Artykuły

Festiwal Gombrowiczowski. Festiwal dla ludzi

Festiwal to święto, które rządzi się swoimi prawami i ma też swoje obowiązki - o Festiwalu Gombrowiczowskim w Radomiu pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

W Polsce jest około 400 teatralnych festiwali, licząc wszystkie pomniejsze, także alternatywne wydarzenia. Jeśli przyjąć, że każdy z nich trwa minimum trzy dni, to codziennie coś się dzieje. Tak rzecz jasna nie jest, ale festiwalowa akceleracja powinna sprowokować pytanie o sens, cel i status wielu z nich. Festiwal to święto, które rządzi się swoimi prawami i ma też swoje obowiązki. Eksplozja myśli twórczej, konfrontacja poglądów, starcie zasad i racji, dyskusje o kształtach i formach we współczesnym teatrze. Czasem wygląda to jak bieg przez płotki - niby trudny i wyczerpujący, a jednak nad wyraz frapujący. Jeśli ktoś przyjechał w tym roku na Festiwal Gombrowiczowski do Radomia z takim wyobrażeniem, zawiódł się.

Ani jednego wykładu (nie liczę wystąpienia prof. Eleonory Udalskiej, o którym informacja pojawiła się z jednodniowym wyprzedzeniem, co sprawiało wrażenie przypadku, a nie zaplanowanej prelekcji), ani jednej dyskusji, ani jednego spotkania z aktorami, ani jednej rozmowy teatralnych pasjonatów. To nie jest przytyk, ale zadziwienie nad formą festiwalu, który spełnił swoje zadanie "rozrywki dla ludu". Na żadnym jeszcze festiwalu nie widziałam takich kolejek widzów ustawiających się po bilety i takich tłumów napierających do teatru. Trudno, że zawsze spóźnionych. Oczywiste, że gdyby w programie pojawiły się konferencje, spotkania z aktorami, promocje, wystawy, to lwią część biletów zagarnęliby zaproszeni goście. Ale może wtedy nie trzeba byłoby przywozić autobusu młodzieży, niecierpliwie wzdychającej i w napięciu oczekującej antraktu lub końca sztuki. Gombrowicz to w końcu niezbyt błaha rozrywka.

Na polskich scenach grywa go się jednak stosunkowo często. Jeśli kontynuować kalendarium zaproponowane w 2006 roku przez "Pamiętnik Teatralny" (kronika kończy się na 2004 roku) i zrobić pobieżny tylko bilans Gombrowicza, to w dwóch sezonach 2006/2007 i 2007/2008 na scenach zawodowych zagrano jego teksty czternaście razy: trzy w Warszawie, dwa w Krakowie, dwa we Wrocławiu, po razie w Słupsku, Poznaniu, Kaliszu, Jeleniej Górze, Wałbrzychu, Płocku, Łodzi i ani razu w Teatrze Miejskim w Gdyni, jedynym polskim teatrze imienia Witolda Gombrowicza. Jeśli wierzyć, że na VIII Festiwal Gombrowiczowski w Radomiu Zbigniew Rybka wybrał najlepsze inscenizacje ostatnich dwóch lat, to raczej nie ma powodów do dumy.

Werdykt jury w składzie: Jacek Wakar, Hanna Baltyn, Janusz R. Kowalczyk, Janusz Opryński, Jacek Orłowski i Anna Kulpa nie dziwi. "Iwona, księżniczka Burgunda" w reżyserii Artura Tyszkiewicza z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu to rzeczywiście sztuka wyróżniająca się na tle innych przybyłych do Radomia. Tyszkiewicz chyba jako jedyny wzniósł się na wyżyny interpretacji, ubierając całość w harmonijną i spójną formę. Małgorzata Łakomska, doskonale wcielająca się w postać świadomej swojej cielesności Iwony oraz Dariusz Maj za rolę Króla Ignacego także zasłużyli w oczach jury na wyróżnienie.

Nagrody i wyróżnienia to po VIII Festiwalu Gombrowiczowskim długa lista z często powtarzającymi się tytułami: "Trans-Atlantyk" Mikołaja Grabowskiego ze Starego Teatru i "Ślub" Waldemara Zawodzińskiego z Teatru im. Stefana Jaracza z Łodzi. Obaj otrzymali wyróżnienie za reżyserię. Doceniono także aktorów: Andrzeja Wichrowskiego za rolę Ojca w "Ślubie", Tadeusza Huka za rolę Ministra Kosiubidzkiego, Jerzego Grałka za rolę Ojca i Marcina Kalisza za rolę Gombrowicza w krakowskim "Trans-Atlantyku". Gospodarze mogą poszczycić się rolą Michała Kowalczyka jako Miętusa w "Ferdydurke" Bartłomieja Wyszomirskiego. Laur przypadł także jednemu z dwóch zagranicznych spektakli: Dirk van Dijck otrzymał nagrodę za rolę w spektaklu "We Save No Lives" w reżyserii zbiorowej grupy Van Dijck, Turbiasz & Dehollander z Brukseli.

Sześcioosobowe jury przez dziewięć dni musiało o czymś rozmawiać, choć niekoniecznie miało o czym. Gombrowicza czyta się dziś w teatrze trochę bez polotu, upraszczając sensy i znaczenia albo dyskretnie je pomijając. Jeśli radomski festiwal ma trwać, trzeba go przede wszystkim skrócić i wyposażyć w coś jeszcze oprócz spektakli. Dziewięć dni sztuki mało konstruktywnej to dawka przytłaczająca. Nawet, a może zwłaszcza dla kogoś, kto sięga po Gombrowicza choćby od czasu do czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji