Artykuły

Cadyk z Krakowa

Mój sceniczny debiut w miejscowości W. nie mógł się skończyć inaczej. Ale po długim, pozbawionym obopólnego napięcia oczekiwaniu musieliśmy się wreszcie spotkać. Stolica i ja - kolejny felieton Jana Nowickiego w rubryce "Wchodzę w ciemno" w Gazecie Krakowskiej.

Chodzi o rolę Cadyka w "Sztukmistrzu z Lublina", sztuce opartej na prozie samego Isaaca Bashevisa Singera, wyreżyserowanej przez Jana Szurmieja. Warszawska premiera tego przedstawienia miała miejsce parę miesięcy temu i brałem w niej udział. Tyle że jako... widz.

Tym razem jednak miałem pojawić się na scenie, poprzedzony pompatyczną wiadomością: ZE SPECJALNYM UDZIAŁEM JANA NOWICKIEGO. W tym specjalnym udziale niczego specjalnego nie dostrzegłem, co nie przeszkodziło mi chyżo pomknąć na popremierowy bankiet.

Okazało się, że teatr brał kiedyś udział w akcji charytatywnej na rzecz hospicjum, które teraz - w ramach rewanżu - miało podejmować zespół aktorski przy stole zastawionym mnóstwem rzeczy nadających się do jedzenia i picia. Parę słów przemówień i wreszcie siadamy. Z przyjemnością słyszę, że czarujący teatr Rampa - leżący w bezpośrednim sąsiedztwie gminnego klubu piłkarskiego Targówek - przyjął mój aktorski schyłek z rozbrajającym, pełnym powabu podziwem. Przyglądam się więc młodemu otoczeniu z właściwą starcom, nadmierną przychylnością i czekam. Na stole - o czym wcześniej - alkohole i coś na ząb. Tymczasem nikt nie pije!

Dobrze zmrożona wódeczka pod wpływem ciepła ocieka łzą. Wędliny pokrywa patyna wieczoru. Nikt nie je. W kącie dostrzegam dziewięćdziesięcioletniego staruszka, któremu przesyłam zaraz błagalne spojrzenie z prośbą o wsparcie. Ten w lot rozumie, w czym rzecz i kiwa do mnie głową z braterskim porozumieniem, że on też.

No to wstaję, nalewam do dwóch kieliszków i wypijamy. Ale tylko po jednym, bo młode towarzystwo gdzieś nagle znika. A z nim także opierający się z całych sił staruszek. Zostaję sam jak palec. Wokół mnie sterty jedzenia, nietknięte butelki i palące się świece. Na grobie towarzyskiego życia stolicy.

Chciałoby się wyć! Gdzie tamte głowy do picia i myśli do myślenia? Gdzie tamten gwar, nie do przekrzyczenia? Spojrzenia dziewcząt, dziki lęk chłopców pozujących na mężczyzn? Gdzie to wszystko?

Oni w tej Warszawie żyją tylko po to, żeby przeżyć. Choćby najlepiej, ale... tylko przeżyć. Siedzę długo i milczę. A potem odruchowo zwijam w palcach nieistniejący pejs krakowskiego Cadyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji