Artykuły

Życie to nie problem

Reżyser uporczywie drąży w banalności, skupia się na jednostkowych, nieco nudziarskich historyjkach i próbuje je wpisać w różnorakie konteksty - o "Astmie" w reż. Andrzeja Pakuły Korporacji Teatralnej w Studio Berlin pisze Jan Czapliński z Nowej Siły Krytycznej.

"Astma" - kolejny, piąty już, spektakl Korporacji Teatralnej, offowego zespołu prowadzonego przez Andrzeja Pakułę - to przedstawienie oparte na twórczości Etgara Kereta, łączące "Pizzerię Kamikadze" z wybranymi opowiadaniami ze zbioru "Gaza blues". Mierząc się z Keretem, Pakuła - po realizacjach m.in. "Disco pigs" Endy Walsha", czy "Miłości Fedry" Sarah Kane - po raz pierwszy podjął się scenicznej adaptacji prozy. A jednocześnie, obok pokazywanego na tegorocznej Malcie "Kereta" w reżyserii Szymona Kaczmarka, "Astma" jest bodaj jedyną próbą zaszczepienia twórczości Izraelczyka na gruncie polskiego teatru.

W praskim Studio Berlin Pakuła wraz z Agatą Baumgart stworzył przestrzeń kameralną - w wydzielonym, niewielkim pomieszczeniu piątka aktorów pozostaje przez cały czas bardzo blisko widzów - i ubogą - za całą scenografię posłużyło kilka krzeseł, materac i lodówka. Niby prowizorka, ale kontrapunktowana świetnie ustawionymi, pomysłowo wykorzystanymi światłami i przeplatającymi się ze sceniczną akcją wideoprojekcjami. Wyświetlany na ścianie obraz pokazuje głównych bohaterów - Chaima (Adam Machalica), Ariego (Paweł Hajnos) i Lihi (Olga Ryl-Krystianowska) - w czasie samochodowej podróży, a jej kolejne przystanki przeradzają się w scenki odgrywane przez aktorów już na żywo. Jednak zarówno trasa podróży, jak i sami podróżujący są mocno specyficzni - to samobójcy, którzy po śmierci trafili do krainy bliźniaczej do świata żyjących, tyle tylko, że zamieszkałej przez umarłych. Jest to jednak świat, którym rządzą znane nam dobrze zasady - praca, rozrywka, miłość, podziały etniczne, ba, nawet wizja (za)zaświatów. Okazuje się, że będące wyrazem niezgody na nasz świat samobójstwo jest tylko pozorem ucieczki - zamieszkała przez antyludzi antyrzeczywistość oferuje im dokładnie ten sam model życia, od którego próbowali uciec. Model na wskroś banalny - sceniczna adaptacja historii zaczerpniętej z "Pizzerii Kamikadze" wydobywa całą jej prozaiczność, nudę, tendencyjną niedramatyczność. Ot, przygody grupy młodych ludzi - Chaim szuka byłej dziewczyny, w poszukiwaniach towarzyszy mu przyjaciel Ari, po drodze spotyka Lihi, w której zakochuje się Chaim i Knellera (Bartek Warzecha), u którego tymczasowo pomieszkują.

Pakuła jednak uporczywie drąży w tej banalności, skupia się na jednostkowych, nieco nudziarskich historyjkach i próbuje je wpisać w różnorakie konteksty. Spektakl rozpoczyna się czymś w rodzaju spotkania grupy terapeutycznej - niespiesznie, jeszcze półprywatnie, aktorzy siadają na ustawionych przed widzami krzesłach, za chwilę każdy po kolei opowie o tym, jak popełnił samobójstwo. Ironiczny początek zamyka zatem bohaterów w szachu - nawet po samobójstwie życie pozostaje dla nich problemem, chorobą, z której próbują się wyleczyć. Oto więc przystępujemy do prześledzenia zapisu tej choroby - kolejnych przygód układających się w zgrabną opowiastkę o poszukiwaniach, przyjaźniach, miłościach i tęsknotach. Fabularny porządek spektaklu przerywają jednak recytowane przez aktorów wprost do stojącego z boku mikrofonu songi - opowiadania ze zbioru "Gaza blues" ("Szlomo-homo-pizda-w-domu", "Buty", czy "Bóle miesiączkowe"). Wyłożone na podłodze choinkowe lampki, pastelowe, przerysowane światło i bawiąca się tandetą, obracająca jednym leitmotivem, momentami coldplayowa, momentami dyskotekowa muzyka autorstwa Jaśka Burzyńskiego i Bartka Kaputy wytwarzają odrealnioną przestrzeń kiczu - przeniesienie prywatnych historii na płaszczyznę publiczną okrutnie je ośmiesza, ponownie nie daje wybrzmieć rzekomym dramatom kryjącym się za wypowiadanymi słowami. Pakuła nie zamierza pozwolić bohaterom "Astmy" na przekonanie nas, że ich samobójstwo, ich ucieczka od życia miała sens - i że ma sens mówienie o życiu w kategoriach problemu i nieusuwalnego dramatu, nawet jeśli to życie podszyte banałem i prozaicznością. I dlatego raz jeszcze posłuży się radosną ironią - spektakl kończy się bez mała jak komedia romantyczna. Aktorzy w skrócie opowiadają dalszy ciąg historii swoich bohaterów, składa się to na zbiorowe "i żyli długo i szczęśliwie". Na ścianie wyświetlają się kolejne zdania tytułowego opowiadania - to ostatni song spektaklu, niemy i pozbawiony jakiejkolwiek oprawy. "Kiedy masz atak astmy, brak ci oddechu. [] Nabierasz szacunku do słowa. [] Kiedy ktoś w czasie ataku mówi "Kocham cię", czy "Strasznie cię kocham" - jest różnica". Nie zagadujmy zatem życia - kończy Pakuła w akcie radosnej afirmacji - życie, nawet najbardziej banalne, to nie problem.

Cieszę się tą radością razem z reżyserem, choć jednocześnie nieco zapobiegawczo życzę, sobie i jemu, żeby ten pogląd - nie do końca jednak niewinny - nie musiał nigdy ulec życiowej weryfikacji. Nieco mniej radosny pozostaję już nie wobec organizującej spektakl myśli, co raczej jej technicznego i teatralnego kształtu - pracy z aktorem, dramaturgii, ruchu scenicznego, płynności kolejnych scen. Poza błyszczącym w "Astmie" Bartkiem Warzechą i Pawłem Hajnosem, który momentami świadomie (i ciekawie) buduje postać, aktorzy właściwie nie grają - tylko są. Świetnie sprawdza się to w scenach spotkań grupy terapeutycznej - ich prywatność wytwarza sytuację bliską szczególnego rodzaju teatralnej wspólnocie, którą znamy choćby z ostatniej sceny "Aniołów w Ameryce". Ale w pozostałych scenach - czyli całym spektaklu - brak pracy nad rolą już razi. Bo młodzi aktorzy wnoszą na scenę wszystko, co mają najlepszego - całą swoją prywatność, wady wymowy, manieryczność głosu i gestu - a dają nam w zamian niewiele. Sporo w tym winy reżysera, który najwyraźniej postanowił obdarować ich niczym nieskrępowaną wolnością. W konsekwencji, aktorzy nie zapanowali zarówno nad tekstem, jak i nad własnymi ciałami - zbyt dużo w spektaklu scen odgrywanych "na stojąco", zbyt mało przemyślanego i wyreżyserowanego ruchu scenicznego. Nie byłoby się pewnie nad czym znęcać, gdyby "Astma" była nieco krótsza - tu z kolei należałoby zastanowić się nad pracą czysto dramaturgiczną. Andrzej Pakuła wszystko to - a pewnie, jak to w offie bywa, i więcej nawet - robi sam, stając się osobą odpowiedzialną jednocześnie za adaptację, dramaturgię, reżyserię, ruch sceniczny i Bóg wie, co jeszcze. Może warto przemyśleć kształt tej pracy - żeby radość obcowania z tym radosnym teatrem mogła być w przyszłości już niczym niezmącona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji