Miły wieczór w małym dworku
Jeszcze kilkanaście lat temu Witkacy był pisarzem podejrzanym. Kilka lat temu - nie zrozumiałym. Dziś oglądamy go w telewizji i dziwimy się, że jest taki zwyczajny. Grywano już Witkacego na różne sposoby. Zygmunt Hübner, reżyser wczorajszego spektaklu, był jednak po prostu wierny autorowi. Narzucił aktorom realistyczny styl gry, bez udziwnień, bez szarży, ale i bez "bebechowatości", której Witkacy nie cierpiał. Wyreżyserował "W małym dworku" tak, jakby reżyserował "W małym domku" Rittnera. I osiągnął sukces. Zderzenie realistycznego stylu gry, realistycznych kostiumów (o dekoracjach później), z pure-nonsensownymi sytuacjami, dało efekt najlepszy z możliwych.
Zasługą reżysera jest też celne dobranie typów aktorskich. Halina Mikołajska była najbardziej widmowa z widm, ale jednocześnie umiała powściągnąć naturalne w tym wypadku ciągotki do szarży, przerysowania. Henryk Bąk jako ojciec grał po prostu zwyczajnego ojca, jak w konwencjonalnej komedii. Ignacy Pietruski - amoroso oficjalista Kozdron i Jerzy Turek - Maszejko, to dalsze, kapitalne role. Nieco mniej mnie przekonali odtwórcy ról Kuzyna i Kuzynki Anety - pierwszy, bo chwilami wypadał ze stylu przedstawienia, druga - bo zagrała postać nijako, bez "nerwu". Drobne zastrzeżenia do scenografii: była zbyt agresywna; odwracała uwagę i jednocześnie tworzyła bałagan (szczególnie, gdy aktorzy grali na tle secesyjnie zamalowanej ściany).
W sumie jednak świetne, inteligentne, zabawne przedstawienie.