Artykuły

Stracone nadzieje

Szkoda: ciekawego (chyba) pomysłu interpretacyjnego, pracy aktorów (niewątpliwie długiej i żmudnej), ciekawej konstrukcji przestrzeni - o "Procesie" w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Bagatela w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Proces Józefa K. w spektaklu Waldemara Śmigasiewicza toczy się na zatłoczonej mieszczańskimi, starodawnymi (wręcz muzealnymi) meblami scenie. Pozornie zwyczajna, bo złożona z dość banalnych i nieciekawych elementów przestrzeń, nosi w sobie jednak znamiona niesamowitości. Z ogromnej sceny widoczny pozostaje jedynie wąski pasek. Dość statyczna akcja organizuje się więc wokół trzech punktów: stołu po lewej, łóżka po prawej i centralnie ustawionej kanapy. Stłoczone w tle szafy tworzą natomiast niemal niewidoczny system korytarzy, z których co chwila wyłaniają się kolejne, groteskowe postaci atakujące głównego bohatera.

Józef K. (Wojtek Leonowicz) wydaje się w tym spektaklu biernie poddawać ich działaniu. Nie dziwi go specjalnie pojawienie się dwóch strażników (Bogdan Grzybowicz,

Piotr Różański), ani dalsze wydarzenia. Przyjmuje paradoksalność swojej sytuacji z niemal stoickim spokojem, tylko od czasu do czasu się buntując. Jego zachowanie nie wydaje się jednak kwestią świadomego wyboru. Winą Józefa K. wydaje się więc właśnie jego życiowa bierność i wycofanie. Niemożność podejmowanie decyzji, nie zewnętrzna, lecz wewnętrzna, czyni go całkowicie zależnym, unieważniając jego indywidualną tożsamość.

Apatia i "zwyczajność" Józefa K. kontrastuje z nachalnością i przerysowaną dziwacznością pozostałych, wypadających z szafy, czy wychodzących z pod łóżka, postaci. Stanowią one galerię dość tandetnych osobliwości (np. ubrane w komunijne, czy też ślubne suknie i czerwone peruki muzy Titorelliego - Marek Bogucki). Ta natrętna przeciwstawność nie ma już, niestety subtelności, którą posiada konstrukcja przestrzeni. Otaczająca Józefa K. rzeczywistość nie oscyluje między realnością a koszmarnym snem. Wydaje się natomiast rzeczywistością rozerotyzowanej bajki dla dorosłych.

W przeprowadzonej dość wiernie fabule, wyostrzone zostały relacje Józefa K. z otaczającymi (czy wręcz osaczającymi) go kobietami. Niewiasty w tym spektaklu to wijące się, ponętne wulkany erotyzmu. Każda z nich próbuje bohatera uwieść (zwykle skutecznie) i usidlić (nieskutecznie). Rzucają się na Józefa K., rozbierają się przed nim, całują go, siadają mu na kolanach. Bohater pozostaje jednak wobec ich zalotów dość obojętny. Początkowo się im poddaje (jednak bez szczególnej pasji), potem się natomiast dystansuje. Powtarzalność tego wątku każe przypuszczać, że to on jest kluczem do interpretacji spektaklu. W tym sensie śmierć Józefa K. sprowadza się do tego, że (przepraszam za banalność stwierdzenia) nie związał się z żadną z kobiet i nie spłodził potomka.

Taka linia interpretacyjna wydaje się dość intrygująca w swojej paradoksalności. Sprowadzenie bowiem sensu bytu do prokreacji, winy zaś do jej zaniechania ma w sobie ładunek kontrowersyjności. W obliczu odczytań winy Józefa K. jako Grzechu Pierworodnego, dziedziczonego z pokolenia na pokolenie - nie posiadanie potomstwa równa się bowiem z zatrzymaniem procesu przekazywania tego brzemienia. Spektakl mógłby być więc dość przewrotowy, dyskusyjny, drażniący. Drzwi do takiej reakcji zostają jednak przed widzem zamknięte. Brak mądrej selekcji wątków sprawia, że temat wciąż się gubi i nie zostaje pogłębiony. W gąszczu nieprecyzyjnie wyselekcjonowanych i poprowadzonych motywów i scen zacierają się wszelkie znaczenia - nawet te niekonwencjonalne. W rezultacie, rodzą się dość duże wątpliwości, czy powyższe odczytanie spektaklu nie jest grubą nadinterpretacją wynikającą z niezgody na nieobecność w nim jakiegokolwiek wyraźnej postawy reżysera wobec utworu Kafki.

Całości nie pomagają również wady czysto techniczne. Stosowane rozwiązania inscenizacyjne sprowadzone są do kilku najprostszych, wciąż natrętnie powtarzanych chwytów. Przedstawienie jest więc niezróżnicowane rytmicznie i nie wyakcentowane. Trudno tu też mówić o jakiś kreacjach aktorskich, ponieważ postaci potraktowane są na tyle sztampowo, że na indywidualne, czy oryginalne rysy nie ma tu za bardzo miejsca. Nie jest to chyba winą aktorów, lecz zamysłu całości.

Jedyne co mogę napisać na koniec to: "szkoda". Słowo to, moim zdaniem, świetnie puentuje spektakl. Szkoda: intrygującego (chyba) pomysłu interpretacyjnego, pracy aktorów (niewątpliwie długiej i żmudnej), ciekawej konstrukcji przestrzeni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji