Artykuły

Nienawiść uszminkowana

Sprawa nie jest prosta. Przedstawienie wywiera silne wrażenie Reżyserią, grą akto­rów, a także stroną audiowi­zualną. Łatwo więc o nim było­by napisać w superlatywach i nową premierę w Teatrze Współczesnym powitać jako kolejny triumf nowoczesnego teatru w Polsce.

Ale sprawa, niestety, nie jest prosta, i recenzent nie powinien ograniczyć się do komple­mentów, mniej lub bardziej gorących. Nie jest ważny wa­wrzyn, trzeba zajrzeć za lśniącą lustrzaną fasadę.

U progu "Play Strindberg" stanął wybitny współczesny dramatopisarz, by podrobio­nym kluczem otworzyć dom na "parszywej wyspie", w którym wybitny pisarz onegdajszy od­słonił małżeńskie inferno dwoj­ga skazanych na swą samotność, zapiekłych w złości sta­rych ludzi. Problematykę sztuki Strindberga przeżywali go­rąco nasi dziadowie, problemy ze sztuki Durrenmatta budzą żywe zainteresowanie ludzi współczesnych. Więc wszystko jest jak należy?

Renesans zjawiska, któremu na imię teatr Strindberga jest dość powszechny. O Strindbergu pisze się znowu sporo, tak­że w Polsce. Strindberg wrócił na sceny, także w Polsce. "Ta­niec śmierci" doczekał się wie­lu premier, paru w Polsce. Nie można zresztą zaprzeczyć, że "Taniec śmierci" to jeden z czołowych dramatów moderni­zmu mieszczańskiego na sce­nach światowych. "Taniec śmierci" żyje w teatrze jak teatr Ibsena. Gra się go inaczej niż za Strindberga i Przybyszewskiego czasów, ale szanu­jąc jego "klimat". Naturalistyczny teatr jest umarły, ale wskrzesza się go łatwo. "Głupi Jakub" w Ateneum zdobywa widzów odbiciem epoki i no­woczesną grą aktorów. "Ta­niec śmierci" trafił również do filmu, powstał obraz nowa­torski w swojej pozornej staroświeckości. Nakręcił ten film w 1968 r. niezależny reżyser zachodnioniemiecki Michael Verhoeven, z udziałem Lili Palmer, znakomitej w roli zionącej nienawiścią a nieszczęśliwej Alicji.

Wkrótce po Verhoevenie wkracza na arenę Friedrich Durrenmatt, świeżo zadowolo­ny z sukcesu swej adaptacji "Króla Jana" Szekspira. Tym gładziej tłumaczy "Taniec śmierci" na "Play Strindberg" osiągając znaczne sukcesy na scenach zachodniej Europy. Czy zasłużenie?

Modernistów parodiować łat­wo. Ale Durrenmatt nie chciał przedrzeźniać. Przeciwnie, chciał odnowić. Uznał że dra­mat naturalistyczny, choćby najświetniejszy, jest bebechowaty. Tragedia musi się więc zmienić... ale w co? W kome­dię? To by chybiło, zamieniło "Taniec śmierci" w grę rekwi­zytów i pozorów. A więc gro­teska. Ale ten utwór z 1909 ro­ku nie mieści się w grotesce z 1969 roku, musi ulec daleko idącym zniekształceniom. Dur­renmatt nie cofa się przed ni­mi. Kosztem prawd psycholo­gicznych i naturalistycznej prawdy realiów. Mówiąc bez ogródek: Durrenmatt przeciwstawił się Strindbergowi. Nie w tym rzecz, że zmienił, uno­wocześnił dialog, że dodał Edgarowi cierpień fizycznych, Alicji kondensację nienawiści, a Kurtowi format wielkiego ka­pitalisty; ale z tym, że dramat zmienił w szyderstwo. Można taki zabieg nazwać antystrindbergizmem (posłużyło się tym określeniem już wielu), jest to zabieg wyrafinowany, ale.. trudno byłoby twierdzić, że "Play Strindberg" to jedna z czołowych manifestacji anty-mieszczańskiego teatru groteski współczesnej.

Zobaczyliśmy jednak taniec wirtuozerii aktorów i inwencji reżysera. Piąta praca dla teatru znakomitego reżysera filmowego jest jego niewątpliwym po­pisem. Decybele bigbitowe, śpiew do mikrofonu, to pew­niaki. Efekty filmowe użyte celowo, a efekty świetlne nad­zwyczaj sugestywnie i efekto­wnie. Również jako scenograf odniósł Andrzej Wajda niema­ły sukces. Tło ślepych luster to doskonały akcent.

Edgara gra Tadeusz Łomnicki z właściwą sobie maestrią. Ma wspaniałe sytuacje jak "taniec bojarów" albo spożywanie ob­fitego posiłku. Stadia nieule­czalnej choroby odtwarza z dzikim upodobaniem. Edgar kipi wewnętrznie, najprostsze kwestie wyrycza jak bawół, oczy w słup stawia niesamowi­cie, robi się siny na twarzy z napływu krwi; kapitalnie też pokazuje Łomnicki udane om­dlenie Edgara. Męcząca rola.

Znakomity jest Andrzej Łapicki. Kurt to u Strindberga postać ze sfery Edgara i Alicji, Durrenmatt go wydyma do roli kapitalistycznego, wielkie­go rekina. Jest to błąd w sztu­ce, "Play Strindberg" (nie mó­wiąc już o "Tańcu śmierci") to nie "Frank V"; ale Łapicki da­je sobie radę, zachowuje wy­miary, dopasowane do małżeń­stwa, które Kurt odwiedził.

Rewelacyjna jest Barbara Krafftówna jako Alicja. Uka­zuje z pasją witalną siłę Alicji, jej przywiędłą świeżość, jej nienawiść i jej losowe związanie z Edgarem. Widać, że Ali­cja nie nasyci swej nienawiści, i dlatego zwycięża w przedsta­wieniu.

Mimo wszystkich wad sztuki - "Play Strindberg" jest więc świetnym teatrem. Światła, błyski tego widowiska parzą i osmalają. Mimo że to zimne światła. A swoją drogą żałuję, że Durrenmatt wziął się do Strindberga, a nie do mniej eksponowanej artystycznie (a równie głośnej w czasach sece­sji) sztuki "Demon ziemi" Wedekinda. Wedekind poddałby się szybciej i efekty mogłyby być lepsze. Ale jeszcze nie jest za późno. Może do wiadomości Durrenmatta dotrze ta rada? Radbym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji