Artykuły

Z pokorą biorę to co życie przynosi

- Dobrze, że jest ta ławeczka z brązu [w Międzyzdrojach]. Bo w ten sposób mój Gustaw nigdy nie będzie sam. Zawsze ktoś obok niego na chwilę przysiadzie. A Gucio kochał ludzi, lubił z nimi rozmawiać. Tylko w otoczeniu ludzi był szczęśliwy, wyrastały mu skrzydła. W samotności ginął - mówi o GUSTAWIE HOLOUBKU, jego żona MAGDALENA ZAWADZKA.

Nie role i nie popularność są dla niej najważniejsze, tylko rodzina. Po śmierci męża, Gustawa Holoubka, uczy się żyć na nowo. Spędziła już bez niego Wielkanoc, wakacje, teraz przed nią najtrudniejszy dzień - Święto Zmarłych.

Spotykamy się w jej mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Ciepły klimat, spokój, dużo kwiatów. Mówi, że tworzyli ten dom razem, uwzględniając najdrobniejsze szczegóły. Podkreśla, że pan Gustaw nie znosił zdjęć na ścianach. Uważał, że fotografie w aktorskim domu to megalomania. Dopiero teraz ozdobiła nimi mieszkanie. Są w nim zdjęcia męża, wspólne. Lubi na nie patrzeć...

TINA: Niedawno odsłonięto niezwykły pomnik Gustawa Holoubka w Międzyzdrojach. Uśmiechnięty aktor siedzi na ławeczce, tuż przy Promenadzie Gwiazd. Magdalena Zawadzka: Dobrze, że jest ta ławeczka z brązu. Bo w ten sposób mój Gustaw nigdy nie będzie sam. Zawsze ktoś obok niego na chwilę przysiadzie. A Gucio kochał ludzi, lubił z nimi rozmawiać.

Tylko w otoczeniu ludzi był szczęśliwy, wyrastały mu skrzydła. W samotności ginął.

T: Wkrótce Teatr Dramatyczny ma dostać imię Gustawa Holoubka. To również dla pani wielkie wydarzenie.

MZ: Wielkie wydarzenie i zasłużone. Ponieważ mąż był genialnym dyrektorem i przez 11 lat Teatr Dramatyczny był w czołówce europejskiej.

T: Ten teatr jest dla pani również z innego powodu szczególny. Tam pani zaczęła swoją pracę i tam zakochała się w panu Gustawie.

MZ: Do Teatru Dramatycznego trafiłam zaraz po szkole teatralnej. Trzy lata później przyszedł tam Gustaw Holoubek. Dostał główną rolę w sztuce Calderona de la Barki "Życie jest snem", a ja - główną rolę kobiecą. Tam tak naprawdę się poznaliśmy. Ale spotkałam go 7 lat wcześniej, tylko uciekłam przed nim.

T: Dlaczego?

MZ: Tuż po maturze, miałam wtedy 17 lat, debiutowałam w filmie "Spotkanie w Bajce". Poznaliśmy się na planie tego filmu. Po zdjęciach Gustaw Holoubek i Andrzej Łapicki w sposób niezwykle grzeczny zaprosili mnie na kawę. Ale rodzice zawsze mnie przestrzegali przed środowiskiem filmowym, które miało opinię zepsutego. I tak się tej propozycji przestraszyłam, że natychmiast powiedziałam "dziękuję". Chciałam godnie odejść, ale nie zauważyłam szyby w drzwiach, weszłam w nią i... szkło się posypało. Tak uciekałam przed najwspanialszymi dżentelmenami Rzeczypospolitej. Ale na szczęście los postawił mi Gustawa na drodze jeszcze raz. Dlatego ja tak bardzo słucham podpowiedzi losu.

T: Drugie spotkanie wyglądało już lepiej?

MZ: Byłam wtedy młodą mężatką i nie interesowali mnie mężczyźni, zwłaszcza żonaci. Ale Gustaw mnie czarował, i to w niezwykły sposób. Był cudownym rozmówcą, z niebywałym poczuciem humoru i klasą. Poza tym był bardzo przystojny, ujmujący, kupował mi piękne kwiaty. I był zakochany we mnie, co zauważyli wszyscy, oprócz mnie. Ta jego miłość w końcu mnie pokonała. Pewnego dnia zrozumiałam, że nasze przypadkowe spotkania nie były takie przypadkowe. Zaczęliśmy zastanawiać się, jak ułożyć sobie życie razem. Jak rozwiązać nasze dotychczasowe związki w sposób uczciwy i w miarę bezbolesny.

T: Początki małżeństwa nie były jednak łatwe.

MZ: Głównie dlatego, że w ogóle nie mieliśmy pieniędzy. Wielka miłość i kompletny brak środków do życia, a nawet dachu nad głową. Ale nie przejmowaliśmy się tym. Uważaliśmy, że ludziom którzy się kochają, wszystko się będzie układać. I tak było.

T: Przeżyliście razem w małżeństwie 35 lat. To niezwykłe w aktorskim świecie. Jak utrzymać taki żar w miłości?

MZ: To tylko na początku jest żar. Miłość ma wiele twarzy. Z czasem z żaru robi się cudowne ciepło, dzięki któremu rodzą się przywiązanie i bliskość. W tym cieple człowiek jest spokojny, widzi wszystko inaczej, optymistyczniej. Oczywiście miłość jest podstawą, ale wcale nie wiem, czy ta miłość późniejsza nie jest ważniejsza i lepsza. Bo oparta na doświadczeniach, przyjaźni i ogromnym zaufaniu, które daje poczucie bezpieczeństwa.

T: Nie była pani o męża zazdrosna? Kobiety go lubiły, był czarujący, szarmancki...

MZ: Nie musiałam. Nigdy nie postawił mnie w takiej sytuacji, żebym musiała być o niego zazdrosna.

T: A on o panią - młodszą o 21 lat, niezwykle atrakcyjną żonę?

MZ: Był zazdrosny, ale to polegało raczej na przekomarzaniu się ze mną. Bo tak naprawdę był pewny mojego uczucia.

T: Czego najbardziej pani brakuje?

MZ: Słyszy pani tę ciszę? Brakuje mi jego obecności. I punktu odniesienia. Ponieważ wszystko, co robiłam, robiłam dla niego, dla syna, dopiero na końcu dla siebie. A teraz wiszę trochę w próżni. Brakuje mi naszych wieczornych rozmów, porannej kawy, wszystkiego.

T: W domu byliście: Magusią, Gucieńkiem i Jasiulkiem. To pani zasługa?

MZ: Nie. Jasiulek - tak zwracaliśmy się do syna jeszcze w jego niemowlęctwie. Dziś ma 1,87 m wzrostu, a ja wciąż na niego mówię Jasiulek. Gucieniek był dla mnie najpierw panem Gustawem, potem Gustawem, Guciem, Gucieńkiem. Natomiast Magusia, a potem Maguś, wymyślił Gucio. Tak nazywał mnie też mój ukochany dziadek.

T: Gdyby można było cofnąć czas...

MZ: Niczego bym nie zmieniła. Niczego nie żałuję. Ani tego, co zrobiłam, ani tego, czego nie zrobiłam. I to jest ważne, gdyż nie żyję niespełnioną przeszłością. Wszystko, co miałam, miałam tak, jak tylko mogłabym sobie wymarzyć. Bo nawet jeśli czasem czułam jakiś niedosyt, to zawsze uważałam, że los dobrze wie, co robi.

T: Naprawdę niczego pani nie żałuje?

MZ: No może tylko tego, że nie mieliśmy więcej dzieci...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji