Artykuły

Papież w Granatowych Górach

"Narty Ojca Świętego" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Piotr Gruszczyński w Tygodniku Powszechnym.

Nie wiem czy Granatowe Góry to Polska. Sielska atmosfera tego miejsca, wyciszona i skupiona, gdzie wszyscy mają czas na wspólne pogawędki, picie wódki, a nawet śpiewy, gdzie w każdej szufladzie ukryta jest półlitrówka-pocieszycielka, odbiega znacznie od dzisiejszej agresywnie rozpędzonej Polski.

W Granatowych Górach wiadomość o potajemnym przyjeździe Ojca Świętego - na narty, a może i na emeryturę - wywołuje poruszenie porównywalne z ogłoszeniem, że nazajutrz wszyscy staną przed obliczem Pana na sądzie ostatecznym. Genialna figura literacka Jerzego Pilcha otwiera spektakl jak trzęsienie ziemi, tyle że potem napięcie niestety nie rośnie.

Obecność Jana Pawła II w naszej codzienności jest bardzo silna, nawet gdy na co dzień sobie tego nie uświadamiamy. Przybiera oczywiście różne oblicza: od analitycznego rozważania nauk Papieża po ludową dewocje. Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że gdy Papież umrze, Polska przejdzie przez kolejny ostry zakręt etyczny. Jego istnienie, nawet oddalone, jest jednym z ostatnich gwarantów naszej tożsamości i zredukowanej przyzwoitości. Pierwszy Jan Klata w "Uśmiechu grejpruta" poruszył temat śmierci Papieża. Ale w jego sztuce z wydarzeniem tym skonfrontowano medialne hieny czyhające w Watykanie na ostatnie tchnienie Ojca Świętego. Pilch w napisanej na specjalne zamówienie Teatru Narodowego (chwała teatrowi za to!) sztuce ,,Narty Ojca Świętego" stawia wobec możliwości śmierci Papieża całą mikrospołeczność Granatowych Gór.

Nie wiem, czy Granatowe Góry to Polska. Jest tu ksiądz, profesor, masarz, burmistrz, jego żona najpiękniejsza w całym miasteczku, miejscowy młody cwaniak i policjant. Ale sielska atmosfera tego miejsca, wyciszona i skupiona, gdzie wszyscy mają czas na wspólne pogawędki, picie wódki, a nawet śpiewy, gdzie w każdej szufladzie ukryta jest półlitrówka-pocieszycielka, odbiega znacznie od dzisiejszej agresywnie rozpędzonej Polski. Tym lepiej, bo w tej utraconej sielskości zepsucie robi jeszcze większe wrażenie.

Co oznacza zapowiedziany jak w "Rewizorze" przez proboszcza Kubalę (Janusz Gajos) domniemany przyjazd Ojca Świętego dla Granatowych Gór? Przede wszystkim koniec z pijaństwem, niemoralnym prowadzeniem się, pornografią, lenistwem, kłótliwością, a nawet "niemającym na celu podtrzymania gatunku ludzkiego seksem". Jak kwituje to zgrabnie przenikający stopniowo grozę sytuacji Jan Nepomucen Wojewoda (Jerzy Radziwiłowicz): "Koniec z całą naszą granatowogórzańską cywilizacją śmierci!". To zdanie nie rozśmieszyło zresztą nikogo w teatrze, przeszło niezauważone, ale to nie jest najważniejsze. Zderzenie wysokiej nauki Papieża z domorosłą mądrością małomiasteczkowego urzędnika robi piorunujące wrażenie. Grzechy, raczej pospolite, które już dawno przestały być traktowane poważnie, zaczynają doskwierać. Bliski jest moment, kiedy słabość proboszcza do alkoholu i szybkich samochodów noże stać się kłopotliwa i zauważana, przestanie być malowniczym elementem codzienności.

Szybko jednak mieszkańcy miasteczka dostrzegają możliwe korzyści z osiedlenia się Papieża w Granatowych Górach. Po pierwsze, nie wierzą za bardzo, że Papież się z nimi wódeczki nie napije, po drugie mogą zacząć zarabiać. Na pielgrzymach albo na wyrobie kabanosów papieskich czy polędwicy papieskiej. "Poproszę piwo papieskie, warzywa po watykańsku i pół litra czystej" - wykrzykuje Młody Messerschmidt (Grzegorz Małecki). Właśnie, tylko czysta pozostaje niezmieniona, nie podlegając papieskim aliteracjom.

Opis przemian, jakie zachodzą w poczciwych na ogół granatowogórzanach, splata się z akcją odtwarzania izby, w której niegdyś zatrzymał się młody Wojtyła, kiedy przyjeżdżał tu na narty. Aby do końca uszczęśliwić dostojnego gościa, ksiądz Kubala próbuje odnaleźć jego stare narty. To się zresztą nie udaje (wątek w spektaklu, inaczej niż w sztuce, nie jest doprowadzony do końca). Tajemnicza historia z nartami nie jest jednak najciekawszą częścią sztuki. Przemiany bohaterów - tych, których widzimy, i tych, o których jedynie słyszymy, stanowią jej główną treść. Na ogół zabawne, odznaczają się wzrostem dewocji i przygotowaniami podobnymi do tych na Wielkanoc czy Boże Narodzenie. Profesor Chmielowski (Władysław Kowalski) wariuje nawet z nadmiaru wrażeń i na podstawie ustaleń soboru lyońskiego dotyczących konklawe dochodzi do wniosku, że w. Granatowych Górach dojdzie pewnie do wyboru nowego papieża.

Śmierć Papieża zdaje się być najważniejszym tematem dramatu. Ale tutaj Pilch zatrzymał się w pół drogi, poprzestając na ogólnie znanych konstatacjach. Niejasne pozostaje, w jaki sposób Papież ma pozostać wiecznie żywy, co sugeruje proboszcz Kubala. Niechęć pisarza do ostrej konfrontacji sprawia, że polski papieski rachunek sumienia nie zostaje poprowadzony do końca. Przemiany wywołane wizytą Papieża najlepiej widać na przykładzie rodziny burmistrza, który rozpoczyna nowe miłosne życie ze swoją żoną Joanną W Co Się Ubrać (Beata Fudalej). Ale ten bardzo w spektaklu eksponowany wątek stylistycznie ciągnie tekst Pilcha w inną stronę. Ekspresyjny dramat rodzinny odstaje od dobrodusznej części dotyczącej wspólnoty.

Sztuka Pilcha pełna jest misternych literackich odniesień i cytatów. Nie tylko grubych żartów z "Wesela", do którego Polacy muszą się odnieść w dziejowych chwilach. Mnóstwo tam znacznie subtelniejszych odesłań. Z kolei historia pontyfikatu Jana Pawła II ujęta została w końcowym monologu oszalałego profesora, który znalazł sposób na wyrażenie dziejów świata przy pomocy analogii futbolowych. (Kowalski w białej koszuli wchodzi na krzesło i mówi tekst jak Kordian/ Konrad.) To bogactwo literackie wbrew pozorom nie pomaga teatrowi. Tekst szeleści jak papier w ustach aktorów, jest zbyt nieskazitelny, paradoksalnie zbyt kunsztowny, by ponieść wymowę. Za blisko mu do prozy, a za daleko do teatru, w którym mówienie musi oznaczać dzianie się. U Pilcha rzecz polega na relacjonowaniu. Zdarzeń scenicznych jest naprawdę niewiele.

Piotr Cieplak, niejako specjalizujący się w widowiskach traktujących o naturze religijności Polaków, zrobił wszystko, by tekst ożywić. Zatrudnił świetnych aktorów (od stawki odstaje jedynie Krzysztof Stelmaszyk w ważnej roli Policjanta), gra w pustej prawie przestrzeni, w której dominantę stanowi dwudrzwiowa szafa pełniąca niemal funkcję ołtarza. Rzecz ogląda się dobrze i bez przykrości, w czym wydatnie pomaga znakomita gra Janusza Gajosa, ale pozostaje niedosyt.

A dlaczego właściwie? Być może sztuka Pilcha jest zbyt grzeczna? Biorąc na warsztat temat tak poważny jak Papież, stosunek narodu do niego, brak rzeczywistego zrozumienia nauki papieskiej, Pilch zachował się bardzo ryzykownie, ale gdzieś w trakcie chyba się zatrzymał i rozpuścił rzecz całą w dobrodusznej rodzajowości. Nie powiedział nic o tym, czy tym razem wykorzystaliśmy dziejową szansę, czy nie do końca, po pierwszym zrywie pogrążając się w wiadomym chocholim tańcu. Otwarte pytanie o przyszłość postawione jako pytanie o to, komu teraz będziemy kibicować - czy sami sobie? - zdaje się zbyt łagodne. Domyka Gogolowską klamrę, ale nie jest wystarczająco gorzkie, by śmiech w tej komedii zaczął nas dławić.

Wyszedł w sumie teatr grzeczny i trochę o niczym, to znaczy o tym, co mądry wie, a głupi wiedzieć nie ciekaw. Jak pół litra Pontyfikalnej, której nie odważyli się stworzyć mieszkańcy Granatowych Gór. Najpierw podnieca, a potem daje marne pocieszenie pogrążając w rosnącym odrętwieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji