Artykuły

Crash Story

Znaczenie aktorstwa w tym spektaklu jest niebagatelne. Wielokrotnie stawia dramat na koturnach, rozsiewając patos, który spłaszcza rysunki postaci oraz trywializuje sposób dekonstrukcji mitów o rodzimym bohaterstwie - o "Trash story, czyli sztuce o (nie)pamięci" w reż. Eweliny Piotrowiak w Teatrze Ateneum w Warszawie pisze Dorota Kowalkowska z Nowej Siły Krytycznej.

Włodzimierz Nowak, autor zbioru reportaży "Obwód głowy", zabiera swoich odbiorców na pogranicza. Wyprawia ich w wielokrotną podróż przez terytoria i czas, ekspediując w ciemne, obciążone kulturowymi uprzedzeniami oraz zadrami rejony pamięci polsko-niemieckiej. Demitologizuje bohaterstwo dobre i złe, rozgniatając narastające przez lata stereotypy.

Zainspirowana tekstami reportażysty Magdalena Fertacz, napisała dramat o pamięci, emigracji, kulturowo-historycznym projektowaniu bohaterów. Tak powstała "Trash story, czyli sztuka o (nie)pamięci", którą w Teatrze Ateneum zrealizowała Ewelina Pietrowiak.

Powtarzam słowo "pamięć" z nachalnością, z jaką zostało użyte w tytule sztuki, bowiem sygnujące ją autorka i reżyserka właśnie uwewnętrznionemu zapisowi historii przypisują największa rolę w kształtowaniu tożsamości. To penetrowanie indywidualnych i zbiorowych przeżyć oraz grzebanie w śmieciach przeszłości w spektaklu Pietrowiak posiada konkretne miejsce. Dzieje się w starym poniemieckim domu zamieszkanym przez matkę (Maria Pakulnis), wdowę (Marta Gajko) po jej starszym synu stacjonującym w Iraku i przez młodszego syna (Bartłomiej Nowosielski). Wśród żywych mieszka też duch zmarłej niemieckiej dziewczynki (Jadwiga Jankowska - Cieślak), zamordowanej przez własną matkę w akcie zbiorowego samobójstwa, popełnionym, by nie dostać się w ręce Armii Czerwonej wkraczającej na Ziemie Odzyskane.

Dom na scenie istnieje tylko w szkielecie, jako drewniana konstrukcja trzech ścian szachulcowych bez wypełnienia. Wśród tej architektonicznej ramy, krzyżujących się desek, powstaje pokój wyjawiania prawdy. Opowiadana historia dosłownie umiejscawia się w jednym konkretnym domu i rodzinie, a jednocześnie wychodzi na zewnątrz. Wszystkie postaci, razem z duchem Ursulki i ojcem rodziny (Tadeusz Borowski), który emigrował do Ameryki, ubrane są w codzienne letnie stroje, które łączy powtarzający się element. Na ubraniach pojawiają się ledwie widoczne pasy - cytujące fragmenty ramowej konstrukcji, zwłaszcza zastrzały (ukośne belki) zapewniające budynkowi stabilność. Takie "przeniesienie domu" na kostiumy (perfekcyjnie opracowane przez Julię Skrzynecką, także współautorkę scenografii), uniwersalizuje obecność występujących w spektaklu osób, podszytych wspólnotowością. Rozpadająca się rodzina ma szansę scalenia. Nim do tego dojdzie, trzeba ułożyć pamięciowe puzzle, odebrać niektórym spokój sumienia, zredefiniować pojęcie bohaterstwa. Postacią, która dokonuje tego zbiorowego rozliczenia jest Ursulka. Jadwiga Jankowska-Cieślak na zmianę prowadzi samotne monologi, do których angażuje wielką szmacianą lalę imieniem "Złodziejaszek", by stawać się głosem innych postaci, pytać je o prawdę. Wykreowana przez aktorkę dziecięcość dojmuje i przeraża. W nerwowym, pełnym podekscytowania rytmie wypowiedzi, wyolbrzymianych gestach, butnym i pełnym zapalczywości zachowaniu, ucieleśnia się potrzeba zostania wysłuchanym. Szczupłe i kruche, ubrane w dziecięcy fartuszek ciało Jankowskiej-Cieślak, wymierzającej raz niewinne, raz okrutne spojrzenia, zamienia się w ciało małej dziewczynki. Przemienia się w dziecięcego chochlika, bezlitośnie nawiedzającego mieszkańców domu, którego też jest częścią. Ursulka to nie tylko w tym spektaklu najlepiej zagrana postać, ale i najciekawsza w dramacie kreacja literacka. Pozostali bohaterowie podporządkowani są hiperbolizowanym przeżyciom, ekstremalnym okolicznościom, przerysowanym zdarzeniom. I tu działa najbardziej obciążający tekst Fertacz element - aktorstwo. Wcielający się w członków rodziny aktorzy nakładają na dramat nieznośną melodramatyczność, wbrew zapowiedziom Pietrowiak, jakoby "Trash Story" było "sztuką bez cienia zadęcia i patosu".

Pakulnis z matki tworzy pomnik. Swój tekst wypowiada jak przemówienie na wiecu, cedząc każde słowo, nienaturalnie zawieszając głos dla wzmocnienia efektu. Ciągle ma nienaturalnie szeroko otwarte oczy (szklące się od łez), a każdą frazę musi wypowiedzieć z natchnieniem niemal romantycznym. Ten aktorski melodramat powtarza za Marią Pakulnis Marta Gajko. Opresję, w jakiej znajduje się postać wdowy, wygrywa histerią, waleniem rękami w ścianę, atakami rozpaczy. Wyrażanie przeżyć uderza przerysowaniem, jednocześnie wybrzmiewa naiwnie, a w sensie artystycznym - niedojrzale.

Nadmiernie retoryczny tekst dramatu mówiony jest przez aktorów w sposób deklamatorski, co najbardziej słyszalne jest w wypowiedziach Bartłomieja Nowosielskiego. Wyzwalaniu emocji towarzyszy, z trudem przyjmowany przez widza, wysiłek.

Znaczenie aktorstwa w tym spektaklu jest niebagatelne. Wielokrotnie stawia dramat na koturnach, rozsiewając patos, który spłaszcza rysunki postaci oraz trywializuje sposób dekonstrukcji mitów o rodzimym bohaterstwie. Dosadny język inscenizacji, wyrażający wprost relacje bohaterów, nie dopuszcza możliwości swobodnego konfrontowania się publiczności z problemem pamięci, nie czyni z widzów uczestników.

A w przypadku deklarowanej przez twórczynie "misyjności" spektaklu, nieangażowanie widza do rozmowy, staje się wypowiedzią z gatunku nie tylko "trash", ale i "crash story".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji