Artykuły

Westchnienie nad solidnością

Pokazano nam w Starym Teatrze nową komedię Friedricha Dürrenmatta "Anabap­tyści". Czy jest to rzeczywiście nowa komedia? Najpierw, for­malnie biorąc - autor napisał powtórnie swój dramat sprzed ponad 20 lat. Szwajcarski dra­maturg tworzący w języku niemieckim wystąpił w r. 1947 z prapremierą sztuki "Es steht geschrieben" ("Napisano"). Wte­dy już interesowały go sprawy dość dziwnego wycinka hi­storii - swoistej rewolucji ja­ką był w Münster z lat 1533- 1536 ruch anabaptystów, reli­gijnej sekty głoszącej powsta­nie Nowego Jeruzalem w ob­rąbie westfalskiej siedziby bis­kupiej. Sekty głoszącej ha­sła podówczas rewolucyjne i realizującej swoje plany przy pomocy akcji zbrojnej. Münster stał się więc siedzibą rewolucyjnego Królestwa Boże­go na ziemi. Z haseł przypo­minających szczytne, huma­nistyczne cele - pozostało morze krwi i trupy, samowo­la przywódcy anabaptystów, Bockelsona - demoralizacja oraz cyniczne nadużycie ślepe­go zaufania tłumu sekciarzy.

No, więc - Dürrenmatt opracował ów temat w naj­wcześniejszej ze swoich sztuk. Przed rokiem teatr w Zu­rychu wystawił nową wer­sję "Napisano" pod zmienio­nym tytułem "Die Wiedertaufer" ("Ponownie ochrzczeni") granej u nas jako "Anabapty­ści". Oczywiście, nie tylko tytuł uległ przemianie. Autor zaostrzył jeszcze filozoficzną i polityczną groteskowość tej komedii. Lecz jako gatunek nie jest ona również czymś nowym. Splatając historyczne fakty z ich oceną i uwspółcze­śnioną wizją, a nawet świado­mie posługując się językiem oraz sądami ludzi naszej epo­ki- utwór Dürrenmatta przy­pomina twórczość Shawa (np. Św. Joannę) zaś w rysowaniu mechanizmu zdobywania i upadku władzy zbliża się, za­równo do Brechtowskiej "Ka­riery Arturo Ui", jak i - na­turalnie w innym wymiarze: antywojennym - do "Matki Courage".

Wydaje się, że twórca kra­kowskiego spektaklu - reży­ser Zygmunt Hübner - uległ pokusie wprowadzenia na sce­nę "Anabaptystów" przez wzgląd na aktualizację odwie­cznych praw, które - jak su­geruje autor w swej krwistej grotesce - wypaczają każdą ideę, jeśli zaczynają nad nią górować zapędy dyktatorskie jednostek, hochsztaplerstwo moralne, cynizm fałszywych proroków, a wreszcie ich kabo­tyństwo, A tak przecież ustawia Dürrenmatt przywódcę i kró­la anabaptystów - Johanna Bockelsona: byłego krawca, komedianta odrzuconego przez mecenasa teatru dworskiego, biskupa z Münster. Bockelson pragnie udowodnić zgrzybiałe­mu ordynariuszowi, że nie tylko potrafi być aktorem - ale i ma zdolności reżyserskie. Szmirus "reżyseruje" więc sztukę swojego życia, w któ­rej zagra główną rolę. Poruszy tedy wszystkie sprężyny przeciw mechanizmowi feudalnej władzy. Dopóki sprawa zamknie się w ramach zbrojnych starć w imię mglistych postulatów religijnych, czy rozruchów skierowanych przeciw jednemu z książąt cesarstwa - będzie nadal roz­grywką teatralną. Zbudzi nie­pokój i solidarne kontruderzenie dopiero wówczas, gdy wła­dza jako taka poczuje się za­grożona w swym stanie posiadania.

Dürrenmatt powołał w ko­medii mnóstwo osób i wątków. Za dużo, jak na czytelność sztuki. Choć i tak ograniczył marginesy tekstu w jego drugiej wersji. Powiedzmy szcze­rze, utwór jest przydługi - a miejscami wręcz nużący. Celebruje z typową dla ducha niemieckiej literatury tego typu - rozlewność, knechtowski humor z pogranicza trywializmu etc. Dla mnie osobiście jest to literatura całkowi­cie nie przemawiająca do wy­obraźni słowiańskiej, ciężka nawet w swojej zamierzonej "lekkości" groteskowej, oleista.

Stąd przedstawienie dłużyło mi się, a jego dość natrętna aluzyjność i filozoficzna gro­teska tylko miejscami wyka­zywały tzw. lwi pazur drama­turgiczny. Nie sądzę, żeby reży­seria mogła wydobyć o wiele więcej ze sztuki, aniżeli uczy­nił to Hübner. Spektakl był przecież sprawny, pomysłowy, trudno mu coś zarzucić z punktu widzenia warsztatu - a jednak nie wstrząsał. Poza hukiem armatnim przy zdobywaniu Münster...

Obsada aktorska zasługuje na ciepłą wzmiankę. Wprawdzie w moim odczuciu b. zdolny arty­sta, pozyskany ostatnio przez Te­atr Stary - Zdzisław Maklakiewicz, nie udźwignął roli Bockelsona i zaprezentował tylko postać kabotyna-proroka na skalę małomiasteczkową, ale nie bardzo widzę, kto w naszych teatrach mógłby idealnie zagrać tę tak przekornie przez autora potraktowaną rolą. Natomiast podobało mi się sporo epizodów, a m. in. K. Witkiewicz jako infantylny Cesarz, J. Nowak we wcieleniu stuletniego biskupa z Münster, A. Kozak w charakterze krzykliwego intelektualisty-mnicha, R. Próchnicka, - Zieleniarka mądrzejsza od wodzów, obaj wodzowie, czyli groteskowi kondotierzy: W. Sadecki i J. Bińczycki czy wreszcie K. Fabisiak, jako kardynał - choć w moim mniemaniu niepotrzebnie nadużywający kresowego akcentu. Trochę inaczej - i mniej serio - wyobrażałem so­bie poprowadzenie roli przez A. Pszoniaka, jako symbolicznego pokutnika, Knipperdolincka.

Andrzej Cybulski umiejętnie zabudował scenę średniowiecznymi rekwizytami, co stwarza­ło nastrój - zwłaszcza dla dowcipnych spięć słownych ze współczesnością.

W sumie - wysiłek duży, szczególnie na widowni - aby przebrnąć ze skoncentrowaną uwagą przez 20 obrazów. So­lidne widowisko. Ale docenia­jąc intencje realizatorów - nie odczuwałbym braku "Ana baptystów" jako szczególne­go zjawiska artystycznego w teatrze. O kabotyństwie wła­dzy i o fałszywych prorokach ostatecznie słyszeliśmy nie jeden raz ze sceny. I to zwięźlej oraz dowcipniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji