Czy tylko "Kogut zawinił"?
Z ZAKŁOPOTANIEM i zażenowaniem przystępuję do sprawozdania z polskiej prapremiery sztuki Sean O'Caseya pt. "Kogut zawinił" na scenie Kameralnej Teatru Polskiego. Nie najlepsza to sztuka nestora angielskich dramatopisarzy, przy tym, realizacja obniżyła jeszcze bardziej jej walory artystyczne i wyjaskrawiła słabości.
W programie teatralnym określa się sztuką jako "antyklerykalną", ale nie w tym rzecz. Chyba bliższe prawdy i intencji autora będzie określenie jej jako sztuki ośmieszającej zabobon, walczącej z ciemnotą, i zacofaniem. Reżyser wybrał jednak inną drogę, problem strywializował, spłycił, sztukę zubożył, a w wyniku różnych zabiegów mniej lub bardziej dopuszczalnych (w tym też i tekstowych) dał rzecz prostacką (niestety, nie znam lżejszego określenia, którego w recenzji używam chyba po raz pierwszy) i ultraschematyczną.
Trudno mi nie wytknąć dość typowego dla klimatu przedstawienia takiego oto zabiegu: w tekście (i oryginalnym i w przekładzie): "Ludzie zaciągnęli go z powrotem do domu, do prawowitej żony, ojcze. Leży teraz w łóżku i żałuje, że chciał brzydko postąpić". Na scenie: "Ludzie zaciągnęli go z powrotem do domu, do prawowitej żony. Leży teraz i czyni z nią w łóżku akt skruchy" (nie wiem, czy cytat drugi jest ścisły, ale treść ta sama).
Inny "zabieg" reżyserski: Z Lourdes powraca ciężko chora, umierająca dziewczyna, ojciec wtacza ją na wózku. Poprzedza tę scenę maskaradowo-cyrkowa "defilada" księdza, i kilku mężczyzn, przy przeraźliwych dźwiękach "strażackiej" orkiestry, które zachodzą na scenę wjazdu chorej. W ten subtelny sposób reżyser chciał zamanifestować radość z powodu tego, iż chora nie została uzdrowiona w Lourdes.
Jakie to wszystko dowcipne, prawda? Tak, to bardzo smutne, bo rzecz jest wystawiona na "pierwszej polskiej scenie", od której można i trzeba wymagać zarówno wysokiego poziomu artystycznego, jak i kultury, do czego zresztą teatr ten nas przez lat piętnaście przyzwyczaił.
Niech mi wybaczą wykonawcy, że nie będę analizował aktorstwa. Trzeba uznać ich pracę, nawet poważny wysiłek, trzeba by odnotować i osiągnięcia jak i wyrazić zdziwienie, że na przykład tak poważny aktor jak G. Buszyński dał się uwikłać w tę żenującą historię. I niech mi wybaczy teatr te ostre słowa. To nie jest recenzja to potrzeba wyrażenia zdziwienia, protestu. Obrony teatru polskiego i Teatru Polskiego przed wulgarnością i prostactwem.