Artykuły

Dzikie początki teatru

"Stworzenia sceniczne" w reż. Roberta Czechowskiego w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze. Pisze Artur Łukasiewicz w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

Po zielonogórskiej premierze sztuki April de Angelis nie zapłaczemy nad złym losem pierwszych aktorek w historii teatru. Ale czegoś o istocie tej profesji się jednak dowiemy.

Zamierzchła historia teatru nowożytnej Europy przypomina dzieje rewolucji przemysłowej. Błyskotliwe sukcesy i fortuny mieszają się z pasmem bankructw. I w tych trybach ujmijmy jeszcze aktora. Jednego dnia ulubieńca dworów i tłumów, drugiego biedaka bez grosza przy duszy. Historia to fascynująca niczym podbój nowych kontynentów. Krwista, bezwzględna, ale i szlachetnie piękna.

"Stworzenia sceniczne" brytyjskiej pisarki April de Angelis sięgają akcją do korzeni teatru, kiedy w Anglii doby elżbietańskiej po raz pierwszy w spektaklach pojawiają się aktorki. Na początku określano je pogardliwie "stworzeniami scenicznymi". Nasze bohaterki poznajemy w oświetlonych świecami rampach sceny, przerobionej ze starej stodoły. - Przedtem były tu popisy niedźwiedzi - pamięta garderobiana Doll (gra ją Elżbieta Lisowska-Kopeć). Jest jeszcze żona właściciela teatru i przebrzmiała gwiazda sceny pani Betterton (Elżbieta Donimirska), dwie młode aktoreczki, utrzymanki arystokratów panie Farley i Marshall (Anna Zdanowicz, Marta Artymiak). Do drzwi teatru dobija się młodziutka ulicznica i sprzedawczyni ostryg Nell (Karolina Honchera). Teatr jest dla niej schronieniem przed życiem na ulicy i pospólstwem.

Teatr kobiet nie ma magii, jeśli już się pojawia, okazuje się złudą. To raczej walka o byt, o godność. Młodą aktorkę przed życiem w rynsztoku chroni łóżko króla, księcia i lorda. Do czasu. Pani Farley musi odejść, bo zaszła w ciążę. Pani Betterton ze względu na wiek. Nikt jej nie urządzi benefisu, a kto spamięta wielkie role u boku Otella i króla Leara? Odchodzi, znika. "Stworzenie sceniczne" nie zasługuje na dobrą pamięć. Jest tylko zabawką.

W zielonogórskim przedstawieniu aktorki grają niemal w ciemności, w ciepłym migotaniu świec. Mrok stwarza świat intymności, który wcale bohaterek do siebie nie zbliża. Do końca pozostaną wobec siebie wrogie, jak zaszczute zwierzęta. To teatr je ukształtował. Nauczył fałszu i udawania, zdrady, pogardy dla zwyczajności, uległości wobec silniejszych i schlebiania władzy. Ale uczynił przy tym je twardymi, walczącymi o swoje sprawy pazurami. Nauczył pewnej niezłomności, dystansu, umiejętności tłumienia uczuć, bycia nieznośnym i wybuchania jak wulkan.

Jest w przedstawieniu kilka fantastycznych scen, m.in. nauki gry aktorskiej z pomocą cyferblatu zegarka czy rzucania klątwy na kochanków i naigrywania się z nich. Jest znakomite balansowanie planów scenicznych: przenikanie się scen z brudnego życia w garderobie i tego namaszczonego szlachetną misją niesienia sztuki. Całość, choć zagrana z pasją przez aktorki, przez psychodeliczną oprawę światła i muzyki, przytłacza widza. W niektórych momentach nawet razi zbytnie sztuczne moralizatorstwo.

O ile pierwsze tego sezonu zielonogórskie przedstawienie nie porywa, chwilami nawet męczy, to potrafi w głowie zrobić dużo zamieszania. Przelatuje nam przed oczami historia teatru i całkiem dzisiejsza perspektywa feministyczna. I refleksja, czy scena kiedykolwiek była świętością. Była. Zwłaszcza tam, gdzie niedźwiedziom wybijano zęby i wyrywano pazury. I gdzie grały pierwsze aktorki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji