Artykuły

Różowy koń z nadwagą

Spektakl był interesujący jako ewokacja kiczu, który sięga poziomów tak absurdalnych, że przekracza chyba najśmielsze zamierzenia twórcy - o spektaklu "Różowe konie - rewia kieszonkowa. Aldona Jankowska przedstawia" w Teatrze Groteska w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

"Ostra satyra i cięty dowcip

Odważne improwizacje i dialogi z widzem

Mistrzowskie monologi

Brawurowo wykonane partie taneczne i piosenki".

Oto lista smacznych obietnic, którymi Teatr Groteska reklamował spektakl "Różowe konie - rewia kieszonkowa". Kolejną przynętą była otoczka nowości: pierwszy spektakl w Polsce wykorzystujący elementy stand-up comedy. Jak wiadomo gatunek to niezbyt ambitny pod względem artystycznym, nietrudny w odbiorze, ale za to obiecujący dobrą zabawę i mnóstwo śmiechu. Zapowiadał się więc miły, nieobciążajacy emocjonalnie, ani intelektualnie wieczór. Palce lizać!

Rozliczenie z rezultatów jest niezwykle trudne. Jak wiadomo: co osoba to inne poczucie humoru - trudno dogodzić wszystkim. Pewne kryteria trzeba jednak przyjąć. Ja posłużę się tymi zacytowanymi na wstępie.

A więc "ostra satyra i cięty dowcip" Spektakl koncentruje się na temacie ceremonii. Przede wszystkim ślubów i wesel, choć i na reklamę firmy pogrzebowej znajduje miejsce tuż przed finałem. Fatycznie tematy te uruchamiają szereg kontrowersyjnych kwestii natury społecznej. Bo jak rzecz o ślubach - to również o: rozwodach, komercjalizacji obrządku, pogoni za nowością, spektaklach dla prasy urządzanych przy tej okazji przez gwiazdy i gwiazdeczki polskich estrad i telenowel, aż w końcu o małżeństwach homoseksualnych. Czyli o wszelkiej nieprawości, lubieżności i hipokryzji, lub chociaż nienormatywności świata współczesnego. Jak zaś o pogrzebach - to o kupowaniu trumien pod kolor pośmiertnej kreacji, miejsc na cmentarzu w malowniczej okolicy, nietuzinkowych stypach jeszcze przed śmiercią "głównego bohatera imprezy". Wszystko (lub prawie wszystko) brzmi obiecująco. Szkoda, że satyra kończy się często na przywołaniu aktualnych, "chwytliwych" tematów i powtarzaniu na ich temat mało odkrywczych, stereotypowych opinii. Cenne wydaje mi się wydobycie kwestii ślubu jako swoistego "show" dla rodziny i znajomych, pozbawionego nie tylko wymiaru sakralnego, ale nawet krzty powagi; wypranego ze znaczenia i ciężaru decyzji Niezwykle przenikliwe są niektóre uwagi dotyczące zastąpienia wiary w nieśmiertelność duszy niewiarą w śmierć w ogóle. Nieśmiertelność zapewniać mają współcześnie dobra materialne oraz, na przykład, opinia sąsiadów. Niestety te błyskotliwe refleksje od razu zostają przyćmione przez przestarzałe dowcipy o teściowej, czy koszmarze życia małżeńskiego i romansach. W rezultacie doszło do pomieszania dwóch dyskursów, z których jeden tchnie umiarkowaną świeżością, drugi zaś jest na poziomie przestarzałego zeszyciku pod tytułem "Humor małżeński".

Na marginesie dodam, że umieszczenie kwestii małżeństw homoseksualnych oraz kobiet duchownych w podobnym kontekście jednoznacznej krytyki społecznej - nieprzyjemnie razi i wydaje się nie na miejscu. Umacnia tylko stereotypy i zamyka temat, delikatnie rzecz ujmując dyskusyjny, na poziomie słabego dowcipu.

Przejdźmy do odważnych improwizacji i brawurowych monologów oraz dialogów z publicznością. O improwizacji w tym spektaklu niestety nie mam pojęcia, więc jeśli była - to udała się nieźle, bo została niezauważona (czy o to chodzi w improwizacjach?). Co do dialogów z publicznością - teraz o formie całego widowiska. Spektakl jest zaaranżowany jako ślub i wesele, na których wodzirejem jest Aldona Jankowska. Bohaterka wychodzi na samym początku w fantazyjnym kostiumie i fryzurze typu "artystyczny nieład" (z akcentem na nieład) i zwraca się wprost do publiczności. Wśród widzów upatruje sobie parę młodą, rodziców i świadków, lecz robi to na tyle subtelnie, by nikogo nie postawić w niezręcznej sytuacji. Trudno tu jednak mówić o dialogu, bo pytania są zwykle retoryczne, lub wymagają co najwyżej zbiorowego "tak", lub "nie". W dalszej części, w której showmanka, by dać parze młodej czas na przemyślenie swojej decyzji organizuje program artystyczny - dialog zostaje już całkowicie zerwany, a akcja przenosi się na scenę. Na poziomie improwizacji i dialogu wszystko pozostaje więc w bezpiecznej konwencji: ni to odważnej, ni to prowokacyjnej, ni szczególnie dowcipnej

Aż w końcu część artystyczna. No cóż, "brawurowo" to chyba nie najlepsze słowo do określenia piosenki i choreografii satyrycznej. Brawura kojarzy się bowiem z dobrą jakością i rozmachem. W "Różowych koniach" tylko nieliczne popisy, lub ich fragmenty są takie. Satyra i dowcip ograniczają się często do złego wykonania: fałszu, potknięć, braku precyzji. Jak długo taka nieudolność zachowuje siłę komiczną? Oczywiście można te piski i podskoki wytłumaczyć niskim poziomem weselnych "programów artystycznych", ale, na Boga, ileż można! Część popisów ratują zabawne teksty, lub przebłyski tancerskie. Reszta skłania to dialogu, w którym to publiczność przejmie inicjatywę i poprosi o litość dla swoich uszu i oczu.

Jak wspomniałam na początku, poczucie humoru to kwestia na tyle subiektywna, że trudno w niej cokolwiek wyrokować. Dla mnie "Różowe konie" były interesujące, jako ewokacja kiczu, który sięga poziomów tak absurdalnych, że przekracza chyba najśmielsze zamierzenia twórcy. Był to przykład komizmu, który rodzi się z obserwacji kogoś, kto na żart i satyrę się sili, choć ani jedno, ani drugie za bardzo mu nie wychodzi; on sam jednak nie ma o swym niepowodzeniu najmniejszego pojęcia. Czy można tu użyć określenia "kamp"? W moim odczuciu, chyba tak, choć brakowało mi przypisanym tej kategorii lekkości i uroku. Więc "kamp przyciężkawy"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji