Artykuły

Temperatura wrzenia

- Jej świat jest mocno kreacyjny. W metodzie Agaty sposobem na wyrażenie emocji jest szukanie dla nich formy. Postaci i relacje nie mają linearnych przebiegów, typowej dramaturgii, ale są konstruowane niczym soczewki skupiające maksimum treści - mówi KAMILLA BAAR przed premiera "Romea i Julii" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze STU w Krakowie.

KAMILA BAAR, absolwentka krakowskiej PWST, wróciła pod Wawel. W Teatrze STU gra Julię pod okiem Agaty Dudy-Gracz, która proponuje całkowicie autorską wersję szekspirowskiej tragedii "Romeo i Julia" prowokuje do lirycznych fantazji.

Kamilla Baar: Jestem na takim etapie życia, że miłość Julii i Romea budzi we mnie sporo tęsknot i pragnień. Ale Szekspir według Agaty Dudy-Gracz nie będzie egzaltowanym wypracowaniem na temat miłości. To inna propozycja. Kiedy reżyserka zaproponowała mi tę rolę, byłam bardzo szczęśliwa: zawsze marzyłam, żeby zostać Julią. Za radością szło jednak pytanie - kim jest Julia? Po lekturze adaptacji Agaty dostałam jednak wiatru w żagle - zobaczyłam jej Weronę. To było jak uderzenie, "pulp fiction". W naszej Weronie żyje się tak, jak się czuje. Intensywnie, namiętnie, bardzo mocno. Jakby jutra nie było.

Teatr Agaty Dudy-Gracz bywa oskarżany o chłód, konceptualną przesadę.

- Jej świat jest mocno kreacyjny. W metodzie Agaty sposobem na wyrażenie emocji jest szukanie dla nich formy. Postaci i relacje nie mają linearnych przebiegów, typowej dramaturgii, ale są konstruowane niczym soczewki skupiające maksimum treści.

Ale co oznacza maksimum treści, emocji?

- Maksimum emocji oznacza, że temperatura odczuwania roli w danej chwili nie może mieć mniej niż 100 stopni, czyli że aktorzy utrzymani są przez dwie i pół godziny trwania spektaklu w temperaturze ciągłego wrzenia. I tylko taki stan ożywia ich postaci. Bohaterowie Dudy-Gracz są niczym ludzkie ekstrakty. Niosą ze sobą bardzo jaskrawy, niemalże analityczny rysunek. Przy pracy nad "Romeo i Julią" często pojawiało się nazwisko fotografa Davida LaChapelle'a. Korzystaliśmy z energii współczesnego świata, którą niesie jego bezlitośnie patrzące oko.

"Romeo i Julia" Dudy-Gracz opowiada, "co byłoby, gdyby". Co by się stało, gdyby ciąg dalszy tej historii nastąpił.

- Bohaterem tego przestawienia będzie miłość. To słowa Agaty. Jej pytanie - co dzieje się z miłością, tą idealną, od pierwszego wejrzenia, jeśli kochankowie nie umierają, tylko żyją - dopóki śmierć ich nie rozłączy. I stąd w spektaklu trzy Julie. Pierwsza swą miłość przeżywa zgodnie z dramatem Szekspira, kolejna Julia - żona i matka, wreszcie ostatnia Julia, umierająca na oddziale paliatywnym, powracająca resztką sił w sercu do swojego jedynego Romea, przygotowująca się na spotkanie z nim po śmierci. Nasze przedstawienie jest próbą podróży po tej emocjonalnej mapie. Szukamy, co się z miłością dzieje po kilkunastu latach, albo wtedy, gdy Romeo jest już po drugiej stronie, a siwa Eurydyka na zawsze traci Orfeusza. Kobiety w tym spektaklu bardzo słono płacą za dar kochania. Ostatnia Julia wydaje się najbardziej spełniona, bo chwilę przed odejściem jej Romeo jest ideałem, za którym tęskni i którego w pełni pragnie - wbrew logice wspomnień. Jej umieranie przekształca Romea w mężczyznę idealnego.

Najstarszą Julię gra Anna Polony.

- Najstarszą, ale kolejną i pierwszą. Ona uruchamia nasze istnienie. Pracując nad przedstawieniem, czuję, jakby Anna Polony była moją rówieśniczką, a może nawet kimś młodszym niż ja. Czasami na próbach mam wrażenie, że jest dziewczyną biegającą z chłopakami po drzewach. Zadziorną, wiedzącą czego chce, z szelmowskim zacięciem rządzącą bandami na podwórku. Żadnych kompromisów.

Na temat trudnego charakteru Polony krążą legendy.

- Anna Polony egzaminowała mnie, kiedy zdawałam do krakowskiej PWST. Poczułam jej legendarny surowy autorytet. Przed spotkaniem z Agatą nie pracowałam zbyt często w teatrze metodą improwizacji, a ona właśnie tak szuka języka scen. Nie ma słów, tylko jest się czuciem wyrażanym w ruchu, w dźwięku. W trakcie jednej z prób, kiedy improwizowaliśmy kolejną godzinę z Romeem, nagle zrobiło mi się słabo: przez emocje i wysiłek. Padłam do łóżka i nie mogłam się z niego zwlec. Wtedy Anna Polony podeszła do mnie i powiedziała, że załatwi mi kroplówkę, po czym dodała: "Słuchaj, ja nie jestem taka straszna jak w telewizji. Ja jestem fajna". Poczułam się jak w domu. Tak, Anna Polony jest bardzo, bardzo fajna. Jedyna. Jest naszym Pukiem.

Wcześniej, w roli Klary w "Ślubach panieńskich" Fredry zagrałaś niemal feministkę. Ciągnie cię do burzenia konwenansów?

- Uważam, że przedstawienie Jana Englerta było utrzymane absolutnie w duchu Fredry.

Klara? W gumiakach?

- Kiedy usłyszałam, że "Śluby" będą rozgrywały się na wsi, szukałam Klary w okolicznościach założonych. Wiedziałam, że to będzie wieś: krowie placki, bociany, kiszenie ogórków itd. Pobiegłam do scenografki, Basi Hanickiej, i zapytałam, czy Klara może nosić gumiaki. Usłyszałam, że pomysł jest fantastyczny. A potem okazało się, że Klara gumiakami zszokowała otoczenie. Z jednej strony byłam dumna (ze względu na copyright), z drugiej na pewno nie chciałam być kontrowersyjna i ekstrawagancka. Strój był konsekwencją myślenia o bohaterce.

Za tobą niezwykle pracowity sezon. Fascynująca Panope w "Fedrze" Kleczewskiej, fredrowska Klara. Jeszcze Marta we współczesnym "Mroku" oraz rozbrajająca Nędza w "Opowiadaniach dla dzieci" Singera.

- Różne role, różne światy. Singer to była czysta przyjemność: podroż w świat dziecka i dziecięcej wyobraźni.

A jakie było spotkanie z Kleczewska?

- Było przełomem w moim myśleniu. Najistotniejsze jest to, że interesuje ją kondycja człowieka: relacje, emocje, najgłębiej skrywana prawda. Lubię w teatrze Mai totalność: spójność słowa, muzyki, ruchu, scenografii, kostiumu, pełnię świata osadzonego bardzo głęboko - tu i teraz. Kleczewska czerpie i z wiadomości w TVN 24, i z Eurypidesa. W jej teatrze człowiek ma niekończące się korzenia

W kinie ciągle czekasz na swoją prawdziwą szansę.

- Głównie pracuję w teatrze, to prawda. W filmie w tym roku zagrałam córkę Sikorskiego w "Generale" i szczupłą kobietę w "Zero" Pawła Borowskiego. Tęsknię za aktorstwem istotnym, które znam z filmów Bergmana, Bertolucciego, von Triera czy Isabel Cobcet.

Jesteś jedną z niewielu młodych aktorek, które konsekwentnie budują swoją zawodową pozycję: z daleka od telenowel, bankietów, tabloidowego blichtru.

- Spełniam się. A cały ten show-biznes - to nie dla mnie. Lubię spokój, ciszę. Stresują mnie flesze i kiedy widzę swoje zdjęcia w pismach, zadaję sobie pytanie: czy to naprawdę ja? Nie wyobrażam sobie utraty anonimowości. Chcę zostawiać siebie w rolach i żeby to one były ważne. Nie ja sama.

Aktorstwo to sprawa serio?

- Dla mnie tak. To moja pasja - chcę uczciwie pracować. Ciągle się uczę, dojrzewam, ale daleko mi do momentu, w którym mogłabym świadomie powiedzieć ludziom: "Oto ja".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji