Artykuły

Mistrzowski duet

"Słoneczni chłopcy" w reż. Macieja Wojtyszki w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Marzena Rutkowska w Tygodniku Ciechanowskim.

Premiera tego spektaklu miała odbyć się równo rok temu. Słynący jednak z wielkiej kłótliwości reżyser nie mógł jednak dogadać się z aktorami. Na kilka dni przed premierą spektakl został odwołany, reżyser wrócił do pracy za granicą.

W nowym sezonie zaproponowano reżyserię spektaklu "Słoneczni chłopcy" Maciejowi Wojtyszce. Praca ruszyła dynamicznie. Premiera odbyła się 19 września br. I warto było na nią czekać.

To niewątpliwie wydarzenie artystyczne sezonu. "Słoneczni chłopcy" to z pozoru błaha rzecz. Zwyczajna historia dwóch starych aktorów, którzy po latach swojej artystycznej prosperity spotykają się raz jeszcze, by w telewizji zagrać swój najlepszy skecz.

To spotkanie jest ni to życiową komedią, ni dramatem. Tak jak w życiu - śmiech i łzy jednocześnie. Panowie wspominają, kłócą się. Mają do siebie żal i pretensje. Ale widać, że łączyła ich wielka przyjaźń.

Na małej scenie warszawskiego Teatru Powszechnego brylują dwaj wielcy mistrzowie sceny Zbigniew Zapasiewicz i Franciszek Pieczka. Wielcy protagoniści stworzyli popisowy mistrzowski duet. Skromnymi środkami scenicznego wyrazu tworzą wielkie wyraziste dzieło, kunszt aktorstwa.

Zbigniew Zapasiewicz w wełnianej czapeczce naciągniętej na czoło, w przydeptanych kapciach i wygniecionej piżamie daje popis swoich aktorskich możliwości i umiejętności. Każde słowo jest wycyzelowane, każda pauza jest przemyślana i ma swój sens. Widz od pierwszej sceny bezgranicznie wierzy bohaterowi kreowanemu przez Zapasiewicza (nawet wtedy, kiedy ten mówi, że w 1929 r. grał Murzyna).

Wirtuozeria i niezwykły interpretacyjny kunszt towarzyszą obydwóm rolom. Zapasiewicz z Pieczką prześcigają się w inscenizacyjnych rozwiązaniach, prezentując ogromny wachlarz aktorskich możliwości. Reminiscencje dawnej artystycznej świetności stają się konterfektem ich życia. A pamiętają z niego tak wiele, nawet najdrobniejsze szczegóły. Wypominają sobie więc wszystko, nawet to, jak dźgali się na scenie palcem i ręką w gipsie. I choć niektóre z tych wspomnień są gorzkie i trudne, to przebija przez nie wielka przyjaźń. Bohaterowie spektaklu ranią się trochę jakby niechcący. Tak naprawdę chyba tego wcale nie chcą. Przekorna starość nie daje jednak za wygraną. Zadają sobie ciosy aż do tragicznego finału.

Ten spektakl, jak mówi sam reżyser, "to smutna komedia". Jak w kalejdoskopie miesza się radość i smutek, śmiech i łzy.

Utwór Neila Simona można grać na różne sposoby. Wojtyszce udało się z jego aktorami stworzyć swoisty koncert na dwa wielkie talenty. Trudno te role kłaść na szalę. Obaj aktorzy dają popis aktorskiego kunsztu.

Obok dwójki protagonistów nie można nie zauważyć znakomitej roli Krzysztofa Stroińskiego w roli bratanka jednego z bohaterów. Aktor nie pozostając dłużny mistrzowskiemu duetowi, precyzyjnie poprowadził swoją rolę. W epizodycznych rolach występują też dobrzy aktorzy Teatru Powszechnego Maria Robaszkiewicz i Jarosław Gruda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji