Artykuły

Aby widza zatrzymać, trzeba coś z siebie dać

Politycy i radni muszą w końcu odpowiedzieć na pytanie, czy chcą, by Kraków wraz z Nową Hutą był stolicą kultury, czy nie. Bo jeśli już coś funkcjonuje na dobrym poziomie, to nie można tego tak po prostu zostawić - mówi Jacek Strama, dyrektor Teatru Ludowego w rozmowie z Igą Dzieciuchowicz z Gazety Wyborczej - Kraków.

Iga Dzieciuchowicz: Teatr Ludowy to dziwna hybryda - budynek teatru z dużą sceną położony jest w odległej dzielnicy Nowa Huta, a mała scena w samym środku Rynku Głównego. Czy położenie Ludowego jest problematyczne? A może prowadzenie takiego teatru jak Ludowy spotyka się z jeszcze innymi trudnościami?

Jacek Strama [na zdjęciu]: Istotnie, problemem Teatru Ludowego jest przede wszystkim położenie jego głównego budynku, w którym mieści się duża scena - na peryferiach dwóch miast: Krakowa i Nowej Huty. Pierwotnie to miała być kameralna scena wielkiego teatru, którego budowę planowano w okolicach placu Centralnego. Na szczęście ten teatr nigdy nie powstał, bo nie wyobrażam sobie, by można było dziś zapełnić widownię zaplanowaną na 2000 miejsc. Budynek, w którym mieści się siedziba Ludowego, miał być w założeniu sceną dziecięcą i został wybudowany i wyposażony na miarę tamtych czasów. Na przykład pracownia stolarska była w pełni wyposażona w maszyny przemysłowe, do których obsługi potrzeba było sześciu pracowników. Po latach okazało się, że w teatrze jest jeden stolarz i nieporęczne maszyny, na których nie można niczego zrobić. Dziś do produkcji dekoracji używa się bardzo różnych materiałów, niekoniecznie drewna, a najmniej malowanego płótna. W związku z tym zlikwidowałem pracownię stolarską, a na jej miejscu powstała nowa przestrzeń, która na razie jest wykorzystywana sporadycznie, ale od tego roku będzie użytkowana stale. W pomieszczeniu ślusarni powstało foyer, na miejscu stolarni - sala teatralna, a tam, gdzie była niegdyś portiernia, teraz jest szatnia. W tej chwili chciałbym uporządkować ten budynek tak, żebyśmy mogli przyjąć do niego zespół tańca współczesnego (grupa Boso) i dać mu szansę rozwoju zawodowego. Potrzebne są pieniądze, powadzimy już prace projektowe, by stworzyć nową przestrzeń teatralną i kulturotwórczą.

Relacje z magistratem, który jest dla nas organem założycielskim, są poprawne, jednak wszyscy czekamy na ustawę regulującą zasady prowadzenia instytucji teatralnej, ale to znowu jest wielkim problemem - my jesteśmy jedynie maleńką cząstką całej działalności kulturalnej. W tej sytuacji staramy się robić wszystko, co się da. Gdybym miał mocną pozycję i mógłbym wywalczyć 100 proc. więcej dotacji dla swojego teatru, podczas gdy finansowanie pozostałych instytucji kulturalnych pozostałoby na niezmienionym poziomie, to gwarantuję pani, że zrobiłbym z Ludowego czołową scenę w Polsce - mówię to z pełną odpowiedzialnością. Zresztą to nie tylko kwestia pieniędzy - można je mieć i prowadzić zły teatr. Ale wydaje mi się, że gdybym miał dwa razy więcej pieniędzy, to mógłbym pozyskać do współpracy takich ludzi, o których marzę, i o których wiem, że nadawalibyśmy na wspólnych falach. To nie znaczy, że teraz takich możliwości nie ma - są, ale mocno ograniczone.

Fundacja Teatru Ludowego przejęła od teatru działalność parateatralną, uruchomiono kilka nowych programów nastawionych na współpracę z mieszkańcami Nowej Huty i pracę z trudną młodzieżą. Teatrem powinni zajmować się artyści, a trudną młodzieżą - specjaliści psychologowie; nam udało się stworzyć taki model, że jedno z drugim idzie w parze. Trwają również prace studyjne, by wokół teatru stworzyć kawałek fajnego miasta. W tej chwili wyjście do teatru nie jest tylko wyjściem do teatru, ale też do miasta. Widz może przed spektaklem pójść na kawę, po spektaklu na kolację, ktoś, kto przyjeżdża z odległych dzielnic do centrum miasta, może z tych przyjemności skorzystać. A koło budynku naszego teatru w Hucie nie ma gdzie zaparkować, a jeśli to się uda, to trudno pozbyć się strachu, że w strasznej Hucie to np. porysują samochód. Nieprawda, Huta jest bezpieczna, ale krąży wokół niej bandycki mit. Chcielibyśmy ten kawałek miasta oswoić, jednak odbywa się to drogą trochę partyzancką, bo nie ma na to pieniędzy. Tutaj musi powstać "wyspa" i trzeba, by tworzył ją nie tylko budynek teatru, ale i całe jego otoczenie. Już dziś wiem, że na same prace projektowe potrzeba kilkudziesięciu tysięcy złotych. Budynek teatru, który ma ponad 50 lat, wymaga sporych prac remontowych. Politycy i radni muszą w końcu odpowiedzieć na pytanie, czy chcą, by Kraków wraz z Nową Hutą był stolicą kultury, czy nie. Bo jeśli już coś funkcjonuje na dobrym poziomie, to nie można tego tak po prostu zostawić. A my, dyrektorzy, gdzieś musimy się w tym wszystkim znaleźć ze swoim programem artystycznym, dopasowując go do naszych możliwości osobowych i finansowych. U nas produkcja spektaklu granego na dużej scenie kosztuje około 100 tys. zł. Są reżyserzy, którzy życzą sobie połowy tej kwoty jako honorarium - na takich mnie nie stać.

W Ludowym jest mało młodych aktorów. Dlaczego? To przecież nie jest mały teatr.

- Prawo pracy uniemożliwia swobodne kształtowanie zespołu, głównie zespołu artystycznego, w którym powinien być dużo większy ruch, tymczasem jest zastój i ten problem dotyczy wszystkich teatrów w Polsce. Jestem dość wiekowym człowiekiem, ale młodym dyrektorem i mam jeszcze spory zapas cierpliwości, w związku z czym spotykam się ze wszystkimi absolwentami, którzy sobie tego życzą. Przez mój pokój przewinęło się kilkadziesiąt osób, które szukają pracy. Wśród nich są takie, które chętnie widziałbym w zespole, ale mogę przyjąć je tylko wtedy, gdy zwolni się miejsce. Zwolnienie kogoś, wymówienie stosunku pracy, jest obwarowane tak różnymi przepisami chroniącymi pracownika, że praktycznie rzecz biorąc uniemożliwia zwolnienie. Oczywiście takie sytuacje się zdarzają, ale kończy się to zwykle w sądach pracy. Dochodzi do tak nieprzyjemnych sytuacji, że nie chcę ich sobie nawet wyobrażać.

My mamy bardzo fajny zespół, wymaga on jednak odświeżenia, młodych aktorów można policzyć na placach jednej ręki. Nowa krew w zespole na pewno by się przydała. Mężczyzn i kobiet jest w tej chwili pół na pół, a ról dla kobiet zawsze jest mniej. To sytuacja niekorzystna. Całkowicie zmienił się rynek aktorski - gdy ja byłem absolwentem, teatr był podstawowym miejscem pracy, dyrektorzy stawali w zawody o młodych aktorów. A w tej chwili ci biedni absolwenci szukają miejsca w teatrze i jak już je znajdą, to przychodzą i mówią: "Panie dyrektorze, ja mam serial, film". A ja odpowiadam: "No dobrze, fajnie, idź, ale staraj się robić tak, by nie rozwalić teatru". Pensje w teatrze są żenujące. Tylko aktor, który gra dużo, czasem ponad siły, jest w stanie zarobić na skromne utrzymanie rodziny, godne, ale skromne.

Repertuar w Ludowym jest różny - są kameralne, lekkie spektakle na Scenie pod Ratuszem, które bawią i pozostają w pamięci, a z drugiej strony jest taki nieudany "Kupiec wenecki" grany na dużej scenie w Nowej Hucie. Zdarza się Panu być niezadowolonym z efektu pracy reżysera?

- Unikałbym tak jednoznacznych ocen. "Kupiec wenecki" to spektakl, który wydawał mi się potrzebny, nie tylko u nas w teatrze, ale i w Polsce. Chciałem dotknąć tego tematu, podjąć próbę zmierzenia się z nim. Wydawało mi się, że najsensowniejszym człowiekiem, który mógłby się za to zabrać, jest ktoś, kto ma do tego ogromny dystans. Mój wybór padł na człowieka z Czech, który na tematy żydowskie i te, które zawsze stanowiły o wadze "Kupca weneckiego", ma zupełnie inny pogląd. Będąc w środku tego przedstawienia, a tak się złożyło, że gram w tym spektaklu, niesłychanie trudno było mi kontrolować to, co się dzieje na scenie. Do tego trzeba dystansu, trzeba po prostu siedzieć na widowni. Tomek Svoboda nie ma specjalnie ucha do języka polskiego i w warstwie myślowej, filozoficznej nie udało nam się dogadać, wspólnie nastroić. Spektakl zbyt poszedł w stronę komediową, zabrakło współpracy z widownią, rozmowy. Jednak muszę przyznać, że to przedstawienie wciąż ewoluuje, coraz bardziej "dialoguje" z publicznością, o czym świadczą komplety na widowni. Myślę też, że ten spektakl - ze względu na swój rozmach inscenizacyjny - może sprawdzić się w plenerze i dlatego planujemy zagranie go w scenerii starych murów przy Bramie Floriańskiej i w Barbakanie. W takim kontekście "Kupiec..." zyska zupełnie inny wymiar.

Natomiast ja sam, po tym doświadczeniu, doszedłem do wniosku, że już nie będę grywał w spektaklach na dużej scenie. Jestem potrzebny na widowni jako pierwszy widz albo partner do rozmowy z twórcami. Taka jest w końcu rola dyrektora.

A na co dyrektor Jacek Strama chodzi do teatru?

- Długo siedziały we mnie spektakle Gardzienic, ale taki teatr wymaga klasztoru, nie wiem, czy sam mógłbym tam żyć, ale dobrze, że takie spektakle są i na długo pozostają w pamięci. Spektakl Grzegorza Jarzyny "Zaryzykuj wszystko" - fantastyczny. Tu gubiły się i przecinały wektory - teatr, ulica, sala. Byłem zafascynowany tym spektaklem. Bardzo cenię też teatr Jerzego Jarockiego - świetnie pracował z aktorem, tworzył spektakle przemyślane do końca, precyzyjne, niepozbawione emocji. Jeśli chodzi o bieżące wydarzenia - zdarzają się chwile dziwnych wzruszeń, choć raczej chłodno obserwuję teatr.

Chciałbym, żeby teatr wyszedł czasem z mroku kulis na ulice i zaułki miasta. Kraków jest do tego idealnym miejscem. Trzeba szukać takich miejsc teatralnych, tworzyć teatr, z którym można wyjść na ulicę, pokazać nie tylko tym, którzy płacą za bilet, ale i przygodnym widzom. Ci, którzy płacą, niech mają swoje miejsca siedzące, a ten, który przechodzi, niech ma możliwość zatrzymania się na dziesięć minut, a może i godzinę - na takich ludziach również nam bardzo zależy. Aby widza zatrzymać, trzeba coś z siebie dać, i to nie może być odwalanie roboty. W akcie twórczym musi być temperatura.

* Jacek Strama

- ur. 1947, aktor, ukończył krakowską PWST. Debiutował w spektaklu Jerzego Jarockiego "Wszystko w ogrodzie". W 1994 roku odszedł z teatru, założył firmę AB Film Production, w której wyprodukował kilkanaście spektakli Teatru TV w reżyserii m.in.: Krystiana Lupy, Mikołaja Grabowskiego, Agnieszki Glińskiej. Był producentem 63 odcinków telewizyjnego cyklu "Rozmowy na koniec wieku" oraz 15 odcinków "Rozmów na nowy wiek". Jest współautorem scenariusza i reżyserem serialu dokumentalnego "Mój Kraków" wyprodukowanego dla TV Polonia. Był producentem 21 filmów dokumentalnych z cyklu "Małe Ojczyzny". W 2002 roku, na zaproszenie dyrektora Jerzego Fedorowicza, wrócił do teatru. Od września 2002 r. pracował w Teatrze Ludowym jako zastępca dyrektora i aktor, a od października 2005 r. jest dyrektorem teatru w zastępstwie.

Teatr Ludowy: - reszta premier

Na Dużej Scenie komedia Kena Ludwiga "Pół żartem, pół sercem" inspirowana słynnym filmem Billy'ego Wildera "Pół żartem, pół serio" z Marilyn Monroe - reżyseruje Włodzimierz Nurkowski. Tomasza Obara przygotowuje "Majakowskiego" na Dużej Scenie, Pod Ratuszem "Stefcia Ćwiek w szponach życia" według powieści Dubravki Ugresić w reżyserii Mateusza Przyłęckiego. Andrzej Sadowski wyreżyseruje "Niezwykłe przygody Barona Münchausena" lub "Skrzyneczkę bez pudła" Wiesława Dymnego. Na Scenie Stolarnia zagości sztuka węgierskiego pisarza Györgya Spiró "Kurze łby". Z okazji jubileuszu 60-lecia Nowej Huty Ludowy planuje zorganizowanie Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Miast Postindustrialnych "W sosie socu".

***

Dyrektorzy o teatrach

Dyrektorów krakowskich teatrów pytamy o problemy związane z funkcjonowaniem i prowadzeniem instytucji teatralnej, podsumowanie minionego sezonu, plany, teatralne gusta i marzenia. Rozmawialiśmy już z dyrektorem Teatru Słowackiego Krzysztofem Orzechowski, dyrektorem teatru Groteska Adolfem Weltschkiem oraz dyrektorem Łaźni Nowej Bartoszem Szydłowskim. Wkrótce rozmowy z dyrektorem teatru Bagatela Henrykiem Jackiem Schoenem, dyrektorem teatru STU Krzysztofem Jasińskim i dyrektorem prywatnego Teatru Nowego Piotrem Siekluckim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji