Artykuły

Nie znoszę się cofać

- Jesteśmy teatrem bez siedziby, z obietnicami o pięknym miejscu, ale na razie jesteśmy bezdomni, co może nawet jest korzystne. Zobaczymy. Zaczęliśmy od razu pracować nad "Apolonią" - spektaklem, który Warlikowski chce zrobić z nowym zespołem. Chcemy robić greckie, klasyczne rzeczy, pomieszane ze współczesnymi - mówi EWA DAŁKOWSKA, aktorka Nowego Teatru w Warszawie.

Z Ewą Dałkowską, aktorką teatralną i filmową, rozmawia Anna Pawłowska.

Pani motto życiowe, zasłyszane od profesora Aleksandra Bardiniego, brzmi "Biegnij i bądź jak w locie". Co to dla Pani oznacza? Jak to w Pani życiu funkcjonuje?

- Bardzo mnie pociągają niezwykle ryzykowne i mało atrakcyjne z pozoru rzeczy, które są jakąś nowością. Wielokrotnie biorę udział w rzeczach, w których moi koledzy by nie wzięli udziału. Podnieca mnie sama nowość sytuacji. Można to tak nazwać.

W czym to się przejawia?

- Na przykład teraz, po trzydziestu iluś tam latach, odeszłam z mojego rodzinnego teatru imienia Zygmunta Hübnera, gdzie byliśmy zespołem mitycznym, wspaniałym i nagle zdecydowałam się przyjść do nowego teatru Warlikowskiego, bo mnie tam zaprosili i chcieli mnie mieć. W związku z tym czuję się, jakbym miała pięć lat.

To faktycznie zaczynanie od nowa. Nie boi się Pani tego?

- Boję się. Zobaczymy, co będzie. Jak to mówił Bardini, aktor najszczęśliwszy jest w momencie zmiany. Kiedy zmienia jeden teatr na drugi. A potem się zaczynają kłopoty. Ale to coś nowego, intryguje mnie grono aktorskie i sam Warlikowski i w ogóle ludzie, którzy coś wymyślają od podstaw. Na razie po kawałku się dowiaduję, co to będzie znaczyło "nowy teatr". Jesteśmy teatrem bez siedziby, z obietnicami o pięknym miejscu, ale na razie jesteśmy bezdomni, co może nawet jest korzystne. Zobaczymy. Zaczęliśmy od razu pracować nad "Apolonią" - spektaklem, który Warlikowski chce zrobić z nowym zespołem. Chcemy robić greckie, klasyczne rzeczy, pomieszane ze współczesnymi. Dochodzimy do tego dopiero.

Pociągnęła Panią ta nowość czy powodem odejścia były problemy w warszawskim Teatrze Powszechnym?

- Zaprosili mnie. Ciekawili się mną. W przeciwieństwie do teatru, w którym dyrektor nie znajdował zajęcia dla mnie. Mogłam tam zostać. Niby byłam ważna. Ale już mniej więcej od roku, jeśli nie dłużej, zupełnie gdzie indziej pracowałam. Kiedy zaproponowano mi udział w nowym świecie, po prostu zgodziłam się.

Grała Pani często kobiety o skomplikowanych, powikłanych życiorysach. Czy to daje wiedzę o życiu?

- Lubiłam takie postaci zawsze. A miałam kilka takich ról, jak w "Kobiecie z prowincji" czy "Gorgonowej", w których bohaterki wzięte zostały z prawdziwych ludzkich losów. Dawało mi to pewną przyjemność. Wiadomo, że nie naśladuje się jakiejś osoby, ale to, że można grzebać w czymś, co działo się naprawdę, a nie tylko w fikcji, to mnie zawsze pociągało. Kobieta z prowincji, Andzia, też miała swój pierwowzór, który nawet kiedyś zobaczyłam na ulicy. Ta kobieta sprzedawała ciuchy, ale nie odważyłam się do niej podejść. Ale to, co mnie rajcowało, co zresztą nadal bardzo lubię, to losy ludzkie, dokument. To jest bezcenny dla nas materiał w pracach aktorskich.

Jak się pracuje nad taką rolą?

- Zawsze scenariusz określa granice, w których można penetrować taką postać. W czasie prób okazuje się, jaki jest ten okręg, w którym się zamykamy w rozważaniach o postaci. I tak się spieramy, spieramy, aż wreszcie już wiadomo, że tak trzeba będzie podchodzić do kobiety w tym konkretnym projekcie artystycznym. To jest właśnie najciekawsza strona prób, bo nagle się okazuje, że to, co się mówi, zupełnie nie pasuje i wtedy się ustala coś nowego. To przecież stwarzanie czegoś z niczego, ta cała rzeczywistość teatralna czy filmowa. Nagle wiemy, w jakim klimacie i stylu układa się opowieść, i wtedy już wiadomo, jak grać.

Czy któraś z ról teatralnych, filmowych jest Pani szczególnie bliska?

- To zapewna ta, którą zagram jeszcze kiedyś.

Czyli myśli Pani perspektywicznie?

- Tak, nie lubię podsumowań, nie lubię się cofać, nie lubię wchodzić do tej samej wody. Nie lubię odwiedzać miejsc, w których wielkie rzeczy się wydarzyły. Nic mi to nie daje. Pewnie mam to po mamusi, która kiedyś pojechała do Tarnobrzega w poszukiwaniu śladów przeszłości i była tak zdenerwowana, że nie ma jej domu rodzinnego, żadnych śladów jej młodości, iż powiedziała, że już nigdy tam nie pojedzie. Są różne temperamenty i ja pewnie mam taki sam, jak mama. Nie cofam się, nie oglądam swoich filmów. Bardzo jest mi przyjemnie, kiedy młodzi ludzie zakochują się, załóżmy, w "Gorgonowej", w filmie, w którym cały czas nie wiadomo, czy ona jest winna, czy niewinna, i porównują go z największymi dziełami kinematografii. Cieszę się wtedy oczywiście, ale mnie to samej nie zmusza, żeby jeszcze raz zobaczyć film, śledzić, jak zagrałam tamtą rolę.

Czego od Pani mogą się nauczyć uczestniczki festiwalu Progesteron, w ramach którego gości Pani w Poleskim Ośrodku Sztuki w Łodzi?

- Może po prostu zobaczą, że jest taka kobieta, która tak myśli, tak kombinuje jak ja. A czego mogą się nauczyć? Tak naprawdę tego, co same sobie wezmą z naszego spotkania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji