Artykuły

Post scriptum post mortem

"Król umiera czyli ceremonie" w reż. Piotra Cieplaka w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku, dodatku Kultura.

Piotr Cieplak przestraja opowieść o agonii króla w pożegnanie teatru, którego juz nie ma. Traktat o umieraniu staje się traktatem o umieraniu teatru.

Jest czasem tak, że aktor staje się ważniejszy niż postać, którą ma zagrać. Dlatego w spektaklu Cieplaka Berenger znika w cieniu Jerzego Treli. Reżyser zaprasza aktora na melancholijny, przewrotnie dosłowny seans pożegnania ze Starym Teatrem. Jakby namawiał go do wypowiedzenia złośliwego zdania: "Tu nic już nie jest moje. Łażą sobie jacyś młodzi i tańczą".

Od takiej sceny zaczyna się krakowski "Król umiera". Na scenie przy Jagiellońskiej grupka tancerzy trenuje układy choreograficzne ze śmiercią w tle. Strupieszały dwór absurdalnego królewstwa ma oznajmić swemu władcy, że dziś pod koniec spektaklu umrze. Nieodwołalnie. Cieplak chce, by od samego początku Ionesco mówił tylko o teatrze. Jakby czuł niestosowną pretensjonalność w próbie oswajania strachu przed śmiercią. Bo nie ma czego oswajać, tłumaczyć. "Każdy umiera pierwszy". Dziwność i nieludzkość śmierci pozostaje nadal dziwna i nieludzka. Choćby nie wiem, jak wiele napisano, o tym książek, jak wiele przedstawień wystawiono. Narzuca się od razu podwójne rozumienie tytułu sztuki: bo u Cieplaka "ceremonie" to z jednej strony czynności, jakie automatycznie wykonuje się w obliczu śmierci, odwieczne rytuały przejścia pomagające w ostatniej drodze świadkom i samemu zmarłemu.

Ale "ceremonie" należy czytać też jako przywoływanie scen i duchów z dawnych przedstawień Starego Teatru. Bohaterowie, których zagrał Trela, postaci, w jakie dawniej wcieliły się Anna Polony, Anna Dymna i Dorota Segda, są kluczem do ich ról w sztuce Ionesco. Wielkie krakowskie aktorki cytują siebie sprzed lat. Segda niańczy Trelę jak Mańka Ojca ze "Ślubu". Jej postać jest genialna i skończona w każdym detalu, grymasie, kroczku. Albertynka, która zmieniła się w Gelsominę. Czekałem dobrych parę lat na taki popis. Stało się. Królowa wróciła. Igranie z prywatnością sprawia krakowskim aktorom wyraźną przyjemność. Trela - "król Starego Teatru" rozpogadza się jeden jedyny raz, kiedy jego "trzy dziewczyny", partnerki sceniczne Jarockiego, śpiewają mu ulubioną piosenkę "Choćbyś mnie kablem bił, dalej będę cię kochała...".

Trela pojawia się na scenie z petem w ustach, ma rozpięty szlafrok, stare kalesony. Niedopity, zaspany, król chuligan. Najpierw wydaje się, że całą rolę zagra w fotelu, jakby zasiedział się w monologu o Cichockim jeszcze od czasów "Dziadów. Dwunastu improwizacji" Grzegorzewskiego. Ale nie - krakowski aktor niemal tańczy rolę umierającego króla. Uruchamiany okrzykami strażnika: "Niech żyje król! Król nie żyje", wstaje i podnosi się, turla po podłodze, przełamuje stężenie pośmiertne, nadyma w górę zwiotczałe mięśnie. Jest raz jak kula, raz jak kłoda. "Nie znam tej publiczności, nie chcę jej znać, nie mam jej nic do powiedzenia" - mówi już uspokojony, patrząc na widzów. To ten sam Trela, który rzucił rolę Puka u Kleczewskiej, który od paru lat najlepsze role gra poza Starym Teatrem - u Jandy w Polonii, u Jasińskiego w STU. Nie ma jednak w jego głosie wyrzutu, pretensji o to, kto kogo zdradził.. Słychać za to bezradność, zdziwienie, czemu nasze drogi się rozeszły? Czy wy mnie jeszcze pamiętacie? Bo chyba nie jest tak, że oto umiera aktor, a jego role żyją nadal w naszej pamięci. Cieplak pokazuje, że to wszystko dzieje się równolegle i niezależnie od siebie. Może najpierw umierają role, nikną i cichną w samym artyście. Jeszcze nie zszedł ze sceny, a już zachowuje się jak widz: ogląda siebie z przeszłości. Są takie chwile, kiedy to, co rozdaliśmy, wraca do nas. I choć Trela przez lata robił wszystko, żeby nie zostać artystą z pomnika, tym legendarnym Konradem z "Dziadów" i "Wyzwolenia", Konrad upomina się teraz o niego.

Cieplak każe Treli i Polony odegrać finał "Wyzwolenia". Stary bohater z niepotrzebną nikomu szablą, Muza wyciągająca z kartonowego pudła zakurzony egzemplarz sztuki i perukę. A potem w finale para krakowskich aktorów, 40 lat pamięci Starego Teatru wchodzi w widownię. Polony tłumaczy, tu kiedyś było przejście miedzy rzędami, teraz nie ma. "Nie wstawać, to tylko król. No, Trela". To dziwne pożegnanie ściska za gardło bardziej niż wcześniejsza parada funeralnych kostiumów na scenie. Kiedy Polony z Trelą znikają w świetle, za drzwiami sali teatralnej słychać kwilenie dziecka. "Umierać musi, co ma żyć" - powiedziałaby Kora Dymnej z "Nocy listopadowej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji