Artykuły

Nowy teatr w Teatrze Nowym

Spektakl, w którym zlewa się dystans wobec historii, magia teatru i pasja jego tworzenia. Oby ta ostatnia nigdy nie ucichła - o "Brygadzie Szlifierza Karhana" w reżyserii Remigiusza Brzyka w Teatrze Nowym w Łodzi pisze Marta Olejniczak z Nowej Siły Krytycznej.

Wiadomość o przygotowaniach do "Brygady Szlifierza Karhana" przyjęłam zwyczajnie. Moja pamięć o komunizmie i socrealizmie jest niepełna. Wypełniają ją raczej opowieści innych o kolejkach, towarach reglamentowanych i kartkach na żywność. Historia żyje w stemplach cenzury, próbach wyjazdu za granicę, odkładanych na półki taśmach filmowych. Pochody pierwszomajowe powracają w starych kronikach filmowych, w których rytm pracowników, podbija marszowa muzyka. Pierwsze strony "Trybuny Ludu" znam jedynie z podręcznikowych przedruków. Dlatego idee dotyczące tzw. wymowy spektaklu, które pojawiły się na długi czas przed jego premierą, wydały mi się burzą w szklance wody. A posądzanie realizatorów o próbę szerzenia myśli, w której to kapitalizm zwalczany jest za pomocą socjalizmu lub odwrotnie, uznałam za nadgorliwość.

Oczywiście od historii uciec się nie da. Tym bardziej, że 12 listopada 1949 roku Teatr Nowy w Łodzi pod wodzą Kazimierza Dejmka otworzył swoją działalność premierą "Brygady Szlifierza Karhana". Na scenie pojawiły się prawdziwe szlifierki. Wzmocniono nawet podłogi, by nie zarwały się pod ciężarem maszyn. W nowym spektaklu przesuw, frezerka, norma, obrabiarka czy wciąż przywoływana bezkłówka to jedynie metafory językowe. Przywołują przeszłość, ale pozwalają przede wszystkim wypracować nową przestrzeń wypowiedzi teatralnej.

Po prawie sześćdziesięciu latach sztuka pojawia się na scenie ponownie i subtelnie przywołuje patynę spektaklu poprzez figury aktorów pierwszej "Brygady" oraz nagrania ich głosów. Zderzone zostają te same kwestie dialogowe. Jedne są odtwarzane z taśmy, drugie padają na scenie. Każdy z aktorów "Brygady 2008" posiada swojego tekturowego partnera. Czasem się za nim wstydliwie chowa. Zdarza się, że odda mu głos i pozwoli przemówić przez mikrofon. Dzięki temu dwa światy spotykają się w jednym miejscu.

I tą swoistą przeplatanką Remigiusz Brzyk prowadzi przez cały spektakl. Nie po to jednak, by obśmiać socjalistyczne idee kolektywu i wiarę twórców z 1949 roku w projekt zmiany rzeczywistości społecznej. Odkrywa raczej naszą krótkowzroczność czy słabą pamięć, pokazując jak niewiele się zmieniło i jak pewne strategie ideologiczne nadal obecne są w języku elit oraz w codziennym zachowaniu. Trzysta procent normy przekłuliśmy na zawodową rywalizację. Dobrze obrazuje ten problem jedna ze scen spektaklu, w której szlifierze za wszelką cenę próbują napełnić nakrętkami wiadro w imię wypracowania normy. Niepowodzenia w realizacji projektu szukają w najsłabszym ogniwie, starym Klepaczu. Nieufność grupy wobec "męża zaufania" budzą również zbyt nowe buty. Sytuacja postaci jest tylko symptomem szerszego problemu społecznego, jakim jest nieufność wobec najdrobniejszego gestu w przestrzeni publicznej.

Zakładowa awaria, spowodowana przez Lojzę (programowego obiboka), zmusza pracowników do szukania alternatywnych rozwiązań. To właśnie one przyczyniają się do podziału zespołu na brygadę starego Karhana i brygadę jego syna. Nie jest to jednak rozdział wynikający z opozycji stare - nowe/młode, ale wynik przemiany ideologii, która przyjęła jak chciał tego Jürgen Habermas, formę świadomości technokratycznej. Źródłem konfliktów są rozwiązania techniczne. Konsekwencją ich procesów jest ukształtowanie osobowości jednostki i sposobów funkcjonowania grup społecznych, w obrębie których dochodzi do unifikacji oraz powstawania wielu grup o wąskim zakresie specjalizacji. Wszystko jest kwestią wiedzy, która zaczyna powoli zastępować Marksistowską kategorię podziału na klasy. To w niej upatrujemy wciąż źródeł społecznej nierówności. Zdaje się jednak, iż jej zatopienie w naszej tożsamości jest na tyle głębokie, że staje się ono figurą co chwila "przebieraną" jak różowa sukienka czy czarne futerko urzędniczki partyjnej - Dworzakowej, cierpliwie spoglądającej z małego okienka u góry sceny.

Remigiusz Brzyk nie zrobił sztuki, która w prześmiewczy sposób komentuje socjalizm i obraca go jak w krzywym zwierciadle. W całym spektaklu nie ma ani jednego obrazu, który świadczyłby o wyborze jakiejkolwiek konkretnej opcji politycznej. Całe szczęście. Sądzę, że reżyser nie miał nawet takiego zamiaru. Przemyca jedynie dyskretny urok ideologii, któremu bezrefleksyjnie ulegamy, a jest on znakiem każdego czasu. Pomaga mu w tym, postać wspomnianej już Dworzakowej. Kobieta wygłasza tezy o życiu narodu i następstwie pokoleń, które w imię wykonywanej pracy muszą pogodzić się z tym, że "miejsca starszych zajmują młodzi. Jednak młodych nauczają starsi i młodzi muszą się nauczyć od starszych. () Takie jest prawo życia". Jak mówi program teatralny, wypowiedź ta powstała na podstawie przemówienia Władysława Gomułki.

Spektakl jest jak układanka, w której elementach odznaczają się nie tylko społeczne konteksty. Jest w nim wiele gier z przewrotnym przepisywaniem poziomów metateatralnych. Na scenie pojawia się postać komentatora-narratora (Wojciech Błach), który łączy porządki obu spektakli, bo okazuje się, że grał epizodyczna rolę w spektaklu z 1949 roku. Mężczyzna błąka się po korytarzach Domu Kolejarza na Struga 90, miejscu opuszczonym i zapomnianym. Na portretach odnajduje znajome twarze kolegów-aktorów, ale wpływu na toczącą się akcje mieć nie może. Pozostaje mu jedynie wypowiedzieć swoją kwestię o marzeniach bycia na scenie, grze aktorskiej, misji zawodu, zespole. Słowa brzmią prawdziwie, ale natychmiast zostają skonfrontowane z anegdotą palenia w teatrze papierosów. Wszyscy wiedzą, że obecnie palić wolno w miejscach do tego wyznaczonych, ale jak wytłumaczyć Kazimierzowi Dejmkowi, że akurat tu nie wolno palić? Wszyscy pamiętamy wywiady z nim, którym zawsze towarzyszyły wiadro z wodą i dwa kartony papierosów.

Ograna zostaje rzeczywistość nie tylko zakulisowa, ale i polityczna. Dworzakowa, kierowniczka partii, w jednej ze scen przypina do tekturowych wizerunków odznaczenia. Do orderu dołącza czerwonego goździka. Scena odsyła nas do realnego wydarzenia historycznego. Ministerstwo Kultury i Sztuki nagrodziło spektakl milionem złotych, a ówczesny prezydent Bolesław Bierut odznaczył spektakl orderem Sztandaru Pracy II klasy. Pilarski otrzymał Złoty Krzyż Zasługi.

I tak w spektaklu nieustannie ściera się aura historyczna z aktualną sytuacją zespołu Teatru Nowego, który budowany jest od początku. Nie idzie przecież o obniżanie norm i fabryczną rywalizację, ale wspólnotę tworzenia, nieuchwytnego ducha grupy, który jest świadomy własnej tradycji i języka. Dlatego najlepszym komentarzem stają się zlatujące z trzech zsypów małe, metalowe nakrętki. Z jednej strony, symbolizują fizyczną pracę. Z drugiej, dudnią o scenę podłogi, jak srebrny deszcz o szybę. Deszcz, który ma moc oczyszczania. Dlatego musi znaleźć się czas na odejście Klepacza, który nie podołał zadaniom, jakie postawili przed nim koledzy. Trzeba znaleźć miejsce dla nowych idei i ludzi, którzy mocnym głosem, jak podczas sceny nauki obsługi szlifierki, będą wołać jednym głosem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji