Artykuły

Festiwal Gombrowiczowski. Dwie Iwony

O "Iwonie" nikt dziś już chyba nie myśli jak o bohaterce dramatu. Iwona to symbol przemian kulturowych - o Festiwalu Gombrowiczowskim w Radomiu pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

Gombrowicz ponoć "Iwony, księżniczki Burgunda" nie lubił, a sam dramat miał napisać bardziej do szuflady niż na scenę. Jednak to, co z "Iwoną" uczynili potem inscenizatorzy, reżyserzy i krytycy, przekracza najśmielsze oczekiwania. O "Iwonie" nikt dziś już chyba nie myśli jak o bohaterce dramatu. Iwona to symbol przemian kulturowych, znak "ponowoczesności", wzór świadomości, także genderowej, oznaka cielesności istniejącej nie jako forma współodczuwająca, lecz wizualna. Tym trudniej wystawiać "Iwonę"

Litewski teatr State Youth Theatre zadaniu nie podołał. Na ławie oskarżonych nie zasiada jednak reżyser Jonas Vaitkus. Jego pomysł przeniesienia akcji na ogrodzoną kratami plażę ze złocistym piaskiem i szumem morza w tle, choć dla Polaków niezbyt nowatorski, znajduje swoje uzasadnienie. W jakim innym miejscu można doświadczyć takiej egzaltacji cielesności i seksualności, afirmacji ciał i ekspozycji fizycznych wdzięków? Wśród rozentuzjazmowanego tłumu, dworskiego orszaku przebranego w cieliste kostiumy z groteskowo uwydatnionymi elementami płciowymi, nagle pojawia się ona - Iwona (Ingrida Daunoravičit). Najbardziej frapujące jest w niej to, że jest niekonkretna, symboliczna, trochę przerażona i zagubiona, ale w gruncie rzeczy nijaka. Wyrazista zewnętrzność - męskie, potężne kształty w czerwonej sukni, nieporadnie stąpające i poruszające się bez cienia gracji - to sprawa drugorzędna. Problem polega na tym, że Iwona nie istnieje w żaden sposób wobec świata dworskiego. Nie chodzi tu bynajmniej o jej niepewny status narzeczonej Filipa, ale o relacje jakie zachodzą między nimi. Iwona to twór autonomiczny, ciało odseparowane. A to przecież ona prowokuje u Gombrowicza korowód napięć, które powodują, że każdy z bohaterów widzi w niej własne wady i kompleksy. W litewskim spektaklu dwór jest tak samo nijaki jak Iwona, a starcie dwóch nijakości, daje w efekcie bylejakość i nudę. Aktorzy nie podołali zadaniu, stworzyli postaci puste i niewyraziste. Nawet ich charakteryzacjom i kostiumom w tonacjach bieli, czerni lub czerwieni nie odpowiadają głębsze sensy.

Co jednak zastanawia, to metalowe kraty odgradzające scenę od widowni. Kogo i po co naprawdę zamknięto w klatce? Zwierzęce odgłosy i ordynarne okrzyki w wyizolowanej przestrzeni, prywatnym, dworskim kawałku ziemi z tabliczką zakazu przejścia zawieszoną na kracie to tło litewskiej opowieści o brzydkiej Iwonie, którą zabili źli, bogaci ludzie. Tym zmyślniej, bo "karaskami"! Okrutny finał przypieczętuje nadto przeraźliwy wizerunek wrony rozszarpującej martwe ciało innego ptaka. Chcę wierzyć, że nie wszyscy na Litwie myślą o Gombrowiczu, że to wielki poeta, któremu chodzi tylko o starcie dobra ze złem.

Taka wykładnia obca jest na szczęście Arturowi Tyszkiewiczowi. "Iwona, księżniczka Burgunda" wałbrzyskiego teatru to opowieść dojrzała, przemyślana, domknięta, choć niewolna od cytatów z kultury masowej, gagów, muzycznych zapożyczeń, współczesnych obrazów, a nawet baśniowych pierwiastków. Jest tu może nawet nazbyt barwnie i widowiskowo, zbyt ruchliwie, gdy klatki z aktorami raz po raz przesuwane są po scenie, utrwalając nowe przestrzenie gry, ale o dziwo ta mieszanka stylów i ambiwalencja estetyk jest tu doskonale połączona, płynna, zwarta i spełnia swe zadanie, zostawiając odbiorcę gdzieś pomiędzy mitem a prawdą. Nawet śmiech stygnie, gdy otwierają się przed widzem nowe "miejsca niedookreślone", klatki znaczeń tkwiące w meandrach ludzkiej psychiki. A to za sprawą Iwony (Małgorzata Łakomska) wreszcie jakiejś w swej nijakości. Ta Iwona ma "to coś". Filip (Rafał Kosowski) mówi o niej, że jest tak drażniąca, że miałby ochotę ją zabić. Iwona, mimo że w swej zewnętrzności wydaje się tworem dziwacznym - dwór długo rozmawia tylko z jej nogami, a gdy się już pokaże jest łysa, giętka, kukiełkowa, targana jak lala albo robot, ma silną samoświadomość. Nie musi istnieć w języku, wystarczy, że przez swój sex-appeal i samą obecność obnaży porządki panujące na dworze - zatajone romanse Ignacego (Dariusz Maj) czy grafomańskie skłonności Małgorzaty. Iwona Łakomskiej jest w gruncie rzeczy piękna. Gdy dwór założy jej na głowę czarną perukę i ubierze w atłasową czerwoną suknię stanie przez nimi w pełnej krasie, chcąc rywalizować o względy Filipa z Izabelą. Przez chwilę nawet można mieć wrażenie, że tych dwoje naprawdę coś połączy. Seksualne skłonności Filipa, dziedziczne zresztą, zwyciężą. Na udekorowanym stole trzy pary gumowych, czerwonych rękawic przypieczętują śmierć Iwony.

Spektakl Tyszkiewicza obsypano wieloma nagrodami. Jeśli w Radomiu "Ślub" Waldemara Zawodzińskiego, "Pornografia" Waldemara Śmigasiewicza i "Trans-Atlantyk" Mikołaja Grabowskiego zawiodą, Tyszkiewicz powiększy swoją kolekcję nagród o tę z Festiwalu Gombrowiczowskiego. Jak dotąd to najlepsze przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji