Pierwszy dzień wolności
"Pierwszy dzień wolności" - sztuka w trzech aktach Leona Kruczkowskiego. Reżyseria zespołowa pod kierunkiem Zygmunta Hubnera. Scenografia: Janusz Adam Krassowski.
JESZCZE zdala dochodzą odgłosy artyleryjskiej kanonady, jeszcze dymią ruiny spalonych miast, ale wojna jest już skończona. Dla wczorajszych jeńców - ludzi, którzy po dziesięciokroć żegnali się z życiem, zaczyna się - wolność. Jak przyjmą tę wolność, spadającą na nich niespodzianie, ludzie "zarażeni śmiercią", ludzie, którzy będą... wszystkiego uczyć się na nowo, wszystkiego, co nazywa się zwykłym życiem...
Każdy z pokazanych w sztuce Kruczkowskiego polskich oficerów, spędzający swój "pierwszy dzień wolności" w niemieckim miasteczku - przeżywa swą wolność inaczej. - "Od wczoraj mam prawo wyboru postępowania" - to będzie wolność Jana, jego powrót do człowieczeństwa. Nie wybierze on łatwej zemsty nad wrogiem, lecz udzieli schronienia rodzinie niemieckiego lekarza. Spośród wielu możliwych postaw wybiera Jan tą najwłaściwszą, ludzką - postawę, która ocalała, pomimo nieludzkich krzywd i upokorzeń, zabijających, wydawałoby się człowieczeństwo.
Kruczkowski przy całym swoim społecznym i politycznym zaangażowaniu zdobywa się na prawie epicką postawę wobec przedstawianych zdarzeń. Mniej umiejętny pisarz poszedłby na łatwiznę w potraktowaniu problematyki niemieckiej. Kruczkowski unika rozwiązań łatwych, nie chce korzystać z szablonów taniej publicystyki. Niemiecki lekarz, opatrujący rannego oficera polskiego, nie będzie więc u Kruczkowskiego zaangażowanym hitlerowcem. Nie, to człowiek w swoim pojęciu uczciwy, jeden z tych, "...których się o nic nie pytano przy otwieraniu tego strasznego rachunku", jaki trzeba historii zapłacić. Tak, ten lekarz ma prawo pozostać w swoim miasteczku - nie musi ratować się ucieczką przed zwycięskimi wojskami i przed - odpowiedzialnością.
Ale - i tu tkwi tragizm sztuki Kruczkowskiego - jest jeszcze niezależna od człowieka jego przynależność do większej zbiorowości. Ona to właśnie determinuje postępowanie jednostki. Gdy Inga chwyci za karabin, aby zabijać polskich żołnierzy, wyraża ona jakąś swoją prawdę. Innej prawdy broni Jan, gdy celnym strzałem zabija Ingę. Która z tych prawd stoi wyżej? Na to widz - i to nie tylko polski - bez trudu da odpowiedź.
Axerowsiką inscenizację "Pierwszego dnia wolności" w warszawskim Teatrze Współczesnym cechowały podobno zciszenia, gra "z tłumikiem", oszczędność gestu i słowa. Taki styl pozwolił na pewno na uwydatnienie psychologicznych niuansów i warstwy filozoficznej sztuki, jej dyskursywności. Inscenizacja wybrzeżowa była kontrpropozycją axerowskiej. Zaakcentowane zostały mocne momenty sztuki, nie cofnięto się przed jaskrawymi, brutalnymi efektami.
Nie wybrzydzałbym się jednak na "naturalizm" takiego podejścia. Ci, którzy do wszystkich bez różnicy sztuk przykładają miarę "zciszania, dyskrecji, oszczędności użytych środków" itd. - pojęcia tak często nadużywanego w recenzenckiej terminologii - zubażają teatr o całą skalę słusznie mu należnych środków wyrazu.
Nie mogę natomiast zgodzić się z inscenizatorami w tym, że cyzelując poszczególne, efektowne skądinąd "chwyty" - stracili z oczu w pewnym stopniu obraz całości. Przede wszystkim uważam, że sztuka w tej formie, w jakiej została nam pokazana na premierowym przedstawieniu, powinna się znajdować jeszcze w stadium prób. Aktorzy (nie wszyscy, na szczęście) nie znają ról, nieustanne "sypki" psują każdą prawie ważniejszą scenę. Zamiast skupić się i przeżywać sztukę, widz w męce czeka na kolejne potknięcie aktora: uda mu się czy nie uda? Przeskoczy czy nie przeskoczy? Reżyseria zespołowa - to na pewno dobra rzecz. Ale nie w odniesieniu do każdej sztuki. W wypadku "Pierw szego dnia" razi przede wszystkim przeplatanie i nie skoordynowanie dwu konwencji aktorstwa: tradycyjnej, "teatralnej" - i eksperymentatorskiej, jeśli tak to można określić. Nie przeciwstawiam tych dwóch stylów gry w sposób hierarchizujący, uważając, że dobra aktorska gra powinna być jakąś wypadkową tych dwóch konwencji (nawiasem mówiąc - sami autorzy dramatyczni mogą tu wiele pomóc, tworząc teksty mmiej "teatralne", bardziej uprawdopodobnione). Niestety jednak te dwa style gry nie znalazły w "Pierwszym dniu'' swego wspólnego przecięcia - istnieją obok siebie.
Rolę Jana kreuje Zbyszek Cybulski. Słyszałem dużo głosów krytycznych na temat jego interpretacji tej węzłowej dla sztuki postaci. Powtarzał się zarzut: Cybulski znowu zagrał siebie. Przyznam się, że nie chciałbym, aby Cybulski, który stworzył swymi poprzednimi rolami pewien określony typ - odchodził od niego w rolach następnych. Muszę jednak o tyle zgodzić się z głosami krytycznymi, że obecna rola Cybulskiemu jakoś "nie leży". Cybulski łączy w jednej roli dwa nie przystające do siebie style gry. Rolę swą gra w większej części - jeśli się tak można wyrazić - charakterystycznymi dla siebie spięciami, nagłymi wybuchami. W tym jest sobą. Gdy jednak przychodzi do wygłoszenia kwestii nieco dłuższej (np. w akcie III), wypada już z tego stylu i zaczyna zgrywać się, deklamować. Zbyszek Cybulski jest zbyt inteligentnym aktorem, aby tego nie wyczuć i w następnych spektaklach może usunie ze swej roli ten rozdźwięk.
Bogumił Kobiela w pierw szym akcie poszedł, wydaje mi się, zanadto na "oficer-kowatość" postaci Hieronima. W pełni przekonywający staje się w dalszych partiach sztuki, obdarzając Hieronima dużym komizmem, odciążającym jakoś szereg dramatycznych sytuacji.
Bardzo zindywidualizowaną postać zamkniętego w sobie i broniącego się przed uczuciowością Michała stworzył Edmund Fetting.
Dobrze zarysowaną sylwetkę zdziwaczałego egocentryka Anzelma stworzył Józef Czerniawski. Była to świetnie opracowana, przemyślana i ładnie zagrana rola. Słowa uznania należą się Zbigniewowi Maklakiewiczowi za soczyście, z pełnią życiowej prawdy zagraną rolę Pawła. Znalazł on dobrego partnera w osobie Władysława Kowalskiego (Karol).
Teresa Kaczyńska dała pokaz dobrej gry, uwydatniając rezolutność młodej Luzzi, a potem w scenach końcowych - jej rozdarcie wewnętrzne. Trudną rolę Ingi kreowała Mirosława Dubrawska. Jej gra stopniowo narasta - od znieczulania na wszystko, co się wokół niej dzieje, poprzez rozpacz dziewczyny, na której popełniono gwałt - aż do szaleńczej manifestacji nienawiści, w której znajduje swoją śmierć. Rola ta została jednak niepotrzebnie nasycona patosem i pewną jakgdyby sztucznością. Antoni Fuzakowski bardzo trafnie odtworzył postać lekarza - "uczciwego Niemca". Rolę Grimma odegrał Leon Załuga.
Scenografia Janusza Adama Krassowskiego dobrze spełnia w sztuce swą rolę funkcjonalną. Jej nasycenie realiami jest przy tym chyba w zgodzie z intencjami autora sztuki.
Teatr "Wybrzeże" dzięki swemu poziomowi zdobył sobie poważną pozycję w życiu teatralnym kraju. Tym większe więc wymagania mamy prawo stawiać kierownictwu artystycznemu tej placówki i aktorom - szczególnie w wypadku "Pierwszego dnia wolności" - sztuki której wystawienie stało się poważnym wydarzeniem w naszym życiu kulturalnym.