Artykuły

Sposób bycia Kazimierza Brandysa w Teatrze Starym

"Sposób bycia" Kazimierza Brandysa, którego premiera odbyła się ostatnio na sce­nie kameralnej Teatru Starego to jakby współczesny odpowiednik średniowiecznego Jedermanna - spojrzenie dzisiejsze na "Każdego" - każdego człowieka przecięt­nego. W moralitecie średnio­wiecznym koryfeusz był wy abstrahowany i odindywidua­lizowany; jedynymi jego part­nerami były schematycznie upostaciowane Cnoty i Występki. Bohater Brandysa jest umiejscowiony w czasie i przestrzeni, reprezentuje nie tylko generalnie całe pokole­nie, którego lata chłopięce przypadły na okres między dwoma wojnami, ale bardziej jeszcze konkretnie: zbioro­wość ludzką żyjącą "nad ja­kąś rzeką, w jakimś mieście" w granicach PRL. Ma swą określoną biografię; widzimy, a w każdym razie wyobraża­my sobie na podstawie jego zwierzeń, cały korowód osób, z którymi łączyły go stosun­ki sentymentu i niechęci, ci­chego współzawodnictwa, czy nawet otwartej walki. A mi­mo to dzieje jego wyzbyte są jakichkolwiek znamion dramatyczności. Historia jego pierwowzoru sprzed kilku wieków, owego "Każdego" epoki średniowiecznej, mimo całego swego oderwania i bezosobowości, była jednak dramatem. Wpływał na to element wyboru, stanowiący oś zasadniczą tamtego ujęcia. Bohater aż do chwili zgonu miał możność dobrowolnego sprzęgnięcia się z Cnotą lub Występkiem; i właśnie ten wybór, ten akt woli świado­mej, przesądzał w ostatecz­nym obrachunku o klęsce lub zwycięstwie całej jego drogi życiowej. Oczywiście, takie postawienie sprawy było możliwe tylko dzięki istnieniu niezachwianej wiary w okreś­loną hierarchię wartości, której źródłem jest nadrzędny autorytet.

Bohater Brandysa nie ma przed sobą żadnej Tablicy Przykazań - ani sakralnych, ani świeckich. Stąd właśnie płynie taki a nie inny jego "sposób bycia". Ów sposób bycia, który stanowi właści­wie jedyną jego legitymację, który zastępuje mu wszelkie normy etyczne, wszelkie syste­my wierzeń, kierunkowość ideologiczną czy intelektual­ną. Wszystkie jego poczyna­nia, reakcje, cała jego egzy­stencja jest wypadkową od­ruchów egoizmu, samozakłamania, krótkich zrywów po­święcenia - które okazuje się niepotrzebne i bezpłodne - długotrwałego ulegania leni­stwu, wygodzie, asekuranctwu i zwykłego ludzkiego cierpienia... Potem przychodzi atak serca - i śmierć, śmierć w samotności i opuszczeniu. Umierający odpuszcza Stwór­cy, w którego nie wierzy, przebacza mu winę - nie­zawinioną - swojego życia pozbawionego sensu.

Trudno o wizerunek bardziej pesymistyczny i bezna­dziejny, bardziej przerażający właśnie w swym antydramatyzmie.

Kiedy się czyta oryginał tej świetlnej prozy (utwór druko­wany był pierwotnie w "Twórczości"), odbiera się go jako głęboki, pełen tragicznej ironii pamflet na "sposób by­cia" dzisiejszego "Każdego". Przeniesiony na scenę traci on jednak wiele ze swego blasku; paradoksalnym po­rządkiem rzeczy, ukazany w działaniu scenicznym gubi swój wewnętrzny dynamizm; spłaszczają się i ujednolicają niepokojące głębie jego świa­tłocieni, niedopowiedziane do końca szyfry słowa pisanego, zamknięte w wyraźny i uproszczony z konieczności konkret postaci, ruchów, prze­strzeni scenicznej tracą swą wieloznaczność, sprowadzają się do jednego tylko, grubą kreską podrysowanego mia­nownika.

Postać "Mężczyzny" - jak określony jest w programie bohater - odtwarzają, zgod­nie ze wskazówkami autora, trzej wykonawcy (Zygmunt Hübner, Jerzy Nowak i Woj­ciech Łodyński), wymieniają­cy się i kolejno prowadzący ten sam monolog wewnętrz­ny. Wszyscy trzej przeprowa­dzają swoje zadanie z inteli­gencją i naturalnością, do­brze trafiając w prostą, rze­czową, oschłą z pozoru, a w gruncie przesyconą głębokim cierpieniem, tonację zamie­rzoną przez autora. Ani jed­nak ten chwyt - zastosowa­ny oczywiście przede wszyst­kim dla uwydatnienia pow­szechności i pospolitości cech bohatera i jego sytuacji ży­ciowej i moralnej - ani in­teresująca scenografia (Franciszka Starowieyskiego) ani pełna ekspresji ilustracja mu­zyczna (Jerzego Kaszyckiego) nie są w stanie przezwy­ciężyć wrażenia pewnej mo­notonii i statyczności, jakie odbiera się na tym widowi­sku. Nie sądzę, by należało winić za to realizację: po pro­stu utwór Brandysa jest antydramatem - bez cudzysłowu; jest drapieżnym i przejmują­cym studium charakterolo­gicznym o rozległych perspek­tywach filozoficznych, i może nawet historiozoficznych, któ­rego przeznaczeniem jest lek­tura.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji