Artykuły

Dwa teatry

"Król umiera, czyli ceremonie" w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Gdy spektakl Piotra Cieplaka nabiera prostoty, wzrusza i chwyta za gardło. Gdy wikła się w teatralne i metateatralne gry, staje się nieciekawy a nawet pretensjonalny. Umieranie - tak, ceremonie - nie.

Pomysł był prosty i kuszący. Cieplak obsadził w "Król umiera" Jerzego Trelę, Annę Polony, Annę Dymną i Dorotę Segdę nie tylko po to, by mieć spektakl z gwiazdami, ale po to, by obecność na scenie legend Starego Teatru dodała przedstawieniu znaczeń. By umieranie Króla było jednocześnie odchodzeniem Aktora, bo przecież człowiek na scenie to aktor. Tekst Ionesco otwiera taką możliwość - Królowi mówi się przecież, że umrze pod koniec spektaklu, odlicza czas, jaki mu pozostał: to czas, jaki pozostał do zakończenia przedstawienia. Cieplak chciał też opowiedzieć o nieuchronnym odchodzeniu legend (i legendy) Starego Teatru.

To połączenie, niestety, się nie powiodło - spektakl chybocze się między tym, co wzięte z Ionesco, a tym, co dodane przez reżysera. Chybocze się niepewnie, kokietuje i wymusza wzruszenia. Sztuka Ionesco to niemal kliniczny zapis umierania, dla którego autor znalazł pojemną i niezwykle trafną metaforę. Umiera król i wraz z nim królestwo, bo przecież każdy jest królem własnego świata, który odchodzi wraz z nim. Towarzyszą mu dwie królowe - Małgorzata (Anna Polony), przypominająca mu nieustannie o tym, że na śmierć należało się przygotować, i Maria (Anna Dymna), dla której ważniejsze było życie. Oraz Julia (Dorota Segda), pokojówka i jednocześnie dworski błazen, odliczający czas Lekarz (Jacek Romanowski) i wygłaszający komunikaty o stanie zdrowia monarchy Strażnik (Zbigniew Kosowski).

I gdy Jerzy Trela jako Król przechodzi kolejne zapaści i kryzysy, gdy czepia się resztek życia, umykających i rozłażących się wspomnień, gdy okrzyki "Niech żyje król" nabierają mocy zaklęcia i przeplatają się z komunikatem "Król umiera", spektakl porusza, nabiera - paradoksalnie, bo przecież mówi o odchodzeniu - życia i mocy. Nabiera, bo reżyserskie dodatki, mające wprowadzić metateatralną perspektywę, tej - ani żadnej innej - mocy nie mają. Czemu na przykład ma służyć szóstka młodych tancerzy? Przed rozpoczęciem spektaklu są już na scenie, ćwiczą w ciszy - i ten hipnotyczny ruch wprowadza dziwną harmonię. Ale później ze zderzenia tancerzy i aktorów niewiele wynika - wręcz wydają się niepotrzebni. Jeżeli chodziło o skontrastowanie młodości i starości, cel nie został osiągnięty. Po śmierci Króla tancerze urządzają pokaz mód funeralnych: demonstrują efektowne kreacje żałobne, trupie maski i czaszki, futra, pończochy, krynoliny, glany. Pokaz ciągnie się w nieskończoność i niczemu nie służy. Chyba że tak ma wyglądać pogrzeb Króla.

A odwołania do tradycji czy legendy Starego Teatru? Legendę trudno zmusić do powrotu na scenę - porozrzucane tu i ówdzie cytaciki tej mocy nie mają. Najlepiej udało się to, gdy otoczenie stara się zatrzymać Króla wśród żywych, organizując mu teatrzyk - Anna Dymna śpiewa piosenkę Zosi z "Dziadów" Swinarskiego, Dorota Segda - Albertynkę z "Operetki", Anna Polony dołącza z inną, a wszyscy tworzą "Wenecję" z gondolą (Grzegorzewski!) z siebie i tego, co pod ręką. W tym połączeniu fragmentów umarłych przedstawień i dosadnych piosenek nie ma ani celebracji wspomnień, ani sentymentalizmu. Inaczej w finale. Po pokazie mód na scenę wchodzi królowa Małgorzata w szlafroku. Jak aktorka po spektaklu i jak Muza w "Wyzwoleniu" Swinarskiego. Gdy Polony nakłada szlafrok i perukę Muzy, odczytując z pożółkłego egzemplarza fragmenty roli, wiadomo już, że Trela wejdzie z szablą Konrada. I tak się staje. Tyle że ten cytat pozostaje cytatem, sentymentalnym pochyleniem się nad przeszłością, dodatkiem, który ma nam wycisnąć łzy z oczu. Przyznam, że czułam wyłącznie zażenowanie.

Gwiazdorska obsada zagrała zaś nierówno - każdy z aktorów wymyślił i opracował sobie rolę w szczegółach i szczególikach, choć w tym wypadku stosowniejsza byłaby prostota. Od czasu do czasu tylko przez aktorskie wdzięczenie się przebijała odrobina ludzkiej prawdy.

W spektaklu Cieplaka zgrzytliwie współistnieją dwa teatry - i to wcale nie "stary" i "nowy", tylko prosty i wykombinowany. Tego drugiego jest, niestety, znacznie więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji