Artykuły

Mam to w nosie

- Co prawda każdą sztukę można zjechać, ale ja mam świadomość bardzo rzetelnej pracy którą wykonał cały zespół. A ten zespół ma ogromne możliwości. Nie wiem, na ile nam się udało zainteresować naszymi propozycjami publiczność. Myślę, że troszkę - mówi PIOTR MACHALICA, dyrektor artystyczny Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie.

Po co panu, aktorowi tak popularnemu i wziętemu, było dyrektorowanie w Częstochowie?

- To jest krótka historia. Zadzwonił Robert Dorosławski i zapytał, czy chcę. Powiedziałem, że nie, bo nigdy nie marzyłem o byciu dyrektorem, zawiadywanie zasobami ludzkimi jest czymś ogromnie odpowiedzialnym i trudnym, ale on dał mi tydzień do namysłu i po długich rozważaniach doszedłem do wniosku, dlaczego by nie spróbować. A główny powód mojej zgody, to sam Robert, który jest wspaniałym facetem, znającym ten teatr, tych ludzi. Ale do razu powiedziałem, że nie ma mowy, bym zrezygnował z jakichkolwiek swoich obowiązków, jakie mam i jakie będę miał. Bo moja główna pasja to aktorstwo, a nie bycie urzędnikiem.

Spróbował pan i...?

- Wielu rzeczy nie przewidziałem, bo i nie mogłem ich przewidzieć. Warszawę od Częstochowy dzieli 220 kilometrów. W pierwszym sezonie na tej trasie zrobiłem 56 tysięcy kilometrów, w drugim sezonie już mi było ciężej a teraz jest potwornie ciężko i nie chcę nic mówić, no nie wiem, co będzie. Dojdziemy do końca sezonu i zobaczymy

A satysfakcja?

- Jest jej sporo z powodu różnych drobnych spraw. Bo co prawda każdą sztukę można zjechać, ale ja mam świadomość bardzo rzetelnej pracy którą wykonał cały zespół. A ten zespół ma ogromne możliwości. Nie wiem, na ile nam się udało zainteresować naszymi propozycjami publiczność. Myślę, że troszkę.

Wyreżyserował pan przy okazji jakąś sztukę?

- Nigdy nic nie reżyserowałem i nie zrobię tego, bo nie mam w tym kierunku żadnych predyspozycji. Oczywiście zrobię w tym sezonie wieczór na wpół teatralny "Tacy duzi chłopcy" - to co lata temu zrobiliśmy z Marianem Opania i który mam nadzieję przyjedzie do nas, a jest to wieczór złożony z piosenek Janka Wołka.

A pan będzie śpiewał?

- Ja bardzo będę śpiewał, bo bardzo lubię śpiewać. Chociaż czasami zastanawiam się, kto będzie mnie słuchał. Jednak przychodzą ludzie na mój recital, nie wszyscy wiedzą, kto to był Okudżawa czy Brassens, ale wychodzą zadowoleni, bo to są wspaniałe mądre teksty.

W Częstochowie przygotował pan też monodram "Mały światek Samiego Lee".

- Przygotowałem, ale nie jeżdżę z nim, bo on się kiepsko sprzedaje. Jest to coś niesamowitego, bo to bardzo dobra historia i tekst, który wzrusza. Oczywiście, ja tego tak nie zostawię, chcę go grać, mimo że jest to bardzo trudny materiał do wypowiedzenia. Mnóstwo w nim liczb, na dodatek cały jest rozmową telefoniczną i trzeba uważnie słuchać tego, co mówi facet po drugiej stronie, nie da się tego tak wygęgać. Zbyszek Cybulski, który grał to wcześniej, miał łatwiej, bo w słuchawce słyszał głos suflerki, która mu podpowiadała.

A pan pewnie nie lubi rozmawiać przez telefon?

- Nie, lubię.

A służbową komórkę odbiera pan czasami?

- Prawdę mówiąc, nie korzystam z niej. Teraz zmieniono nam słuchawki, otrzymaliśmy jakieś kosmiczne samsungi, których ja kompletnie nie umiem obsługiwać.

Czy pan wie, że na początku roku w Kielcach w aukcji na rzecz domu dziecka licytowano pana kij golfowy?

- Mój driver? Pamiętam, że go podpisywałem.

Często pan bierze udział w takich akcjach?

- Gdy ktoś mnie prosi, nie odmawiam i daję cenne dla mnie rzeczy Na przykład kapelusz z "Dwoje na huśtawce". Grałem z Krysią Jandą w fatalnym kapeluszu, którego nie znosiłem, i ona ze Stanów przywiozła mi fantastyczny kapelusz. Dałem go na jakąś licytację na rzecz dzieci i ciekaw jestem, czy go dobrze sprzedano, bo naprawdę był świetny

Chętnie bierze pan udział w reklamach? Ostatnio widziałam pana w reklamie Grześków.

- Tak, po tej reklamie był telefon od jakieś oburzonej pani, która twierdziła, że to skandal, by dyrektor teatru w Częstochowie reklamował andruty Ale to na marginesie. Są produkty, których bym nie reklamował, ale w reklamie nie ma nic zdrożnego. Uważam ją za zwyczajny sposób zarobkowania. Jak robiłem reklamę kawy Pedros, to pierwszy raz w moim zawodowym życiu miałem do dyspozycji klimatyzowaną przyczepę i napoje. Kiedyś nie było to normalne i gdy na przykład mieliśmy zdjęcia do "Zabij mnie glino", to ja z Bogusiem Lindą wystąpiliśmy, żeby w umowie wpisano, że na planie mamy mieć podpisane naszymi nazwiskami krzesła. Bo regułą jest to, że aktor nie ma gdzie usiąść, odpocząć. Poza tym reklama jest szansą dobrego zarobku, bo aktorzy nie zarabiają rewelacyjnie.

A lubi pan Grześki?

- W ogóle staram się nie jeść słodyczy, ale bardzo dobra znajoma mówiła, że są bardzo dobre.

W czym teraz pan gra i w czym zobaczymy pana w najbliższym czasie?

- Głównie w teatrze. A z Andrzejem Strzeleckim zrobiliśmy film o pierwszych dniach wojny Gram tam ministra, akcja toczy się między innymi w przedwojennych kabaretach warszawskich i pokazuje zwykłych ludzi uwikłanych w historię. Premiera odbyła się na początku września. Gram też w teatrze Powszechnym, w Syrenie "Operę za trzy grosze" i "Ucho van Gogha" w teatrze Bajka. A Krysia Janda robi "Boga" Woody'ego Allena, w którym gram w dublerze razem z Wiktorem Zborowskim. To fantastyczna historia.

Czy zagląda pan czasami do kolorowych pisemek, które tak chętnie o panu piszą?

- Już dawno przestałem i muszę powiedzieć, że jestem z tym absolutnie pogodzony chociaż, gdyby ktoś mnie bardzo obraził, to może targnąłbym się na proces, ale generalnie mam to w nosie.

Ale i pan zgodził się na udzielenie bardzo osobistego wywiadu "Gali" o sobie i swojej byłej partnerce Edycie Olszówce.

- Zgodziliśmy się z Edytą, żeby wreszcie przeciąć te wszystkie plotki na nasz temat co fatalnie nam wyszło na zdrowie. Bo wywiad dostaliśmy do autoryzacji, ale to, co napisano we wstępie, już nie. I to było do kitu, to była masakra. Jedyna frajda z tego, to wyjazd do Wenezueli, bo taki postawiliśmy warunek. Coś za coś. Raz jeden. I nic do innych pism. Teraz nie wiem dlaczego, bo przecież nic nie narozrabiałem ani niczego dobrego nie zrobiłem, dzwoni do mnie "Na żywo", a ja cytuję Brassensa: Choć macie na to chęć, ja jestem czarna owca, trudno, zdjęć nie oddam do brukowca, bo werble sławy brzmią donośniej, co tu kryć nie tylko wtedy gdy genitaliami w nie bić.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Machalica

Ma 53 lata. Wywodzi się z aktorskiej rodziny. Jego ojcem był Henryk Machalica. Ma dwóch starszych braci: 56-letniego Krzysztofa, który mieszka w Zielonej Górze i jest instruktorem sportu, i Aleksandra - aktora Poznańskiego Teatru Nowego. W1981 r. ukończył warszawską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Na ekranie zadebiutował w 1979 r. Obecnie gra w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Ponadto jest uznanym wykonawcą piosenki aktorskiej. Śpiewa głównie piosenki Okudżawy i Brassensa. Od 1 lipca 2006 r. jest dyrektorem artystycznym Teatru imienia Adama Mickiewicza w Częstochowie. Ostatnio gościnnie grał w kieleckim teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji