Artykuły

W poszukiwaniu meritum

Ambitny zamysł, niestety, spalił na panewce. Cenna jest jednak sama próba wpisania Kafki w formułę teatru muzycznego - o "Procesie" w reż. Wojciecha Kościelniaka w PWST w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Duszna, gęsta proza "Procesu" Franza Kafki z jednej strony wydaje się fantastycznym materiałem do zainscenizowania. Jednak za ową fantastycznością kryje się pułapka - niebezpieczeństwo zagubienia wpisanej w utwór ciasnoty, niewygody, niezrozumienia, nieomal fizycznego ograniczenia. Scena jednak - jak papier - wszystko zniesie.

Muzyczna wersja powieści Kafki na scenie PWST jest ambitną próbą zmierzenia się z materiałem literackim. Dodatkową trudnością, jaką postawili przed sobą twórcy, było zbudowanie przedstawienia muzycznego. Zmagania Józefa K. (Adrian Wiśniewski) z nieludzką machiną groteskowych urzędników rozgrywają się w przestrzeni jakby wprost z "Dogville" Larsa von Triera (schemat rozmieszczenia ścian wyznaczają rozpięte na podłodze sznurki), spora część elementów scenograficznych jest wirtualna, ukazywana poprzez projekcje wyświetlane na rozpiętym na proscenium ażurowym ekranie. Całość podlana została głośną, natarczywą muzyką.

W natłoku płynących ze sceny sygnałów zagubił się pomysł na przedstawienie. O ile z początku wydawać się mogło, że będzie to opowieść o energicznym, młodym człowieku, spalającym się podczas walki z kolejnymi trybikami absurdalnie opresyjnej machiny. W trakcie rozwoju akcji jednak postać K. nie zmienia się, nie męczy, nie zużywa. Ponieważ pozostali bohaterowie "wiszą" na roli K., również sam spektakl staje się nieznośnie niezmiennym pokazem umiejętności wokalnych i ruchowych młodych aktorów (umiejętności wysokiej próby zresztą).

Brak pomysłu na temat i jego konsekwentne przeprowadzenie to główna wada spektaklu. Ambitny zamysł, niestety, spalił na panewce. Cenna jest jednak sama próba wpisania Kafki w formułę teatru muzycznego. Nieudolność reżyserska i zbyt mocne skupienie się na formalnym aspekcie spektaklu zaważyły na słabej jakości przedstawienia. Bogatszy, intensywniejszy akt drugi nie uratował całości. Niepotrzebne, często rozwlekłe sceny dialogowe odbierają spektaklowi impet i tempo, które trudno było znów nadać.

Songi wykonywane przez aktorów to niekiedy pocięte na wersy fragmenty Kafkowskiego tekstu - stąd utwory są często trudne w odbiorze, mają zmienny rytm, nie da się ich zanucić wychodząc ze spektaklu. Nie pomaga w niczym muzyka - ostra, pozbawiona klimatu, niedopasowana ani do atmosfery powieści, ani do estetyki przedstawienia.

Trudność odbioru, choć zdaje się wynikać z braku współpracy między kompozytorem a reżyserem, może być interpretowana jako zamierzona. Zwiedziony obietnicą spektaklu muzycznego widz oczekuje lekkostrawnej ściągi z Kafki - otrzymuje zaś wymagające, dwuaktowe przedstawienie, w którym od pierwszych chwil wiadomo, że łatwość odbioru nie była podstawowym kryterium twórców.

Ponad dwugodzinny spektakl muzyczny na ośmioro aktorów nie jest sukcesem, sporo w nim momentów nudy i powtarzających się pomysłów, jednak jest też kilka błyszczących perełek aktorskich i muzycznych.

Emanująca niezwykłym wdziękiem Matra Krawczyk w roli żony woźnego najbardziej zjednała sobie publiczność. Po pierwszej z kilku jej piosenek rozległy się nawet nieśmiałe brawa. Ona wnosi na scenę najwięcej życia i energii, której w powieści Kafki jest niewiele, w przedstawieniu zaś - wyraźnie brakuje. Bezimienną powieściową postać obdarzyła osobowością i wyrazistą interpretacją.

Niebanalną interpretację Panny Bürstner zaproponowała Anna Bugajska. Ostentacyjnie wyniosła, nieco protekcjonalna, stanowi statyczną przeciwwagę dla ruchliwego, niespokojnego K. Podobnie zresztą jak niezbyt lotna, groteskowa Pani Grubach Anny Mierzwy, czy Leni, nieco poetycka, jakby wyjęta z innej opowieści. Kobiety w tym przedstawieniu są zresztą jakby ważniejsze, bardziej wyraziste, mocniej zaznaczają swoją obecność na scenie.

Mężczyźni, choć na scenie pojawiają się częściej, paradoksalnie słabiej zapisują się w pamięci. Widać mnóstwo pracy włożonej przez nich w przygotowanie formalnej strony przedstawienia (np. w precyzyjnej, znakomicie zrytmizowanej sekwencji tańca Józefa K. i dwóch Oprawców - w tych rolach Mateusz Kaczmarek i Mariusz Budkowski) czy w okiełznanie i umuzycznienie niespokojnej prozy (song Sędziego Śledczego - Aleksandra Reznikowa), ale niewiele już sił pozostało na wypracowanie ról. Bardziej powierzchowne, zarysowane zaledwie postaci nie przykuwają uwagi, przegrywają nawet z wyświetlaną na ekranie wizualizacją.

Spektakl ma być dyplomem studentów specjalizacji wokalno-estradowej i jako taki sprawdza się nieźle. Nie broni się jednak jako samodzielny utwór sceniczny. Właściwy produkt na właściwym miejscu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji