Artykuły

Tradycja śmiechu

"Don Alvares albo niesforna w miłości kompanija". To tytuł kome­dii Herakliusza Lubomirskiego (1642-1762), której tekst znalazł się niedawno w podstawowym kanonie dramatu staropolskiego wydanym przez PIW pod redakcją Juliana Lewańskiego. To również sztuka, której prapremiera odbyła się do­piero w roku 1958 w Poznaniu w reżyserii Jana Perza, budząc nie­małe rozbawienie publiczności. Suk­ces autora po trzech setkach lat! Obecnie wystawił ją w Starym Te­atrze Zygmunt Hübner, który już we Wrocławiu sięgając do Zabłockiego, a jeszcze wcześniej pisząc książkę o Wojciechu Bogusławskim dał dowód swego upodobania do dramatu staropolskiego: fenomen zastanawiający u reżysera, który największe osiągnięcia miał i, moż­na powiedzieć, wszedł do teatru wy­stawiając sztuki współczesne o prze­ważającym ładunku, by tak to na­zwać, poetyzowanego naturalizmu. U Lubomirskiego i Hübnera czy­stość zabawy teatralnej - jak w teatrze jarmarcznym - została po­sunięta do granic ostatecznych, aż ryzykownych: jeśli na moment sła­bnie sprawność aktorska czy potoczystość pomysłów - jak w akcie drugim - grozi znużenie. Ale za­sługą i Hübnera i zespołu niewąt­pliwą, że nudzić się nie pozwalają zbyt długo. Ot, odprężenie dla no­wej porcji zabawy. A ta zabawa staropolska to nie tylko galopady, rejterady i miłostki. To przede wszystkim język, polszczyzna dra­styczna, celna, która - zapewne już wtedy gdy powstawała pod piórem autora - śmieszyć miała tylko co rubaszniejszych z braci szlachty. Dziś, trzysta lat nadało jej poloru i patyny, wysubtelniło. Być może, za lat dalszych trzysta co bardziej sprośna sztuka współczesna zalśni podobnymi subtelnościami. Taka bywa historia języka, historia oby­czaju.

Sceniczna zaś, brawurowa zaba­wa zaczyna się już od znakomitych i dowcipnych dekoracji i kostiumów zaprojektowanych przez Lidię Minticz i Jerzego Skarżyńskiego. Nie ma co ukrywać, że ta świetna pa­ra przeżywa swój równie świetny okres scenograficzny, mnożą się ich pomysły, zawrotnie rozszerza styli­styka, w jakiej z całą swobodą po­trafią się wypowiadać. I tylko nie-zauważanie całej ironii, jaką ukry­wają w swej sprawności, w pastelowości, w baroku ornamentacyjnym, może powodować, że nie mówi się jeszcze w Krakowie: idę do teatru na scenografię Skarżyńskich.

Trzy panie, Barbara Bosak, Jo­lanta Hanisz i Romana Próchnicka, nie miały w tym przedstawieniu ról popisowych lecz konwencjonalne. Że poprowadziły je z wdziękiem i swobodą, to zapisać trzeba tylko na dobro ich temperamentu, i aktor­skiego smaku. Panowie nie zawsze tej konwencjonalności uniknęli, czego przykład dawali Franciszek

Pieczka czy Antoni Pszoniak. Dużo natomiast autentycznego humoru, dobrze podszytego parodią staropolszczyzny było u Stanisława Gronkowskiego i Mariana Jastrzębskiego; trudniej to samo powiedzieć, a jednak trzeba, o Kazimierzu Witkiewiczu w roli "króla marockiego", ale on także zrobił piękną i fredrowską niemal ("Pan Jowialski"!) błazenadę. Wojciechowi Ruszkowskiemu grozy fizycznej czarownika przydali Skarżyńscy, ale rzeczywi­stej - Juliusz Konczyński, znany w Polsce powszechnie jako iluzjoni­sta Nemo. Zdradził kilka ze swoich tajemnic, i chciałoby się zawołać: więcej, tak one zabawne, i tak sprawnie przez Ruszkowskiego pod­chwycone.

Jest ten "Alvares" Hübnera typo­wym przedstawieniem sylwestro­wym i mięsopustnym. Bardzo do­brze się stało, że przynajmniej je­den z dyrektorów krakowskich za­dbał w tym okresie o publiczność, gdy nawet kina swym ponurym programem zachęcają, jak się zda­je, do samobiczowań i dróg krzy­żowych ducha. Jednak tradycja nie jest rzeczą złą. I ta staropolska, i ta starsza od niej lecz bardziej trwała, karnawałowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji