Artykuły

Ślepe naboje

"Romeo i Julia" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Krakowskim Teatrze STU. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku - dodatku Kultura.

Szekspir współczesny utonął w powodzi wątpliwej jakości efektów. Z "Romea i Julii" Agaty Dudy-Gracz w krakowskim Teatrze STU wyparowała gdzieś ponadczasowa miłość i ludzie z krwi i kości.

Zdania nie zmienię - Agata Duda-Gracz to jedna z najważniejszych młodych reżyserek, jedna z nielicznych obdarzonych własnym, niepodrabialnym już charakterem pisma. Jej kaliskich Wybranych", "Galgenberg" według jednoaktówek De Ghelderode z krakowskiego Teatru Słowackiego i "Balkon" Geneta, zrealizowany w Łodzi, cenię niezwykle wysoko. Jako prawie idealne połączenie formy i znaczeń, wolne od przerostu scenicznej plastyki, ciążącego nad niektórymi jej poprzednimi inscenizacjami. Pod tym względem "Balkon" stanowił punkt szczytowy w dotychczasowym dorobku artystki. Zdawało się, że po nim jej teatr może pójść w kierunku ascezy, eliminacji wszystkiego, co niekonieczne. Że tamtym przedstawieniem styl reżyserki, zawsze rozpięty między sacrum i profanum, do reszty się skrystalizował, osiągnął niemal idealną równowagę.

"Romeo i Julia" - pierwszy Szekspir Dudy-Gracz - jest więc rozczarowaniem tym bardziej bolesnym. Wobec czystości jej ostatnich prac po oczach bije chaos reżyserii i niedostatki aktorskie. Mogę próbować zrozumieć zasady adaptacji tragedii, ale na pierwszy rzut oka widać kłopot z konsekwentną realizacją płynących z nich wniosków. Autorka chce opowiadać o miłości ślepej i raniącej, za nic mającej rozsądek i wszelkie normy. Jej medium czyni trzy Julie i dwóch Romeów. Żongluje kwestiami bohaterów, tworząc z nich nieoczekiwaną w założeniach mozaikę. Obsadza w roli starej Julii Annę Polony, młodą dostrzega w Izabelli Noszczyk, choć w tradycyjnej inscenizacji nikt nie dałby jej partii amantki. Rozalinie (Małgorzata Kochan na zmianę z chwilami ciekawą Martą Konarską) daje frazy tytułowej postaci. Niewielką scenę STU rozsadza ruchem, każe aktorom zatracać się w mechanicznym balecie bez sensu i celu. Parys (Kamil Śmiałek), nie wiedzieć czemu, swe kwestie w dużej mierze wyśpiewuje w manierze archaicznej rock opery. Wszystko to trudno połączyć jedną myślą, dostrzec inscenizacyjny rygor. Aktorzy nie dostali szans na stworzenie postaci, bo mają do zagrania tylko ułamki, miny, grepsy. Niektóre barwy pourywanych w pół zdania ról intrygują, jak w przypadku zblazowanego Romea Radka Krzyżowskiego czy uwięzionej we własnym starzejącym się ciele Julii (Katarzyna Gniewkowska). Gdy na nich patrzę, wyobrażam sobie inne przedstawienie. O miłości pozbawionej płci i od niej niezależnej. Postaci u Dudy-Gracz przynajmniej w zewnętrznym rysunku (o innym trudno mówić) są niepokojąco androgyniczne, błazeńskie. Kończy się jednak na ustawianiu z nich żywych obrazów, psychologia poszła do lasu. Do tej pory w teatrze Agaty Dudy-Gracz czułem się jak u siebie. Tym razem nie akceptuję niskiego gustu i marnego smaku, w jakim utopiła spektakl. Być może chciała opowiadać o miłości rodzącej się na zgliszczach kultury, ale i ta myśl ze sceny STU nie wybrzmiewa. Całą zajmuje ją korowód postaci pozbawionych charakteru i znaczenia. Ani to Szekspir, ani głęboka z nim polemika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji