"Popiół i diament" po 26 latach. Rozmowa z Zygmuntem Hübnerem
"Popiół i diament" przeżył dwa szczyty swojej popularności. Po raz pierwszy w roku 1948, kiedy stał się bestsellerem wydawniczym. Była to naówczas powieść jak najbardziej współczesna, która zresztą budziła różnorakie reakcje: od niezwykłego sukcesu u czytelników, po głosy krytyczne w prasie (jak chociażby pamiętna recenzja Kotta w "Kuźnicy", który dostrzegł w powieści Andrzejewskiego tylko "mały realizm", brak perspektywy historycznej i idealizowanie "tragicznego pokolenia"). Potem przyszedł moment drugi - film Andrzeja Wajdy. Był to rok 1958 i bohaterowie Andrzejewskiego stali się bohaterami lat 50-tych, a nie 40-tych; Zbyszek Cybulski stworzył wzorzec zbuntowanego chłopca w ciemnych okularach, rodem z egzystencjalistycznej piwnicy, gdzie jego kompani w czarnych swetrach słuchali Juliette Greco, spełniał marzenia młodzieży po roku 1956.
Wydaje mi się, że dzisiaj, po kilkunastu latach od premiery filmowej, a po 26 latach od napisania powieści, trzeba się z tym liczyć, że podobnie jak z "Potopem", każdy z widzów będzie miał własne widzenie jego bohaterów, że dla większości jest to już powieść historyczna. Każde nowe pokolenie, a pokolenia te zmieniają się dzisiaj często - niegdyś ustanowiono cezurę lat dwudziestu, przy dzisiejszym tempie życia, czasokres ten zmniejszył się chyba do lat dziesięciu - ma prawo do swojej realizacji, do własnego spojrzenia na utwory o nieprzemijającej wartości literackiej.
Mówiła pani o dwóch okresach popularności "Popiołu i diamentu", dzisiaj przeżywamy chyba trzeci okres renesansu tej powieści. Świadczą o tym dwa masowe wydania, pierwsze już wyczerpane, i adaptacje teatralne w Łodzi oraz we Wrocławiu. Nawet, jeżeli przyczyną ponownego zainteresowania utworem było XXX-lecie PRL, to jednak jest to nie tylko sprawa jubileuszowo-rocznicowa, lecz dowód, iż książka ta zachowała żywotność, skoro istnieje na nią takie zapotrzebowanie. Oczywiście patrzymy na nią inaczej. I dlatego nie bez obaw zdecydowałem się na podjęcie realizacji telewizyjnej tego utworu.
Miałbym mniejsze obawy, gdybym to robił dla teatru. Telewizja bowiem zwyczajowo zestawiana jest u nas bardziej z filmem niż z teatrem, a wersja filmowa Wajdy ciąży nad widzeniem tej powieści; jest wciąż żywa. Istniała zatem obawa, że podjęcie tego zadania w telewizji będzie zrozumiane jako próba dyskusji z filmem Wajdy. Bardzo wyraźnie, przy każdej okazji zaznaczam, że nie mieliśmy takiej intencji. Naszym punktem odniesienia była powieść, materiał literacki, a nie film Wajdy. Sądzę poza tym, że realizacja telewizyjna narzuca pewną odmienną stylistykę i starałem się być jej - w miarę możności - wierny, tzn. robić spektakl środkami charakterystycznymi dla telewizji, nie usiłując konkurować z filmem. W związku z tym jest to oczywiście program znacznie bardziej kameralny od filmu, w większym stopniu usytuowany we wnętrzach, zwracający uwagę bardziej na tekst niż na obraz. Chciałbym uniknąć jakichkolwiek porównań z filmem.
Nie wiem, czy to możliwe. Film był tak wybitny, że porównania są chyba nieuniknione, choć podobnie jak uparte porównywania wszelkich adaptacji z oryginałami - bardzo względne w skutkach.
Wydaje mi się, że film był w pewnych swoich fragmentach dziełem bardziej Wajdy niż Andrzejewskiego, nie chodziło przecież o wierne przeniesienie powieści na ekran; pewne wątki, jak chociażby sprawia Szczuki, były nawet znacznie zmienione. Natomiast w wersji telewizyjnej staraliśmy się być wierni tekstowi Andrzejewskiego. Wierni - cóż, każda adaptacja jest w jakimś stopniu niewierna, chociażby przez sam fakt wyboru, usunięcia pewnych wątków; to, natomiast, . co pozostało, jest zgodne z tekstem powieści, jest jej przeniesieniem na mały ekran. Na marginesie wspomnę o jednym szczególe: o sprawie poloneza. W adaptacji telewizyjnej początkowo poloneza nie było. Mnie się natomiast wydawało, że szalenie trudno jest pokazać "Popiół i diament" bez tej sekwencji. W widowisku znalazło się niejako przypomnienie poloneza, krótki moment, bez szerokiego rozgrywania tej sceny, przypomnienie, że scena istnieje w książce. Ale to jest tylko cytat, nic więcej.
We wszystkich adaptacjach powieści - teatralnych, filmowych czy telewizyjnych - nie można uniknąć powtórzenia pewnych scen, które dla danego utworu są węzłowe. Nawet gdyby się chciało wszystko zrobić inaczej, niż poprzednicy, sceny te trzeba pokazać. Są to jednak sprawy zewnętrzne. Ważniejszy chyba jest stosunek dzisiaj do tej powieści, jej wymowa dla młodych widzów. Młodzież jest już inna, jej spojrzenie i na czasy Chełmickiego i na czasy Cybulskiego jest inne. Kim będzie dla nich Maciek Chełmicki? Bohaterem widowiska TV pozostaje przecież Maciek Chełmicki. Jest wprawdzie bardziej zrównoważony ze Szczuką, którego rola okazuje się tu dużo poważniejsza niż w filmie, ale niewątpliwie postać Maćka jest najbarwniejszą, najbardziej efektowna. Jakie były w tym sensie założenia twórców spektaklu telewizyjnego?
Słusznie pani podkreśliła, że w adaptacja telewizyjnej została, znacznie bardziej niż w filmie, rozwinięta rola Szczuki, a zatem zmieniły się akcenty. Sądzę natomiast, że nie jest to dzisiaj rzecz rozrachunkowa. Sprawy zostały przez trzydzieści lat rozliczone. Można by oczywiście wobec tego pomyśleć o przedstawieniu obrazu historycznego epoki, która - acz miniona - pozostawiła pewne ślady w naszej dzisiejszej rzeczywistości, w naszej świadomości. Staraliśmy się jednak odchodzić od obrazu historycznego. Cała strona scenograficzna, obyczajowa została zepchnięta na dalszy plan. Nie przywiązywaliśmy wielkiej wagi do obyczajowości tamtego okresu, do przedstawienia obrazu, który miałby znaczenie historyczne.
Przede wszystkim skupiliśmy uwagę na sprawie postaw. W trudnych warunkach postawy ludzkie określają się najwyraźniej. Natomiast tworzenie się postawy moralnej człowieka, młodego człowieka - nie tylko Maćka, ale i Andrzeja, wcale nie jest związane z epoką. Wydaje mi się, że problemy moralne, które oni przeżywają, są problemami, przed którymi nierzadko staje także dzisiejszy człowiek.
"Popiół i diament" Jest chyba ukoronowaniem Pana długoletniej - twórczości dla małego ekranu. Obok szeregu widowisk klasycznych, zawsze - w każdym razie w moim odczuciu - ciążył Pan w pewnym sensie ku literaturze współczesnej. Czy w Pana dalszych planach telewizyjnych znajdą się jakieś nowe utwory? Czy też poświęca się Pan bardziej teatrowi żywego planu?
Należę do tych, którzy lubią pracować w telewizji. Cenię sobie współpracę z telewizją i nie mam zamiaru z niej rezygnować. Jak zresztą pani słusznie zauważyła, sądzę, iż domeną telewizji jest - i pozostanie zawsze - tekst współczesny. To nie znaczy, że nie doceniam roli klasyki, niemniej jednak tekst współczesny, problem współczesny będzie tą żywą krwią, bez której telewizja nie istnieje. Że z tymi tekstami nie jest najlepiej, wiemy wszyscy doskonale... Przyznaję natomiast, że podejmowałem się również realizacji tekstów wątpliwych, nie można bowiem czekać na arcydzieła. Należy realizować teksty, oczywiście jeżeli są to scenariusze nasze, własne, oryginalne - nawet jeżeli nie spełniają tych warunków, które stawiamy wobec dzieł wielkiej klasyki.
A czy nie myśli Pan o następnej adaptacji powieści Andrzejewskie-go - "Idzie skacząc po górach"?
Owszem. Ta sama spółka autorska, tj. Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera zrobiła adaptację także tamtej powieści. Jest to utwór niewątpliwie trudniejszy do adaptacji, trudniejszy także do realizacji w naszych warunkach. Nadal jednak tekst ten mnie interesuje: jeżeli to tylko będzie możliwe, chętnie do niego powrócę.
Rozumiem, że Pana plany telewizyjne są w pewnym sensie ograniczone ze względu na objęcie przez Pana w nowym sezonie kierownictwa artystycznego Teatru Powszechnego w Warszawie. Znajduje się Pan zresztą w sytuacji, o której zawsze marzy każdy rzeczywisty czy potencjalny dyrektor teatru. Otrzymał Pan teatr, który może Pan organizować od podstaw. W którym może Pan stworzyć zespół taki, Jaki Pan chce, a nie taki, Jaki Pan zastaje... W którym może Pan realizować repertuar, związany z możliwościami swojego zespołu. Czy mógłby Pan zdradzić naszym Czytelnikom, jak będzie wyglądał zespół i repertuar tego teatru? Gmach jest podobno bardzo piękny, nowoczesny, funkcjonalny, stwarzający szerokie możliwości techniczno-artystyczne.
Unikam na razie enuncjacji, ponieważ teatr ten, jak pani zauważyła, powstaje w warunkach idealnych. Rozumiem, że jest to wielka szansa, ale i ogromna odpowiedzialność. Kształtowanie się i tworzenie nowego teatru musi przebiegać nieco inaczej niż teatrów już ustabilizowanych, do których przychodzi kierownik artystyczny i może przedstawić swój program, z góry wiedząc, czym dysponuje i na co może liczyć. Ponieważ jednak zespół powstaje na innych warunkach, musi być również współtwórcą programu artystycznego swojego teatru. Dlatego właśnie nie mogę nic uprzedzać, mówić od siebie, że teatr będzie taki czy inny, gdyż ten teatr będzie taki, jaki stworzą go ludzie, którzy do niego przychodzą.
Nie mogę jeszcze wypowiadać się w imieniu całego zespołu, bo zespół ten dopiero przed kilkoma dniami zaczął egzystować, ale nie zaczął pracować. Otwarcie teatru nastąpi 17 stycznia na 30-lecie wyzwolenia Warszawy. Budynek jest jeszcze nie wykończony, prace trwają i próby będą się mogły rozpocząć w końcu października. Teatr będzie dysponował dwiema scenami: większą, znaną warszawskiej publiczności, i drugą mniejszą, nową salą. Teatr, acz niezbyt wielki, jest świetnie zaprojektowany, wygodny do pracy dla aktorów i bardzo sympatyczny dla publiczności. Chcielibyśmy, aby był to nie tylko sympatyczny budynek, ale i lubiany teatr, do którego chętnie się chodzi.