Artykuły

Sama przemoc

Wiadomo, że Ireneusz Iredyński pisze sztuki obsesyjnie na jeden temat: przemoc, terror, strach, okrucieństwo - mechanizm działania tych sił, akcje i reakcje, jakie one wywołują w stosunkach między ludźmi, indywidualnie i zbiorowo. Jeden temat pokazywany w coraz to innych wersjach fabularnych, w sztukach lepszych i gorszych, w których zawsze znać talent rasowego dramatopisarza. "Sama słodycz" do tych lepszych zapewne nie należy, ma jednak pazur dramatyczny - ostry i szarpiący. Choć, wydaje mi się, w przedstawieniu Teatru Współczesnego niezupełnie to wychodziło na jaw. Zygmunt Hübner wybrał reżyserską drogę zwolnionego tempa, przeciągania nastrojów i szedł nią konsekwentnie, stwarzając szereg ładnych efektów teatralnych. Ale na tej drodze ostrość się gubiła, tępiła, pokazywały się tym wyraźniej mielizny sztuki. Nie wszyscy zaś aktorzy zdołali grą wzbogacić swoje role, zdobyć się na coś więcej niż poprawność.

Rzecz dzieje się w sanatorium, wśród ludzi z psychiką pokiereszowaną nie tyle przez chorobę, co przez życie. Ci ludzie w klubie sanatoryjnym zabawiają się swoistą grą. Kieruje nią Mistrz Ceremonii, który panuje nad całą grupą, znęca się nad ludźmi, rozkoszuje się ich poniżaniem, utrzymuje nad nimi terror psychiczny. Tadeusz Łomnicki gra Mistrza po mistrzowsku - z zapiekłym wewnętrznie sadyzmem, z okrutnie łagodnymi uśmiechami, ze spłoszonymi, rozbieganymi spojrzeniami.

Sama Słodycz to dziewczyna cwana tak i racji swego "promiennego" charakteru i wyglądu - "jasna i niewinna". Aby wejść w skład klubu musi poddać się grze-obrządkowi. Obrządek ma dwa etapy. Najpierw cztery Kobiety i czterej Mężczyźni znęcają się fizycznie i moralnie nad kandydatką w sadomasochistycznych scenach, będących odwróceniem i rekompensatą okrucieństw, jakich doznali w życiu. A więc straszliwe wspomnienia wojny (dramatyczna Barbara Wrzesińska), żałosne zwichnięcia miłości (Barbara Drapińska, Antonina Girycz, Alferda Sarnawska) masochizm niejako "bezinteresowny" (Sławomir Lindner), przemoc przełożonego nad podwładnym w pracy itd. Przekrój przez różne sprawy życia po specyficznej linii i jego odbicie w czymś w rodzaju psychodramy. Jest tu jeszcze samotny Pacjent, który "nie może znieść samego siebie" i którego gra wyraziście Piotr Fronczewski.

W drugim etapie odwracają się role. Sama Słodycz ma z kolei znęcać się nad gnębicielami. Ale tu gra przechodzi w rzeczywistość. Pod naciskiem przemocy w "jasnej i niewinnej" wybuchają ukryte sadyzmy, zjednuje strachem tłum, pozbywa się Mistrza i zajmuje jego miejsce. Nie mamy wątpliwości: w rządzeniu - ho! ho! - przewyższy go zimnym okrucieństwem. Kat zamienia się w ofiarę, a ofiara w kata.

Do tej roli trzeba aktorki młodej i genialnej, aby siłą i bogactwem aktorstwa mogła uwierzytelnić tę przemianę. Stanisława Celińska jest młoda i bardzo utalentowana, ma świetne momenty, działa urokiem scenicznym, ale nie możemy uwierzyć w jej moc zapanowania nad zbiorowością, w jej kapłaństwo zła i sadyzmu. Zapewne, wynika to z luk w rysunku tej postaci, jakie zawiera tekst sztuki. Teatr tych luk nie zdołał wypełnić swoimi środkami.

Ireneusz Iredyńskl, "Sama Słodycz" - Sztuka w 3 aktach - Reżyseria: Zygmunt Hübner - Scenografia: Jan Banucha (Teatr Współczesny - Premiera prasowa 1.III.1973)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji