Artykuły

Salto mortale

Zarówno Teatr Dramatyczny jak Zygmunt Hübner podjęli się zadania w polskich warunkach niebywale trudnego. {#au#2400}Behan{/#}, autor dwu sztuk, zmarły w czterdziestym pierwszym roku życia, uczestnik wielu akcji IRA, więzień brytyjski, wszedł do literatury na najdziwniejszych prawach i pozostaje w niej na jeszcze dziwniejszym statusie. Po angielsku teksty jego brzmią brutalnie i zabawnie na przemian, ale nie trywialnie, w tłumaczeniach urok oryginału zamienia się na wartości innego rzędu, delikatnie mówiąc "mniejszej wartości". W przekładzie polskim bohaterowie posługują się językiem sztubaków sprzed czterdziestu lat z domieszką kwiatków w rodzaju "wsio rawno", żeby było jeszcze dziwniej. Osadzenie akcji sztuki w domu publicznym jest zabiegiem pysznym ale i ryzykownym. Pysznym, ponieważ - logicznie rzecz biorąc - ukrycie zakładnika, porwanego żołnierzyka brytyjskiego w burdelu, jest "najpewniejsze", ryzykownym, ponieważ tzw. powaga sytuacji cierpi na tym niewymowne katusze .

Każdy dramaturg wie, że najtrudniej przemycać w sztukach teksty pozytywne i poważne. Osoby, które mają rację i mądrość po swojej stronie, wypadają w sztukach sztucznie, blado, nieprzekonywająco. Kiedy więc Pat mówi ładne teksty o walce i wolności z pozycji kierownika burdelu - jest wszystko o.k., ponieważ gdyby je mówił np. pozytywny bardzo bojownik z Armii Zbawienia - ten sam tekst brzmiałby humorystycznie. Rzecz więc w tym, że Behan doskonale to czuł i potrafił "wstawiać kontrę", mówiąc jego własnym językiem, sądom pozytywnym i świetlanym, ratując je przed śmiesznością i zarzutami, że jest marnym dydaktykiem, który nie ma pojęcia jak sobie poradzić ze "sprawą", za którą optuje jako dramaturg i o którą walczył, jako człowiek.

Naturalnie jest świetnie, kiedy tekst jest tak oprawiony, że dociera do widowni w kształcie zamierzonym przez autora, ale nie jest świetnie, kiedy gagi i sposób gry aktorów powodują, że się widownia nastawia (przestawia w czasie spektaklu) na odbieranie wyłącznie warstwy patologiczno-trywialnej. W dniu, kiedy oglądałem "Zakładnika" (18 I) widownia była wyłącznie zajęta parą pederastów: "Księżniczką Gracją" - (Czesław Kalinowski) i Rio Rita'em (Maciej Damięcki). Zwłaszcza Damięcki pokazał, że zgrabny chłopak z nagim pępkiem może być równie sexy jak podobnie odziana zgrabna dziewczyna. Przy wyjściu komentowano, przy salwach śmiechu, tę właśnie parę. Może zresztą dlatego, że na polskich scenach niebywale rzadko można oglądać tego typu typy.

Na górze panny Colette (Barbara Klimkiewicz na zmianę z panią Krystyną Maciejewską) i Bobo (Krystyna Miecikówna) pracują ciężko na chleb dla siebie i Pata, są ideowe i np. nie chcą dawać Polakowi, bo jest na pewno komunistą, ale Pat je przekonuje, że jeśli ma czym płacić, to nie ma problemu. Marynarz polski miał czym płacić, widać udał mu się jakiś lewy numer a przemytem. Tak się w tej sztuce składa, że również Leslie miał do czynienia z Polakami, bo jego mama "też uciekła z Polakiem i trudno jej się dziwić".

Pisanie o tym spektaklu jest chyba nie mniej trudne niż było wystawienie Zakładnika. Meg Dillon używa raz po raz brzydkich wyrazów i dlatego pewno kreacja Ryszardy Hanin wypadła nieco, żeby nie urazić, ponuro i kanciasto, nie ma tam w ogóle ani krzty humoru, nie ma w tej postaci światła, a przecie w tekście jest jedno i drugie. Przedstawicielem walczącej IRA jest Ryszard Pietruski, który zachowuje się, jakby miał kota, właściciel burdelu Pat (Józef Nowak) żąda forsy za schronienie dla porwanego Lesliego (Karol Strasburger), który musiał być tragiczną ofiarą, śpiewać, tańczyć oraz sypiać z Teresą - Magdaleną Zawadzką, która się nad nim bardzo litowała; był rzeczywiście sympatyczny. Andrzej Szczepkowski, wyposażony w kobzę i spodnie oraz szal w kratę, bez przerwy krzyczy "rozejść się" i jest przekonany, że wojna jego młodości trwa jeszcze, a nie wie, bo wariat, że mieszka w burdelu, mniemając w swojej skrzywionej psyche, iż jest to jaskinia spiskowców, czym w istocie burdel Pata się stał. Wszystkie te postaci stanowią sklejki, jest to więc "teatr robiony" a nie "teatr spontaniczny" choć tak by, jak sądzę, tę sztukę można spreparować. Ale pewnie to było nieosiągalne.

Rzecz w tym, że sztuka jest zrobiona jakby poza świadomością potrzeby nieustannego kontrowania i to zarówno tekstów "wzniosłych" jak wulgarnych i trywialnych. Kontrowanie tekstów wzniosłych wychodziło na ogół zadowalająco, ale z tymi drugimi nie jest w po-rządku. Meg wypada fatalnie, mówiąc "kopnę cię w dupę", bo ona to mówi śmiertelnie serio, a gdyby to robiła na jakim-takim śmieszku i dając do zrozumienia, że ją też ten cyrk nieco bawi, mielibyśmy smutny spektakl o wesołych oczach, bo przecie tak to ma wyglądać, albo wesoły spektakl o smutnym wejrzeniu. Bo kiedy rzecz się toczy wokół życia i śmierci, występku i patriotyzmu, nie może przecie być inaczej. Tymczasem mamy na scenie formy ze sobą niespójne, raz kabaret, raz farsa, drama ibsenowska i znowu kabaret. Aktorzy na j swobodniej czują się w akcie trzecim, kiedy wszyscy są zawiani a najśmieszniej zawiana jest Panna Gilchrist (Zofia Rysiówna), której przyśpiewki i nucenia wywołują salwy śmiechu. Rysiówna stworzyła postać komediową środkami prostymi i sprawdzonymi, jest od początku "sobą", czego nie da się powiedzieć o pozostałych. Zakładnik jest składanką, nie ulega kwestii, śpiewy i tańce i mowa do widowni, stanowią o skali trudności w jego przygotowaniu. Nigdy nie widziałem Zakładnika na scenie, nie mogę więc z żadnym innym jego kształtem scenicznym porównywać tego, co widziałem w Dramatycznym. Zygmunt Hübner jest rasowym reżyserem i aktorem, porywając się na tekst Behana wiedział, co go czeka. Wyobrażam sobie co czuł, kiedy musiał dawać Meg do odśpiewania tekst o mordowaniu kobiet i dzieci a zaraz potem kazać Leslie'mu tańczyć z Teresą.

Oglądając ten spektakl myśli się mimowiednie o tym, co przynoszą codzienne komunikaty z Irlandii Północnej, tam toczy się beznadziejna, najbardziej niewiarygodna wojna domowa tego stulecia. Gorzka, głęboka i tragiczna sztuka Behana chce o tym mówić językiem do strawienia dla ludzi faszerowanych sprawozdaniami z pożarów, wybuchów, zastrzeleń, aresztowań. Gdybym był pewien, że warszawski Zakładnik skłania w sumie do zadumy nad postawami ludzi walczących ze sobą tylko dlatego, że nie potrafią współżyć ani znaleźć płaszczyzny porozumienia - oddawałbym ten tekst do składu z czystym sumieniem. Ale niczego nie jestem pewien, nawet tego, czy mój odbiór jest miarodajny dla mnie samego, i czy po tygodniu np., nie zacznę myśleć o tym przedstawieniu zupełnie inaczej, jak to bywa z dziełami "kontrowersyjnymi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji