Artykuły

Wciąż odwracam te żuki

- Dostałem pierwszą ważną rolę - Puka w "Akcji- Śnie nocy letniej". Po premierze chcę wyjść do ukłonów, na scenie jest już cały zespół, ruszam w tę szczelinę w kotarze, gdy nagle Tomaszewski łapie mnie za szyję. "Patrz, tam się kłania hołota" - szepnął. "Teraz idź i się ukłoń" - i klepnął mnie w dupę - o sztuce pantomimy, teatrze i Henryku Tomaszewskim opowiada Aleksander Sobiszewski, dyrektor Wrocławskiego Teatru Pantomimy, w rozmowie z Magdą Podsiadły z Gazety Wyborczej - Wrocław.

Magda Podsiadły: Kilka miesięcy temu pojechałeś po raz pierwszy do kolebki ludzkości, czyli do Afryki. Czego tam szukałeś? Aleksander Sobiszewski: Zwierząt w stanie dzikim. Zwłaszcza małp. W Kenii uczestniczyłem w małpim przedstawieniu na żywo, w naturalnych warunkach. Małpia rodzina robiła dokładnie to, co ludzie w moim przedstawieniu "Małpy" we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. - Odkąd zacząłeś reżyserować, ujawniasz fascynacje zoologiczne. W debiutanckiej "Czarnej Babce" była wielka świnia, potem "Małpy", niedawno "Galapagos" z waranami w roli głównej. Podpisałeś pakt ze zwierzętami? - Fascynuje mnie świat przyrody, istoty o zachowaniach innych niż ludzkie, które wbrew pozorom bardzo przypominają nasze. Szukam asocjacji z ludzką naturą i odnajduję ich wiele. - I dochodzisz na scenie do ponurych konstatacji. - Bo świat jest ponury. Piękno i okrucieństwo przyrody fascynuje mnie i przeraża zarazem. Tak, świat jest do dupy, ale jak już przylazłem na ten świat, to próbuję coś zmienić, metaforycznie uratować choć jedno istnienie. Jak Gombrowicz. - To znaczy? - Tak jak on chodzę po plaży i odwracam leżące na plecach żuki. On też odwracał, odwracał, aż omdlał, bo wciąż jakieś żuki jeszcze pozostawały. I pojął, że istnieje kres jego możliwości niesienia pomocy. Ja jeszcze nie wiem, gdzie jest mój kres. Więc wciąż odwracam te żuki.

W teatrze?

- Tak, staram się robić widowiska nieobojętne. Nie szukam życia w literaturze, w klasyce, ale w tu i teraz. Próbuję opowiedzieć na scenie o tym, co mnie teraz dotyka, z czym nie mogę się pogodzić, pojąć.

A co Cię uwiera?

- Przemijanie i śmierć. Staram sieje oswoić poprzez sztukę. To dobry sposób na przyjęcie tego, co nieuchronne.

A co Cię cieszy?

- Kobieta. Wspaniały dodatek do mężczyzny albo odwrotnie. Między mężczyzną a kobietą istnieje cudowna więź seksualna. Na scenie czy na ekranie zabiegi erotyczne sprawiają wrażenie zabawnych, ja aż chichoczę, widząc niezgrabne dążenie twórcy do pokazania piękna zbliżenia. Im piękniej usiłuje to pokazać, tym głupiej i banalniej mu wychodzi. Tymczasem to trzeba pokazać bardziej śmiało, i fizycznie, i psychologicznie. Jak Houellebeca choćby.

Zdarzyło Ci się oszaleć z miłości?

- Za kawalerskich czasów miałem jakieś romanse, miłostki, aż zdarzyła mi się wielka mityczna miłość w Ameryce. Rzuciłem dla niej teatr, przepłynąłem ocean. Po roku rozwaliło się to z wielkim hukiem. Wróciłem tak szybko, jak poleciałem. Henryk Tomaszewski aż chichotał, gdy przyszedłem po powrocie z Ameryki prosić o przyjęcie mnie na powrót do zespołu. Przyjął mnie, choć mój wyjazd postawił go w trudnej artystycznej sytuacji konieczności szukania zastępstwa do roli Puka w "Akcji - Śnie nocy letniej". Ale Tomaszewski też penetrował w swoim teatrze ludzką naturę i moje szaleństwo było świetnym exemplum dla jego analizy natury miłości, miałkości tej miłości, tajemnicy, namiętności. Nurzał się w tym z uwielbieniem,

Kim był dla Ciebie Henryk Tomaszewski?

- Wielką, tajemniczą, fascynującą osobowością. Samotnikiem jako twórca i człowiek. Oczywiście, miał przyjaciół, pielęgnował przyjaźnie, zwłaszcza z jednym człowiekiem. Ale samotnie podążał własną drogą. Obserwowałem j ego świat przez lata. To był człowiek stworzony wyłącznie do sztuki. Gała reszta, kolekcje, piękne przedmioty, to była nagroda, jaką sobie przyznawał za ciężką pracę i trwanie w samotności. Bo przecież on nie był pustelnikiem, siedział w centrum tygla ludzkich narowów, kompleksów, pretensji, był nieustannie w ogniu walki.

Poświęcał Ci czas jako swemu zdolnemu soliście?

- Pracował ze mną dużo i wiele mnie nauczył. Cenił moje umiejętności i vis comikę. Lubił cyrk, jak Fellini, a ja przyszedłem do jego teatru z Państwowej Szkoły Cyrkowej w Julinku. Mówił do mnie: "W cyrku nie ma lipy, proszę pana, albo pan umie, albo nie. W teatrze to zawsze pan może mrugnąć, pierdnąć i już robi pan wrażenie. W cyrku jak pan nie umie, leci pan na łeb".

A w życiu?

- Nie było poufałości, była między nami relacja mistrz - uczeń. Pochodził z innej epoki, z całym swoim wewnętrznym światem, wiedzą, wyobraźnią, wizjami, fobiami, a ja byłem przy nim jak nieopierzony kurczak, podskakujący, robiący fikołki. Cieszyła go jednak moja znajomość baletu klasycznego, technik, terminów, nazwisk, anegdot, choć nigdy nie rozmawialiśmy o mojej baletowej tradycji rodzinnej. Jednego nie zapomnę nigdy. To było na samym początku. Dostałem pierwszą ważną rolę - Puka w "Akcji- Śnie nocy letniej". Po premierze chcę wyjść do ukłonów, na scenie jest już cały zespół, ruszam w tę szczelinę w kotarze, gdy nagle Tomaszewski łapie mnie za szyję. "Patrz, tam się kłania hołota" - szepnął. "Teraz idź i się ukłoń" - i klepnął mnie w dupę. Kiedy ochłonąłem, zacząłem się zastanawiać, co chciał mi powiedzieć, po co to zrobił takiemu gówniarzowi? Był wtedy w dobrym humorze, premiera się udała, więc dlaczego zrobił mi ten numer? Ta hołota została mi do dziś w głowie. Nie zapytałeś go nigdy, co on wtedy myślał?

- Nie, ale domyślam się. Myślał o nas, zespole swoich aktorów, i o publice. Dziś rozumiem to bardziej, gdy sam jestem szefem i reżyserem. Reżyser, by osiągnąć artystyczny cel, walczy także ze swoim zespołem, przeciw grupie ludzi. Ale mówiąc hołota, myślał także o publiczności. Kiedyś przytoczył z jakiegoś tekstu słowa umierającego torreadora o stugłowym potworze, z którym toczy się walkę na śmierć i życie. Tomaszewskiemu chodziło o widownię.

Zalazł Ci za skórę? Znany był z porywczego i trudnego charakteru.

- Potrafił się znęcać, wręcz parodiował, wyszydzał, jak mu się coś nie podobało. Trudny był bardzo, ale dzięki temu człowiek szybciej pojmował, czego wymaga, gdzie tkwi błąd i jak go poprawić. Teraz go rozumiem. Praca reżysera jest, owszem, pracą intelektualną, ale przede wszystkim fizyczną, a w teatrze ruchu - fizyczną do potęgi. Trzeba mieć końskie zdrowie i olbrzymią siłę psychiczną. Ma się prawo być zmęczonym jak zwierz. Widywałem, jak po raz setny tłumaczy coś grupie ludzi, demonstruje, jak wyobraża sobie ich pracę na scenie. I nic. Widziałem jak dochodzi do granicy obłędu i wpada w szał. Wyładowywał się wtedy na kim popadło, rzucał rekwizytami. To niby jest tylko teatr, a nie wojsko, udajemy, bawimy się. Ale to nieprawda. Żeby zaistniał prawdziwy teatr, aktor musi pracować, psychicznie i fizycznie, by dostąpić laski wyjścia na scenę. Tomaszewski pochodził z pokolenia, które teatr traktowało poważnie.

Dlaczego zdecydowałeś się kontynuować jego dzieło?

- Dostałem taką propozycję po jego śmierci, po nieudanym przejęciu pałeczki przez osobę z zewnątrz. Powstało zagrożenie, że całkowicie zniknie formuła artystyczna pantomimy, którą wypracowaliśmy z nim jako zespół. Była groźba zamknięcia teatru przez władze. To było przecież po likwidacji innych słynnych autorskich teatrów - Szajny i Kantora. Stanąłem więc do konkursu i zostałem dyrektorem.

Brałeś na swoje barki teatr legendarny. Nie bałeś się?

- Miałem świadomość, że zderzę się z pędzącą lokomotywą, że staję do konfrontacji z legendą. Byłem jednak pewien, że chcę robić swój teatr tak, jak go rozumiem i potrafię. Od początku miałem własne pomysły, własne scenariusze, jestem inny od Tomaszewskiego, nie powielam jego dzieła, bo to niemożliwe. Najważniejsze, że ten teatr nadal działa i współpracują z nim wybitni aktorzy Mistrza.

Czym jest dla Ciebie pantomima?

- Klasyczna pantomima jest jak sztuka walki, można jej warsztat przekazywać nienaruszony z pokolenia na pokolenie. W teatrze Maurice'a Bejarta istnieje tradycja przekazywania z pokolenia na pokolenie solówek wybitnych tancerzy. Szkoda, że tak się nie działo w Pantomimie Tomaszewskiego. Ale nie jest jeszcze za późno, by odtworzyć tak doskonałe etiudy, jak "Ziarno i skorupa", "Labirynt", "Walka Jakuba z Aniołem". Żyją ludzie, którzy je robili - Jerzy Kozłowski, Stefan Szczużewski. Trzeba jednak pamiętać, że wieczór takich etiud byłby wyłącznie archiwizacją, odbiegałby od wizerunku pełnospektaklowego teatru Tomaszewskiego. On pędził do przodu, eksperymentował, tworzył teatr żywy. Ja też jestem zwolennikiem nowych rzeczy, zdarzeń, eksperymentów. W Europie pantomima dawno już połączyła się z tańcem i teatrem dramatycznym.

Twoja rodzinna tradycja to balet klasyczny, nazwisko Sobiszewski jest znane w historii polskiego tańca.

- Moi dwaj stryjowie wpisali się w historię baletu. Oleś, głowa rodu, po którym noszę imię Aleksander, był przed wojną tancerzem klasycznym i charakterystycznym. Tańczył przed carem i szachem perskim. Potem z bratem Ryszardem - także tancerzem i znanym amantem filmowym, który wsławił się rolą księcia Odrowąża w filmie "Rok 1863", adaptacji "Wiernej rzeki" - założył w Warszawie Szkołę Tańca Towarzyskiego Braci Sobiszewskich, modną podówczas instytucję. Mój ojciec Edward też ukończył szkołę tańca klasycznego, po czym wyjechał za granicę. Po latach wrócił do Polski z australijskim obywatelstwem i prowadził szkołę Braci Sobiszewskich. Po jego śmierci rodzina się jednak pokłóciła i szkoła została rozwiązana. Mnie ojciec nie posłał do szkoły tanecznej. Uważał, że człowiek musi dorosnąć i sam zdecydować, co chce robić.

Jako miłośnik eksperymentu po maturze wybrałeś los cyrkowca.

- Chciałem zdawać do szkoły teatralnej, na egzaminach miał być sprawdzian z pantomimy, więc poszedłem po naukę do słynnego Studio Kineo. Tam okazało się, że mam talent pantomimiczny. Uprawiałem jako dziecko gimnastykę sportową, byłem rozciągnięty i miałem wyobraźnię. Bo dla mima trzy rzeczy są niezbędne: wygimnastykowane ciało, technika i wyobraźnia. Wtedy dowiedziałem się o istnieniu Wrocławskiego Teatru Pantomimy i pojechałem do Wrocławia, ale zespół wyjeżdżał właśnie do Japonii i nie było przesłuchań. Do szkoły teatralnej nie zdałem, więc wybrałem inną bliską moim zainteresowaniom.

Szkołę cyrkową w Julinku?

- Ta szkoła dawała wielkie możliwości, wiele się tam nauczyłem. Ale na szkolnym zgrupowaniu w Szklarskiej Porębie wpadł mi w ręce numer pisma "Na przełaj" z notką o "Rycerzach Króla Artura" Wrocławskiego Teatru Pantomimy. Byłem już szykowany do dyplomowego numeru na trapezie. Pedagodzy chcieli połączyć moje umiejętności pantomimiczne z gimnastycznymi i stworzyć nową jakość cyrkową. Chcieli mnie wysłać na dalsze studia do wyższej szkoły cyrkowej w Moskwie. A ja wywinąłem im numer - poszedłem do Tomaszewskiego.

Przyjął Cię od razu?

- Potrzebował ludzi do zespołu. Były lata 80., po stanie wojennym, kilku jego ważnych mimów zostało za granicą. Teatr grał wtedy równocześnie trzy wielkie tytuły: "Rycerzy króla Artura", "Hamleta" i premierowego "Syna marnotrawnego". Jeździł z nimi po świecie. Od razu wszedłem do wszystkich spektakli i mało nie umarłem z wrażenia. Trafiłem do zupełnie nowego środowiska, dostałem własny pokój, wkrótce pierwszą ważną rolę, Puka w "Akcji - Śnie nocy letniej". Poczułem, że płynę wreszcie na własnej tratwie. Miałem dwadzieścia lat.

Rola Puka przyniosła Ci rozgłos.

- Zależy, jak na to patrzeć. Mimowie z zespołu z góry patrzyli i na tancerzy, że głupi, bo tylko piruety umieją kręcić, i na cyrkowca, że też głupi, bo tylko wisi i się podciąga! (śmiech). Tak czy inaczej byłem wybrańcem losu. Pantomima Wrocławska to było wtedy coś. Była obiektem zazdrości. Jej pochód przez świat trwał od lat 70., nie było miejsca na ziemi poza Grenlandią, gdzie nie grała. Występowała nawet na Broadwayu i w teatrze antycznym. Gdy przyszedłem do zespołu, jego trzon stanowili najwięksi: Jerzy Reterski, Marek Oleksy, świętej pamięci Zygmunt Rozlach i państwo Kudakiewiczowie, Stefan Kayser, Grażyna Bielawska, Urszula Hasiej. Minąłem się z tylko Jerzym Kozłowskim.

W jaki sposób w Twoim artystycznym życiu pojawił się "Świat według Kiepskich", jesteś współtwórcą scenariusza do tego serialu?

- Z powodu napadu egzystencjalnego lęku, przeczucia śmierci. Naszło mnie to w budce telefonicznej w czasie burzy. Zapytałem samego siebie, na ile Tomaszewski jest mną, nami wszystkimi w zespole, i co my stanowimy bez niego? Wtedy podjąłem pierwsze działania poza teatrem pantomimy, zacząłem kręcić małe, niekomercyjne, niecenzuralne etiudy filmowe z Markiem Myszczyńskim. Kamerę nosił Tomasz Kurzewski, dziś prezes ATM-u. Najsłynniejszy z filmów to była "Git planeta"; o gitowcach, którzy we trzech poszli pić wino do parku i co z tego wynikło. Sami to graliśmy, wyzwoleni, przestylizowani, obłędnie śmieszni, Kazik Staszewski poprosił o zgodę na wykorzystanie piosenki czołowej. I te etiudy trafiły do telewizji Polsat. Padła propozycja, by zrobić serial w stylu humoru z naszych filmów. "Kiepscy" dali mi niezależność finansową w czasie, gdy teatr był już pogrążony w opłakanej sytuacji bytowej. To był czas "Tragicznych gier". Tomaszewski osłabł na zdrowiu, narzekał na rzeczywistość, zaczął unikać teatru, bo warunki ekonomiczne były po prostu straszne. Zmuszano go, by pod koniec życia robił coś, co było mu obce. Ale pomysły miał, jeszcze wierzył, że uda mu się zrobić projekt "Ludzie z hotelu". Opowiedział nam o nim przed wakacjami 2001 roku, a po wakacjach już nie żył.

Podobno wybierasz się na wcześniejszą emeryturę.

- Tancerz i mim może iść na emeryturę w wieku 45 lat, a ja czuję już w kościach te 25 lat na scenie, ale nie zostawię teatru, póki nie będę spokojny o jego los.

***

Aleksander Sobiszewski - solista Wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego, debiutował w roli Puka w "Akcji - Śnie nocy letniej" (1986). Od 2003 roku reżyser, dyrektor naczelny i artystyczny WTP, współscenarzysta telewizyjnego serialu satyrycznego "Świat według Kiepskich". Pod koniec października wystawił na scenie pantomimy swój najnowszy spektakl "Gastronomia" [na zdjęciu].

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji