Artykuły

Tykocin znaczy Tiktin

Odkryć w sprawie polsko-żydowskiej brak - o spektaklach "Bat Yam" w reż. Yael Ronen we Wrocławskim Teatrze Współczesnym i "Tykocin" w reż. Michała Zadary w Teatrze Habima pisze Aleksandra Konopko z Nowej Siły Krytycznej.

Oczywiste jest, że problem polsko-żydowski to niezatarte piętno w kulturze obu narodów. Trudno się nie zgodzić, że wpływa i kształtuje w dużym stopniu tożsamość Izraelczyków i Polaków. Zagadnienie z jednej strony przemilczane, a z drugiej opowiedziane już wiele razy, zawsze podobnie, z zachowaniem pewnych "zasad" i granic. Niewiele może obecnie wnieść zastanawianie się jedynie nad tym, czy zadra powstała między tymi narodami wciąż jest odczuwalna i czy dotyczy także kolejnych powojennych pokoleń? Ważniejsze jest przyjrzenie się, w jakim stopniu dotyka nas dzisiaj i w jakich dzieje się to kontekstach. W taki właśnie sposób na sprawę polsko-żydowską spróbowało spojrzeć dwoje trzydziestoletnich reżyserów - Yael Ronen i Michał Zadara. Każde z nich przygotowało oddzielny spektakl i - co cenne - obojgu udało się uniknąć zbędnego patosu czy jednostronności. Trudno zatem podważyć istotę polsko-izraelskiego projektu, tym bardziej, że stał się on głosem (szczególnie w przypadku Zadary) bezkompromisowym, a przede wszystkim wygłoszonym z perspektywy dzisiejszych czasów. Wiele jednak można zarzucić inscenizacji pod względem artystycznym - zwłaszcza części "Bat Yam" w reżyserii Ronen. Szkoda, bo właśnie to przedstawienie pozostanie na stałe w repertuarze wrocławskiego teatru.

Oba spektakle mają punkty styczne. Łączy je ta sama scenografia, miejsce akcji, którym jest miasteczko Tykocin (Tiktin w jidisz) oraz postać starej Polki nominowanej do tytułu "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Jednak Ronen i Zadara używają zupełnie innych języków teatralnych, udowadniając tym samym, że posiadają zdecydowanie różną świadomość posługiwania się scenicznymi obrazami. I mimo że podczas swojej reżyserskiej wędrówki spotykają się w punkcie zwanym "dialog międzykulturowy" wyraźne jest, że inaczej postrzegają rolę teatru.

"Bat Yam" na poziomie fabularnym jest opowieścią o rodzinie Jakuba Kozicza (Ryszard Ronczewski) - Żyda ocalałego z tykocińskiej czystki w 1941 roku. Jego Syn Dawid (Maciej Tomaszewski) zabiera ojca, siostrę Nili (Ewelina Paszke-Lowitzsch) i swoje właściwie już dorosłe dzieci - Na'amę (Katarzyna Bednarz) i Itamara (Piotr Łukaszczyk) w sentymentalną podróż z Izraela do Polski. Chęć powrotu do korzeni jest tylko pozorna. Dawid chce odwiedzić Tykocin przede wszystkim po to, by odzyskać rodzinny majątek. Wyprawa zamienia się jednak bardziej w rodzinną terapię, podczas której można w końcu powiedzieć o skrytych wzajemnych żalach, rozczarowaniach i uczuciach. Nie w samej fabule tkwi jednak problem spektaklu, ale w jego formie. Reżyser z Tel Awiwu postawiła na styl lekkiej komedii. Spojrzenie na poruszaną tematykę z dystansu i bez chowania się za "polityczną poprawnością" jest jak najbardziej godne uwagi i interesujące. Do momentu jednak, gdy szwy teatralnej inscenizacji pękają, i zamiast niej oglądamy obrazy bliższe estetyce sitcomu, z takimi też niestety kreacjami aktorskimi (na tym tle warto jedynie wyróżnić wyciszoną, nieprzerysowaną rolę Ronczewskiego). Taka propozycja mocno rozczarowuje, a pod względem teatralnym staje się banalna i nużąca. Niewiele pomaga wyjściowy pomysł umieszczenia od strony publiczności nieustannie włączonej kamery (Na'ama nagrywa film z podróży) i postawienia widza niemal w roli operatora czy podpatrywacza. Pomysł zostaje porzucony właśnie na tym poziomie, przez co w rzeczywistości nie znaczy nic, jest pustym znakiem. Ronen problematyce polsko-żydowskiej postanowiła się przyjrzeć przez pryzmat stereotypów i schematów, jakie funkcjonują w świadomości Żydów i Polaków o sobie wzajemnie. Bez mrugnięcia okiem wyciągnęła na wierzch głębokie uprzedzenia, kalki myślowe i schematy oraz wynikające z braku wiedzy i świadomości skrajne oceny i radykalne sądy wygłaszane przez najmłodsze pokolenie. Żal, że wszystko to ginie w serialowym formacie, który w dwugodzinnej inscenizacji staje się nie do zniesienia.

"Tykocin" przygotowany przez Zadarę z izraelskimi aktorami ma z kolei cechy wyrazistego manifestu. Tu mówi się o poszukiwaniu prawdy - dwóch dziennikarzy i doktorantka przyjeżdżają, w tym samym czasie co rodzina Koziczów, do Tykocina po to, by dowieść, że mająca otrzymać nagrodę ("Sprawiedliwy wśród Narodów Świata") staruszka nie jest wcale bohaterką. Może nawet przeciwnie? W spektaklu Zadary jednoznaczny podział na kata i ofiarę został wyraźnie zniesiony. To radykalny głos o Polakach, którzy w sprawie żydowskiej powinni mieć sobie wiele do zarzucenia. Polskie hańby narodowe zabierają na kartach tej historii wcale niemało miejsca. Zadara wraz z Demirskim - współodpowiedzialnym za scenariusz - postanowili wydobyć to na pierwszy plan przedstawienia. Reżyser nie uzurpuje sobie jednak prawa do przesądzania o jednej prawdzie. Proponując trzy zakończenia ("polskie", "izraelskie" i "brak zakończenia" - urwane w pół słowa), z których żadne nie przynosi rozwiązania problemu, pokazuje, że "jedyna" prawda nie istnieje. Inscenizacja Zadary daje aktorem dużo więcej możliwości niż Bat Yam. Tutaj nie ma naszkicowanego grubą kreską psychologizmu i komediowego tła, nie potrzeba też dramaturgicznych niuansów rozbijających siłę wyrazu. Aktorom pozwala się na dystans do formy i poszukiwania. Pojawiają się elementy improwizacji ("trzecie zakończenie") i wyjścia z roli, możliwość zaprezentowania osobistych poglądów na temat. Teatralna propozycja bez kropki nad i - ani w formie, ani w ostatecznych wnioskach.

"Bat Yam - Tykocin" - dwa odrębne spektakle tworzą jednak całość. To jedna historia opowiedziana jakby z dwóch stron. Oboje twórcy skupili się bardziej na tym, co lepiej znają, z czym mają do czynienia na co dzień. Yael Ronen przyjrzała się funkcjonowaniu w polsko-żydowskim konflikcie przede wszystkim społeczeństwu izraelskiemu. Michał Zadara odważył się na ostry głos na temat Polaków. Odkryć w sprawie polsko-żydowskiej nie ma jednak ani u niej, ani u niego. Oboje pokazują jedynie jak ten temat współcześnie funkcjonuje. Mimo, że spektakle są nierówne, dopiero obejrzenie obu części razem daje pełen obraz. Jedno przedstawienie broni w pewnym sensie drugiego. Niedobrze (szczególnie dla "Bat Yam"), że będą grane przede wszystkim oddzielnie. Jedno we Wrocławiu, a drugie w Tel Awiwe. To jednak zbyt duża odległość między polskim i żydowskim głosem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji