Artykuły

Kajus Cezar Kaligula - Rostworowskiego

Prymitywnym dramidłem nazwał Antoni Słonimski "Kajusa Cezara Kaligulę", recenzując ostatnie chyba przed gdańską premierą przedsta­wienie tego dramatu, od­byte w maju 1934 roku, w Teatrze Polskim w Warszawie. Uważał wte­dy, że złą przysługę od­dano Karolowi Huberto­wi Rostworowskiemu przypomnieniem "Kaliguli". Późniejszą twórczość dramatyczną poety prze­stało cechować efekciar­stwo i pretensjonalność, których tak wiele można się dopatrzeć w pokaza­nej nam sztuce. Czemuż więc nie wystawiono tęt­niących prawdziwym ży­ciem "Przeprowadzki" czy "U mety", jeśli w ogóle miano sięgać do twórczości Rostworowskiego? Słonimski zarzu­ca dalej Rostworowskie-mu operowanie wręcz częstochowskim wierszem, "okrutniejszym od wszystkich zbrodni Kaliguli".

Po obejrzeniu gdańskiej premiery musimy się w pełni zgodzić z opinią, że przypomnienie tego wczesnego dramatu Rostworowskiego to rzecz niepotrzebna. Po wysłuchaniu - gdy jeszcze do nieporadności samego wiersza dodać nieporadność w podawaniu go przez większość naszych aktorów (to brak umiejętności powszechny dziś we wszystkich niemal teatrach polskich) - pytanie po co dyrektor Zygmunt Hübner wybrał "Ka­ligulę" na inaugurację no­wego sezonu teatralnego 1959 - 60 staje jeszcze drastyczniej.

Chyba dla wizji plastycznej istotnie ciekawie realizowanej w przedstawieniu. Wspólnie ze scenografem Ali Bunschem - (który w skróto­wej formie kolorowych płasz­czyzn, głownie czerwonych i czarnych, stworzył tło) - inscenizator, skromnie tym razem występujący tylko jako reżyser, Zygmunt Hübner tak grupował utogowanych Rzymian, iż tworzyli pięknie zakomponowane obra­zy sceniczne.

ALE to osiągnięcie arty­styczne, niewątpliwie o dużej wadze, nie wyrównu­je zasadniczego braku przed sławienia - słabości samego dramatu. Rostworowski chce przekonać widza o człowie­czeństwie najokrutniejszego z tyranów, o jego samotno­ści, o tym, iż był nieszczę­śliwy. Tymczasem - jak wiemy z historii - w istocie był on przecież jednym z największych łajdaków na świecie, wyjątkowo okrut­nym i rozpustnym. Pewno, że i senat rzymski był w owym czasie bandą tchórzów, Kaligula pomiatał nim więc, szydził i wykazywał małość senatorów, trybunów, centu­rionów, prokonsulów i kon­sulów, ale moralnego prawa do tego nie miał, nawet gdyby był w istocie taką posta­cią, jaką starał się zeń zro­bić Rostworowski.

Bogumił Kobiela działał na scenie zgodnie z intencjami au­tora. Stworzony przez niego cezar chwilami bywał więc sym­patyczny, ale po chwili znów - odrażający. Przewijająca się przez rolę nutka sympatii au­tora do Kaliguli taka jednak jest mętna, że owe chwile sympatycznego spojrzenia na rze­kome człowieczeństwo tyrana - wręcz irytują. Naturalnie, nie jest to winą Kobieli, lecz wy­jątkowego mętniactwa Rostworowskiego. Bo Kobiela zagrał swą wielką rolę, nie wiem czy nie największą w swej dotych­czasowej Karierze artystycznej.

Może więc predyspozycja tego aktora do zagrania postaci okrutnego cezara była też przy­czyną wystawienia w Gdańsku Kaliguli?

Jeśli tak to niesłusznie, gdyż Kobiela przy wszystkich swych walorach ma jedną zasadniczą wadę: nie dostraja się do współgrających z nim. Pewno, że musi być inny od swego oto­czenia, ale tu nie o to chodzi. Myślę bowiem o innym, zupeł­nie innym stylu jego gry od gry pozostałych aktorów.

Reżyser nie tonował tych przeciwności, zapewne świa­domie, ale czy słusznie? Mo­im zdaniem nie wpłynęło to na jednolitość widowiska, które przecież jest zaletą nie wadą. A więc...

To dziwne, ale panie - Mirosława Dubrawska, Kry­styna Łubieńska i nawet debiutująca na naszej scenie Wiesława Kosmalska - w przeciwności do większości mężczyzn na scenie - poda­wały wiersz nienagannie. Ale nie tylko o tych prawidłowościach artystycznych pań chcę napisać. Lallia Paulina, porzucona żona cezara, spiritus movens całej akcji spiskowej, tak została za­grana przez Mirosławę Dubrawską, iż zasadniczy mo-

tyw jej działania: kobieca zazdrość, mimo iż skrzęt­nie ukrywany, wił się wi­docznym ściegiem przez ca­ły ciąg akcji, wybuchając w scenie gwałtownej kłótni z aktualną żoną Kaliguli, Milonią Caesonią (Krystyna Łubieńska) i całkiem się już dekonspirując w chwili la­mentów nad zamordowanym. Długa lista senatorów z czarnymi (spiskowcy) i czer­wonymi (bliscy mu) szlaka­mi na togach zwalnia mnie chyba od zastanawiania się nad tym czy lepiej czy go­rzej wtapiali się w tło ak­cji, bo tylko tłem być mieli. Wszyscy umiejętnie nosili togi, a to rzecz trudna, nie wszyscy, niestety - powta­rzam to po raz wtóry - potrafili mówić wiersz, a na­wet nie wszyscy mają pra­widłową dykcję, chwilami jak ostry zgrzyt rażącą ucho. To są chyba najpoważniejsze mankamenty aktorskie przedstawienia. Dodam tylko, że Aemiliuszem Regulusem byli debiutant - Zenon Dądajewski, a Eliasz Kuziemski grał Protogenesa.

Raziło nieporadnością poruszanie się na scenie stra­ży germańskiej i chórów chłopców i dziewcząt. Śmia­ło można było sobie darować wprowadzanie na sce­nę tych statystów.

W sumie więc - po co to przedstawienie? Na pew­no nie dało pola do popisu ani reżyserowi ani większo­ści aktorów. A wysiłek przygotowania "Kaliguli" na pe­wno był duży.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji