Artykuły

Cała stawka na decybele

REŻYSERA Zygmunta Hubnera bardzo cenię i szanuję. I doprawdy szalenie mi przykro, że już drugie z kolei przedstawienie - po Molierowskim - w tym roku zdecydowanie mi się nie podoba.

Tak, nie podobało mi się "Poskromienie złośnicy" Williama Szekspira. Mimo wystrzałowej obsady, z Magdą Zawadzką i Tadeuszem Łomnickim, Dlaczego się nie podobało? O tym za chwilę. A teraz słów parę na tak zwane tematy głębsze.

IRENA DO DOMU?

Parę lat temu Aleksander Bocheński wydał książkę pod tytułem "Czy nowy podział na ludzi i małpy". Jaki będzie świat za parę dziesiątków lat? No taki, że w krajach rozwiniętych tylko parę procent ludzi będzie musiało pracować. Resztę zrobią automaty i mózgi elektronowe.

Alina Dziekońska-Kozłowska słusznie powiada w swojej książce o modzie damskiej XX wieku, że potrzeby ekonomiczne, jakie wyrosły w ciągu paru lat pierwszej wojny światowej i spowodowały masowe zatrudnienie zawodowe kobiet, które musiały zastąpić walczących w polu mężczyzn, zrobiły dla niewieściej emancypacji bez porównania więcej, aniżeli całe dziesięciolecia wyczynów sufrażystek. Tezę tę błyskotliwie i nieodparcie przeprowadza na podstawie analizy przeobrażeń strojów niewieścich, które emancypację wyrażały...

Późniejszy rozwój ekonomiczny świata w dalszym ciągu stymulował masową "produktywizację dołów niewieścich", jak to pięknie się wyraziła pewna przedstawicielka Ligi Kobiet. No i mamy to wszystko: równouprawnienie, feminizację i "polowanie na muchy".

Ślicznie (???), ale historia nie zatrzymała się. Idzie dalej. I co będzie, jak dojdzie do punktu, o którym pisze Aleksander Bocheński? Jak dojdzie do sytuacji, w której tylko parę procent ludzi będzie musiało pracować? Nie trzeba być wielkim prorokiem. Rozlegnie się wielki głos: Irena do domu.

COŚ Z KAROLA MARKSA

Córki myśliciela zadały ojcu szereg pytań, wśród których były i takie dwa. Co tobie, tatusiu, najwięcej się podoba u mężczyzn? Odwaga, odpowiedział twórca "Kapitału". A co u kobiet? Uległość. Uległość, proszę feministek. Tak odpowiedział sam Karol Marks.

Dość tych cytatów i dygresji. "Poskromienie złośnicy" jest pełnym uroku żartem, uśmiechem Renesansu. Ale to nie farsa. To komedia, której cały smak i cała pikanteria polega na owym odwiecznie kobiecym procesie, na przejściu od stanu kobiety "wyzwolonej" czy "zbuntowanej", a w każdym razie "emancipee'' do stanu kobiety poddanej i uległej woli mężczyzny. Nie będę już żył koło roku 2000; niewielka szkoda, ale troszeczkę żal, że moje oczy antyfeministy nie będą oglądały tego powrotu niewiast do stanu, w moim przekonaniu, ich płci właściwego, do tej prześlicznej i pełnej wdzięku uległości, o której z takim uznaniem pisał Karol Marks.

Ileż tu pola do popisu dla aktorów tej miary co Magda Zawadzka czy Tadeusz Łomnicki. Cóż, kiedy reżyser nie pozwolił na finezje.

DWA BŁĘDY PRZEDSTAWIENIA

Pierwszy mniejszy, a drugi większy. Pierwszy mniejszy to przekład Jerzego S. Sito. Szekspir... Jest w jego tekstach jakiś niepowtarzalny smak, jakiś aromat intelektualno-emocjonalny. Taki, że wystarczy przeczytać parę linijek, a już wiadomo, co to jest. U Sity wszystko ginie. Może jestem sklerotycznym konserwatystą, ale wyznaję w całej rozciągłości tezę, że jeżeli mamy dobry przekład klasyków z dawnych czasów, to naprawdę muszą być ważne przyczyny, żeby przekładać po raz drugi. I ten drugi przekład musi naprawdę wnosić coś nowego.

Hubner dał nam w tym roku Moliera w innym niż Boya tłumaczeniu. I wyszło blado. Teraz serwuje nam Szekspira w bardzo niedobrym tłumaczeniu Sity. Po co to nowe tłumaczenie, jeśli nie tylko niczego nowego nie wnosi, ale w porównaniu z dawnymi psuje arcydzieło.

COKOLWIEK ZA GŁOŚNO

To błąd pierwszy, który odebrał swoisty, szekspirowski smak przedstawieniu. A błąd drugi? Już zauważyłem w tytule: cokolwiek za głośno. Na scenie biegają, trąbią, krzyczą, w ogóle szaleją. Doskonale rozumiem zamysł reżysera. To ma być renesansowa bujność. Zgoda, niech będzie. Pod jednym wszakże warunkiem.

Żeby nie zagłuszyć. Żeby nie uciekły nam psychologiczne i literackie finezje. Szekspira gramy nie po to, żeby pohałasować sobie i pohasać, żeby odstawiać nową Basię i nowego Pana Wołodyjowskiego.

A właśnie - w moim przekonaniu - w tym Hubnerowskim spektaklu tak się stało. Cała stawka na decybele. I w rezultacie rozczarowanie.

O MAGDZIE ZAWADZKIEJ

Przykro mi, że tak właśnie muszę pisać o reżyserze, którego, jak się rzekło, lubię i szanuję. Cóż, kiej tak padło. Ale jeszcze bardziej przykro, że ta niechęć do całego przedstawienia rozciąga się - niestety, niestety - i na Magdę Zawadzką. No bo jak niewypał, to niewypał na całego.

A szkoda. W grudniu zeszłego roku napisałem cały traktacik o sztuce aktorskiej Magdy Zawadzkiej. Analizę składającą się z wielkich komplementów i jeszcze większych nadziei. To przy okazji wspaniałego naprawdę przedstawienia "Moralności Pani Dulskiej". Niestety, redakcja ten fakt uziemiła.

Nic wszakże straconego. Choć tym razem, mimo najszczerszych chęci nie mogę zdobyć się na komplementy w stosunku do Magdy Zawadzkiej, jestem głęboko przekonany, że niedługo okazja się zdarzy.

WARSZAWSKI TEATR TELEWIZJI. William Szekspir: "Poskromienie złośnicy". Przekład Jerzy S. Sito. Reż.: Zygmunt Hubner. Scenografia: Jan Banucha. Wykonawcy: Magdalena Zawadzka, Tadeusz Łomnicki, Anna Seniuk i inni.

Premiera dnia 18 kwietnia 1971 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji