Artykuły

Wyobraźnia znokautowana przez edukację

To szkolny spektakl, pod którego przesłaniem podpisujesz się obiema rękami. Teatralna lekcja. Czujemy, że musimy ją odbębnić i poklaskać na koniec, ale tak naprawdę czekamy na dzwonek i powiew świeżego powietrza - o "Cherry Blossom" w reż. Lorne Campbell, wspólnym projekcie Traverse Theater i Teatru Polskiego z Bydgoszczy pisze Borough Of Islington z Nowej Siły Krytycznej.

Emigracja to proces społeczny, który w Polsce osiągnął znamiona choroby. Exodus milionów. Ilu? Nikt nie jest w stanie stwierdzić. Nasi rodacy są kołem zamachowym europejskich gospodarek. Wyjazdy rozbijają polskie rodziny. Wiele rodzin naszych emigrantów już nie istnieje, tak samo jak nie istnieje już wielu emigrantów. Nie ma już również wielu z ich dzieci, które popełniły samobójstwo z tęsknoty za rodzicami pracującymi na Zachodzie. Jak ma się do tego "Cherry Blossom"? Niestety tylko "edukacyjnie". To szkolny spektakl, pod którego przesłaniem podpisujesz się obiema rękami. Identycznie występujemy "przeciw" torturom i "za" pokojem na świecie. Dlaczego? Niewiadomo! Pewnie nas ktoś kiedyś tego nauczył. Automatyczny odruch, echo cywilizacji doby praw człowieka. "Cherry Blossom" to teatralna lekcja. Czujemy, że musimy ją odbębnić i poklaskać na koniec, ale tak naprawdę czekamy na dzwonek i powiew świeżego powietrza.

Żona - Grażyna, mąż - Paweł, córka - Ewa i syn - Jasiek. Na scenie dwie Polki i dwóch Szkotów. Język angielski przeplata się z polskim. Dzięki odpowiednio skonstruowanym dialogom słyszymy jedną mowę. Dociera do nas każde słowo. Nie ma momentu zagubienia. Już na płaszczyźnie tekstu Lorne Campbell (reżyserka spektaklu) buduje dumne i internacjonalne przesłanie o europejskiej wspólnocie, jako wielkiej i równorzędnej rodzinie.

Scenografia to kilkanaście mobilnych paneli rozłożonych na podłodze. Raz imitują maszyny w fabryce lub edynburską ulicę albo brzeg morza, czy zwykłą mapę. Pomysłowe dekoracje i wizualizacje multimedialne (Fifty Nine Productions) posiadają nieprzewidywalność, której całkowicie pozbawiona jest fabuła. Historia Antkiewiczów z Bydgoszczy pomniejszona zostaje do granic taniego banału, a członkowie rodziny to pospolity autorament bohaterów rodem z popularnej telenoweli opowiadającej o losach naszych emigrantów na Wyspach.

Ojciec rodziny gubi dowód osobisty, dlatego nie jest w stanie wyjechać do Szkocji, żeby zarobić na utrzymanie domu. Trud wyprawy podejmuje Matka, zagubiona i bez znajomości języka. Przeciska się przez chaszcze zachodniego kapitalizmu, kiedy jej rodzinny dom podupada. Nie ma obiadów na czas, rozmów. Troje członków rodziny oddala się od siebie z każdym dniem. Młody syn zamyka się w wirtualnym świecie gier komputerowych, z którego nikt nie potrafi go wyciągnąć. Prosta historia, która dzieje się dziś w wielu polskich domach. Przyczyny i skutki znane na wylot. "Cherry Blossom" to zestaw ludzkich emocji, których efekt znamy nim ze sceny padnie jakiekolwiek słowo. Gdy Antkiewiczowie krzyczą, to jest im źle, gdy się śmieją, są szczęśliwi lub pełni nadziei. Nieee! Nawet życie nie jest tak proste. Rzeczywistość składa się z "szarości" i przypadku - fortuny albo fatum. Tego ostatniego składnika zabrakło w "Cherry Blossom". Szare są tylko stereotypy i to niestety one tworzą fundament spektaklu.

Skostniałą fabułę dynamizuje rotacyjność postaci, które nie są przypisane do tych samych aktorów. Przemieszano płcie, narodowości i rodzinną hierarchię. Fala uderzeniowa polskiej emigracji jako źródło pewnej społecznej choroby dotyka wszystkich. Nieważne, po której stronie granicy jesteśmy, nieważne, czy wyjechaliśmy na Zachód, czy też oczekujemy na powrót kogoś bliskiego. Wady i zalety ekonomicznego exodusu wstrząsają nie tylko obywatelami, ale także ładem społecznym utrwalonym w ciągu kilkudziesięciu lat podziału na Europę A i B.

Wróćmy do stereotypów. Akcja przedstawienia podzielona jest krótkimi odczytami przywołującymi historię Roberta Dziekańskiego, Polaka, który zginął porażony policyjnym paralizatorem na lotnisku w Vancouver. Dziekański przyleciał do Kanady do swojej matki. Przez dziesięć godzin czekał na lotnisku, aż zainteresowała się nim ochrona. Wezwana na miejsce policja obezwładniła bezbronnego Polaka doprowadzając do jego śmierci. Dziekański nie znał języka, nie mógł porozumieć się z pracownikami portu, to stało się przyczyną zgonu, o którym pisały media po obu stronach Atlantyku. Jaki był cel umieszczenia tej smutnej historii? Opowieść o Dziekańskim to kolejny skrót ze skostniałym przekazem. Tragiczne wydarzenie wpisuje się w mozaikę stereotypów. My - tutaj: w Polsce, przedsionku łacińskiej cywilizacji i oni - tam: w naszej ziemi obiecanej. Pragnienie szczęścia Polaków dotyczy tylko sfery materialnej, pominięto zupełnie sferę idei, która także jest przyczyną wyjazdów za granicę, a jeśli dla wielu nie jest, to z czasem staje się powodem do pozostania naszych rodaków na Zachodzie.

Emigracja. Znaczenie tego słowa i procesu zna w Polsce każdy. Największą przewiną "Cherry Blossom" nie jest wcale brak nowego spojrzenia na to społeczne zagadnienie, które nie ma przed nami tajemnic. Spektakl jest banalny, ponieważ reportażowa konwencja pozwoliła jedynie pobieżnie dotknąć społecznych potrzeb, które w 1954 roku w swojej piramidzie umieścił Abraham Maslow. W "Cherry Blossom" jest trochę o pragnieniu bezpieczeństwa, trochę o samorealizacji, potrzebie uznania, szacunku i przynależności. Zachowania postaci to tylko kopie "szarości". Sedno pozostało nietknięte.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji