Artykuły

Więcej takich awarii w muzyce

Romanse aktorów z muzyką na polskim gruncie najczęściej się nie sprawdzały. Wydaje się jednak, że Maria Peszek jest pierwszą artystką, która zaproponowała jako wokalistka materiał na tyle ciekawy, że nieprędko wróci na deski teatrów - po gdańskim koncercie promującym płytę "Maria Awaria" pisze Marcin Mindykowski w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Niech najlepszym dowodem na popularność Marii Peszek i jej najnowszej płyty będzie fakt, że na sobotni koncert artystki w klubie Żak biletów zabrakło na kilka dni przed występem. Romanse aktorów z muzyką na polskim gruncie najczęściej się nie sprawdzały. Wydaje się jednak, że Maria Peszek jest pierwszą artystką, która zaproponowała jako wokalistka materiał na tyle ciekawy, że nieprędko wróci na deski teatrów.

O Peszek zaczęło być głośno w 2005 roku, kiedy nagrała "Miasto Manię". Choć tematem przewodnim albumu było życie w metropolii, to już wtedy subtelne, kołyszące się piosenki zdradzały tęsknoty artystki do intymnego przekazu.

Onieśmielona dobrym przyjęciem pierwszej płyty, przy drugim projekcie nie zamierzała poprzestać na półśrodkach. Stwierdziwszy, że polski język mówiący o ludzkiej cielesności jest zbyt ubogi, postanowiła wziąć ją na warsztat - i tak powstała "Maria Awaria". To płyta, na której najważniejsze jest słowo.

Słowo, którym Peszek z humorem żongluje, które inteligentnie ze sobą zestawia, które - nawet jeśli wulgaryzuje - to zawsze z urokiem. W swoich tekstach artystka kpi z kanonów kobiecej urody i komplementuje naturalność, wyśmiewa patriarchalnie pojmowaną rolę kobiety, a nawet przewrotnie zachwala bigamię.

Prowokacja nie jest jej obca - artystka potrafi wpleść hedonistyczne wyznania w treść katolickiego credo. Najwięcej miejsca Peszek poświęca jednak wynurzeniom intymnym - tym bardziej lirycznym ("Marznę bez Ciebie") i tym bardziej pikantym ("Hujawiak"). A wszystko to podlane przekonaniem, że w sprawianiu sobie cielesnych uciech nie ma nic złego.

I właśnie piosenki z "Marii Awarii" zdominowały sobotni występ. Zgodnie z zapowiedziami samej artystki, obecność grającego na żywo zespołu nadała materiałowi dynamiki. To dobrze i źle zarazem - w ostrzejszych partiach wokal Marii był bowiem po prostu zagłuszany, co w wypadku wykonawcy, dla którego głównym nośnikiem przekazu jest słowo, nie powinno mieć miejsca.

Punktem kulminacyjnym występu było żywiołowe wykonanie "Hedonii". Już po chwili żywo wywoływana artystka wróciła jednak na scenę, żeby - przy wokalnym udziale publiczności - zaśpiewać "Moje miasto" i wykrzyczeć przez megafon piosenkę z dobranocki o Misiu Uszatku.

Niekonwencjonalny żart spodobał się na tyle, że Peszek musiała wyjść na scenę raz jeszcze, tym razem wykonując "Piejo kury, piejo" z repertuaru Grzegorza z Ciecho- wa. Mimo że występ był krótki (trwał niewiele ponad godzinę), to - sądząc po entuzjastycznej reakcji gdańskiej publiczności - całkowicie usatysfakcjonował zebranych.

I jakkolwiek nazywanie przez samą Peszek hedonistycznych piosenek o seksualności "manifestem wolności sumienia" jest nieco pretensjonalne, to dobrze, że mamy w Polsce taką artystkę. Na rodzimej scenie, obok Kasi Cerekwickiej i Gosi Andrzejewicz, Maria "Awaria" Peszek jest jak łyk świeżego powietrza. Takich awarii polska muzyka potrzebuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji