Artykuły

"Ślub" snem dopełniony

Gdyby Gombrowicz żył, a na dodatek chodził do teatru, co ponoć nigdy mu się nie zdarzyło, pierwszy raz odetchnąłby chyba z ulgą. Oto sprawdził się wresz­cie, i to w teatrze, stanowczy sprzeciw autora "Dziennika" wo­bec egzegez "uczonych mężów", jakoby fabuła "Ślubu" miała być "niejasna i niekonsekwentna". Autorem tego historycznego do­konania jest Jerzy Jarocki, które­go przedstawienie w Starym Tea­trze nakazuje wierzyć, iż w każ­dym momencie każdego kryzysu prawdziwy teatr bywa jeszcze możliwy.

Konsekwencja Jarockiego - którego całą, imponującą zresztą, teatralną drogę zdobią kolejne in­scenizacje "Ślubu" - jest zadzi­wiająca. Dlaczego zadziwiająca? A chociażby dlatego, że aby za­ryzykować prapremierę zakaza­nego tekstu młody absolwent mo­skiewskiego GITIS-u musiał tuż po polskim Październiku założyć studencki teatr przy gliwickiej Politechnice. Dlatego też, że do­świadczony reżyser sprawdzić po­stanowił tekst polskiego drama­turga zarówno w niemieckiej (Zurich, Berlin Zachodni), jak i słowiańskiej (Nowy Sad) strefie językowej. Dlatego też, że wy­trawny pedagog podsuwał "Ślub" swoim dyplomantom dwóch skłó­conych szkół teatralnych, Krakowa i Warszawy.

I chyba wreszcie dlatego, że na zabranie głosu o wymowie "Ślubu" decydował się jego pol­ski odkrywca w momentach po­dejrzanego przesilenia "Ślubnej" mody (1974 i 1991). "Ślub" jako "pestka do zgryzienia", pestka "twarda i gorzka", co wróżył tea­tralnym twórcom Konstanty Puzyna tuż po śmierci Gombrowi­cza, to było wyzwanie dla reżyse­ra, który dzisiaj przyznaje: "By­łem (...) boleśnie raniony tą lek­turą. Porażony wielkością i sza­leństwem tej sztuki".

Dlaczego zadziwić ma nato­miast przedstawienie krakowskie? - prawdziwa rewelacja koń­cówki sezonu, bezapelacyjny triumfator ostatniego Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu (22-26. 5. 91)? Przede wszystkim dlatego, że w swej konstrukcji zdołało zespolić dwa przeciwstawne żywioły: puszczo­ne wodze wyobraźni i zdyscypli­nowaną przejrzystość logiki.

"Ślub" krakowski odczytał Jarocki tak, jak został na­pisany przez Gombrowi­cza. Logika nie przeczy wyobraź­ni przede wszystkim w marzeniu sennym. Wyobraźnia nie burzy logiki właściwie tylko we śnie. Sen to ucieczka od rzeczywisto­ści, ale i przymusowy do niej po­wrót. Sen to realności odbicie lu­strzane, ale zarazem optyczna próba jej retuszu. Sen to wypo­czynek od znojnego trudu, ale jednocześnie wysiłek kontynuacji przerwanych działań. Sen to real­ność w skrótach. Sen to akcja w kawałkach. Synteza i przyspie­szenie. Zwolnienie i analiza.

"Ślub" Gombrowicza jest za­tem, i o tym często się nie pa­mięta, snem Henryka, który sta­le - zgodnie z logiką marzenia, zgodnie też z jego wyobraźnią - zmienia punkt widzenia. On - młody polski poborowy, rzucony na front zachodni, powraca na­gle do rodzinnego domu. Dom, raz uświęcony dom polski, raz podrzędna melina, staje się nie­spodziewanie wspaniałym dwo­rem. Nigdzie bowiem indziej tak łatwo, jak we śnie, wykreowa­na przez nas sytuacja nie obróci się szybciej przeciwko nam, któ­rzyśmy ją stworzyli.

Jerzy Radziwiłowicz, odtwórca wiodącej roli Henryka (Syna i Księcia), posiadł "siódmy zmysł" w łatwości przechodzenia po­przez warstwy snu. Jego ducho­wa ekwilibrystyka pomiędzy ak­ceptacją i fascynacją a lękiem, protestem i przemocą jest tym wyrazistsza, im bardziej Jarocki wraz z twórcą scenografii, Je­rzym Jukiem-Kowarskim i auto­rem muzyki - Stanisławem Radwanem zacierają granice, jawy i snu. Realność zasypiania i wyob-brażnia przebudzenia to dwie strefy, w których ekspresja Hen­ryka, tego w sen wchodzącego, i tego kontynuującego sen w ży­ciu, zawierzyć musi aktorowi.

Radziwiłowicz ze swoją kreacją nie pozostał na scenie sam. Rodzi­cielska para, para wyczarowana z tęsknoty, para jednocześnie pod­niesiona na piedestał i w bez­czeszczeniu poniżona, w spektaklu Jarockiego jest równie przejmu­jąca. Katarzyna (Matka i Królo­wa) to największe aktorskie osiągnięcia Danuty Maksymowicz, potrafiącej utrzymać napięcie po­między tak różnymi podkładami schizofrenicznej kobiecości, jak uczucie i zazdrość, liryzm i agresja. Jerzy Trela jako Ignacy (Ojciec i Król), zawierzywszy całkowicie odsłoniętemu przez Ja­rockiego procesowi wewnętrznych przemian, osiągnął kolejny szczyt swych aktorskich możliwości. Je­go starcie z Pijakami, których przywódca to alter-ego Henryka, przejdzie do historii polskiego teatru.

Pijak to kreacja Krzysztofa Globisza, świetnego i w star­ciach z Ojcem, i w zmaga­niach z Henrykiem. Ten Henrykowski negatyw (pijackie zamro­czenie to także rodzaj szczególne­go, jak sen, upojenia) podkreśli jeszcze konsekwencje przypadko­wego gestu, który zadecydować może o charakterze przemiany. "Ślub" Gombrowicza to tak na­prawdę tragedia. Tragedia na miarę naszych czasów. Czuje ją doskonale cały zespół Starego Teatru, zespół długo i skutecznie obcujący z aktami kreacji i od­kryć. W przedstawieniu Jarockie­go uderzyć musi, że każde, naj­mniejsze nawet aktorskie zada­nie pomnaża efekt całości odkry­cia. Odkrycia, na które złożyły się żmudne lata prób, by Gom-browiczowski "Ślub" jego wła­snym snem dopełnić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji