Artykuły

Na skrzydłach fantazji

"Kto rozśmieszy pechowego nosorożca" w reż. Ireneusza Maciejewskiego w Teatrze Andersena w Lublinie. Pisze Małgorzata Gnot w Polsce Kurierze Lubelskim.

W przedstawieniu "Kto się boi pechowego nosorożca", którego premiera odbyła się w minioną sobotę w Teatrze H.Ch. Andersena, wszystko jest na niby. Artyści umawiają się z nami, że na scenie jest ktoś lub coś, czego tak naprawdę wcale na niej nie ma.

Czwórka aktorów klownów w żywym planie ilustruje swoimi nieskomplikowanymi działaniami opowieść o sfrustrowanym nosorożcu, który bardzo pragnął oderwać się od ziemi. Prawa ciężkości są jednak w spektaklu zgoła niebajkowe, bohatera nie wspomagają żadne wróżki, tylko jeden marny wróbelek, oraz pomysłowość bohaterów. Marzenie o lataniu pozostaje więc tylko w sferze wyobraźni.

A jest to siła potężna i potrafi unieść w niebo każdą fanaberię. Dzieci wiedzą o tym bardzo dobrze, a raczej wiedziały, dopóki zalew zabawek mechanicznych, pluszowych, wirtualnych i Bóg wie jakich, nie pozwolił im w zabawach na wierne imitowanie rzeczywistości zamiast jej kreowania.

Czy samolotem może stać się zwykły korkociąg? Wróblem - kokarda z kapelusza? Czy róg poduszki nadaje się na róg nosorożca? Pewnie, że tak. Wielkość przedmiotów urasta w tym spektaklu nie tylko fizycznie. Zyskują na znaczeniu, awansują z rangi rekwizytów do pełnoprawnych bohaterów wydarzeń. Ich ogromne gabaryty usprawiedliwia widowiskowość, liczy się też aspekt praktyczny. Żeby dzieci widziały dokładnie, co się z przedmiotami wyprawia, torebka do herbaty musi być wielkości sporej reklamówki, a łyżeczka ma rozmiary wiosła. I jako wiosło pojawi się naturalnie parę scen dalej. W kubku natomiast udaje się zrobić pranie, łóżko świetnie posłuży za rybacką łódź na wzburzonym morzu, a szafa otwiera wrota do nowej, wyimaginowanej rzeczywistości. Ta wielofunkcyjność każdego elementu scenografii ma dodatkowy wymiar zamierzonego komizmu.

Koncepcja scenografa Dariusza Panasa znalazła protagonistów w osobach aktorów: Daniela Arbaczewskiego, Violetty Tomicy, Bożeny Dragun i Bogusława Byrskiego. Przedstawienie jest bardzo kolorowe i mimo płaczliwości nosorożca, optymistyczne. Mimo że reżyser Ireneusz Maciejewski zapowiadał, że jest to bajka bez morału, to morał jednak jest. Głosi, że choć skrzydeł nikt nam nie da, to własna wyobraźnia, odpowiednio pobudzona, zdoła ponieść nas wszędzie, gdzie dusza zapragnie. Tę prawdę, którą autor utworu - sławny filozof Leszek Kołakowski - wpoić chciał swojej małej córeczce, chyba zbyt szybko zapominamy. Spektakl w Andersenie dowodzi, że świat na niby może być bardziej zajmujący, niż najbardziej wypasiony salon z zabawkami. I stwarzający nie mniej możliwości niż komputerowa gra.

"Kto się boi pechowego nosorożca" to dziecinna zabawa. Ale trzeba było całkiem dorosłej inwencji, dojrzałego i dopracowanego w każdym szczególe projektu oraz solidnej pracy, aby widzów w nią wciągnąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji