Artykuły

Nie o miłości

Skrót i umowność sfery wizualnej mają uwypuklić przekaz emocjonalny spektaklu, wzmacniają też finałowy, nieoczekiwany efekt, podczas którego oczom widzów ukazuje się panorama wieczornego Kalisza - o "Plaży" w reż. Rudolfa Zioły w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Gdyby istniało urządzenie pozwalające utrwalić euforię, szczęście lub chociaż zwykłe zadowolenie, a potem wracać do tych stanów, przeżywać je na nowo z pierwotną intensywnością, pewnie znalazłoby wielu kupców. Niestety (na szczęście?) nic takiego nie istnieje. Mechanizmem pozwalającym za zachowanie cienia tego, co miało miejsce, jest aparat fotograficzny. Na niewielkim skrawku papieru przyjrzeć się można ludziom i miejscom z przeszłości, obserwować, jak padało światło, kto był jak ubrany, co stało na stole. Taka płaska reprodukcja rzeczywistości jednak może wywołać nie tyle radość z powrotu do przeszłości, co smutek i nostalgię za wydarzeniami minionymi, niemożliwymi do powtórzenia.

Bohaterowie kaliskiej "Plaży" potrzebują raczej właśnie wsparcia emocjonalnego, niż wspomnień z przeszłości. To ludzie, którzy związki, w jakich trwają, okupili bólem, załamaniami, pogubieniem emocjonalnym i nieudolnie maskowaną niewiarą w siebie. Już nie ma w nich miłości, która została skutecznie wyparta przez przyzwyczajenie i rutynę. Co roku spotykają się w zabitej dechami wiosze, gdzieś na wybrzeżu jakiegoś kraju. Wspominają utrwalone na fotografiach poprzednie wyjazdy, jak Faust uwieczniają uciekającą teraźniejszość. Niczym nierozpraszani, pozwalają swoim myślom biec własnymi torami, przestają kontrolować to, co mówią i jak się zachowują. Brak swoistej "autocenzury" sprawia, że ich słowa i gesty zaczynają faktycznie oddawać to, co dzieje się w umysłach postaci, stają się czymś więcej, niż formą towarzyską czy funkcją fatyczną w rozmowie.

Przez ponad półtorej godziny obserwujemy relację dwóch par: Sanne (Małgorzata Kałędkiewicz) i Jana (Michał Grzybowski) oraz Benedikte (Katarzyna Kilar) i Vernera (Michał Wierzbicki). Od samego początku odgadnąć można, że żaden z bohaterów nie prezentuje się innym postaciom (a więc i widzom) do końca szczerze. I choć widzimy całą czwórkę w sytuacjach i przestrzeniach intymnych - w hotelowych sypialniach, podczas igraszek miłosnych czy trudnych, "życiowych" rozmów - intymność ta nie otwiera bohaterów, nie dodaje im odwagi, nie dopuszcza komfortu prywatności.

Półsłówka, aluzje i półgębkiem cedzone, pojedyncze słowa to materiał, z którego utkana została sztuka Petera Asmussena. Wobec tak pomyślanej konstrukcji to na aktorach spoczywa ciężar całego przedstawienia. To spore wyzwanie: na scenie trzeba dokonać ucieleśnienia pełnych, skończonych bohaterów, dla których wypowiadane zdania będą tylko elementami nigdy nie ujawnionej struktury, nie zaś całym materiałem na rolę. Czoła wyzwaniu, z różnym skutkiem, stawiają kaliscy aktorzy.

Najgłębszą rolę zbudowała Katarzyna Kilar. W jej wykonaniu Benedikte to wrażliwa dziewczyna o niepokojących odruchach i tajemniczym zachowaniu. W trakcie rozwoju przedstawienia widz dowiaduje się, gdzie tkwi przyczyna jej późniejszego stuporu, jednak tajemnica, z którą bohaterka rozpoczyna spektakl, do końca pozostaje nierozwikłana. Paradoksalnie, to postać o której wiadomo najmniej i najwięcej jednocześnie. Kilar mnóstwo informacji przekazuje przez ciało - jego napięcia i rozluźnienia, bezruch, wilgotne oczy. Zmienia sposób poruszania się, uzależniając go od autokreacji postaci (Benedikte rozpoczyna spektakl ubrana w luźne, dresowe spodnie i nijaką bluzę, następnie zaś, po utracie dziecka, pojawia się w kostiumie kąpielowym, inaczej uczesana, z papierosem, którym ostentacyjnie wymachuje).

Jako przeciwieństwo Benedikte zbudowana została Sanne. Kałędkiewicz obdarza ją nerwowością i cielesnością zupełnie innego typu - bardziej bezwstydną, konkretną, zorganizowaną - jakby dojrzalszą. To przekłada się na samą postać, która właśnie w dojrzałości, rozumianej jako znajomość życia, wydaje się przewyższać Benedikte. Racjonalistyczna hedonistka znajduje w sobie jednak, pod pokładami egoizmu, siłę do podjęcia rzuconej jej przez życie rękawicy - opiekuje się niepełnosprawnym mężem, cierpliwie ucząc go świata na nowo.

Jan, mąż Benedikte, to w interpretacji Michała Grzybowskiego mężczyzna nieustannie próbujący udowodnić wobec partnerki swoją indywidualność. Rezolutności Sanne przeciwstawia swoją pewność siebie i nieokrzesaną grubiańskość, która ma być maską dla jego wrażliwości. W interpretacji Jana zabrakło jednak zdecydowania i mocniejszej kreski. Wiele z wypowiadanych przez Grzybowskiego zdań brzmi deklaratywnie i nijako, brak im emocjonalnego podkładu, co odbiera charakter bohaterowi.

Zdecydowania i wyrazistości nie można z kolei odmówić Michałowi Wierzbickiemu. Partnerując Katarzynie Kilar buduje swojego Vernera jako człowieka prostego, który humorów i falowania stanów emocjonalnych kobiety nie potrafi zrozumieć. Aż trudno wyobrazić sobie, dlaczego i w jaki sposób doszło do połączenia tych dwojga. Przy Benedikte wypada jednak blado i nijako, jakby pozbawiony był właściwości.

Rudolf Zioło sekunduje swoim aktorom, pozostawiając w warstwie wizualnej przedstawienia tylko najpotrzebniejsze elementy. Słusznie zatem program wymienia punkt "konsultacje scenograficzne" (Wojciech Stefaniak), nie nazywając go "scenografią". Na scenie pojawia się parę garści piasku i kilka leżaków zamiast wydm, łóżko i drzwi w miejsce całego pokoju. Skrót i umowność sfery wizualnej mają uwypuklić przekaz emocjonalny spektaklu, wzmacniają też finałowy, nieoczekiwany efekt, podczas którego oczom widzów ukazuje się panorama wieczornego Kalisza. Oprawiony współczesnymi przebojami muzycznymi (które, choć trafnie dobrane, pojawiają się zbyt często i zbyt głośno, rozbijając z trudem wypracowany przez aktorów nastrój) spektakl zabiera widza w ascetyczną podróż po steranej psychice bohaterów.

Przedstawienie nie jest wolne od wad realizacyjnych, aktorskich czy koncepcyjnych. Równoważy je jednak, widoczna na scenie, potworna ilość pracy włożonej zarówno w przygotowanie premiery, jak i w każdy kolejny pokaz. To plażowanie przynosi melancholię i jakiś rodzaj spokojnego smutku. Na pewno nie pozwala odpocząć i nie gwarantuje relaksu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji