Artykuły

Późny powrót z czyśćca literatury

O recepcji Dürrenamatta na polskich scenach oraz "Franku V. Komedii bankierskiej" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze im. Słowackiego pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku - dodatku Kultura.

Niedawno Michał Zadara przygotował "Wizytę starszej pani". W Polonii trwają przygotowania do premiery "Romulusa Wielkiego". W krakowskim Teatrze im. Słowackiego mieliśmy właśnie premierę "Franka V", sztuki kompletnie zapomnianej. Panie i panowie - Friedrich Dürrenmatt znów u bram.

Wydawało się, że po przełomie lat 50. i 60. minionego wieku i urodzaju przedstawień opartych na jego sztukach niezwykle trudno będzie mu wrócić w glorii. A był przecież taki czas, że warszawski Teatr Dramatyczny nazywany był "domem Dürrenmatta", jego dramaty wystawiali na tej scenie Mikołajska, Swinarski i Renę, a więc najściślejsza czołówka owego okresu. Tu właśnie powstawały wybitne realizacje "Romulusa Wielkiego" (1959), "Fizyków" (1963), tu swoją prapremierę miał "Anioł zstąpił do Babilonu", jedna z realizacji Swinarskiego. Polską prapremierę jedynej bodaj często granej do dziś sztuki Szwajcara "Wizyta starszej pani" wystawił w Łodzi już w 1957 roku Kazimierz Dejmek. Zmierzch popularności pisarza nastąpił jednak dość dawno temu, bodaj ostatnim jej błyskiem była warszawska realizacja "Play Strindberg" Wajdy we Współczesnym - rok 1970.

A skąd to zapomnienie? Pisarz, którego twórczość tak bardzo wpisuje się w obraz współczesnego świata - dla teatru naszych czasów okazał się za trudny, podzielił zatem los twórczości Sławomira Mrożka. Obaj żądają tego samego: znalezienia formy, umiejętności posługiwania się reżyserskim skrótem

od aktora wymagającej technicznej biegłości w kilku teatralnych specjalnościach - budowania wiarygodnej postaci, a równocze śnie brechtowskiej "obiektywizacji", balansowania na krawędzi realizmu i groteski. Stawiają więc teatrowi bardzo surowe warunki. Bezbłędnie umiało to pokolenie kończące dziś artystyczną służbę lub wręcz minione. Mimo to Dürrenmatt wraca. Być może dobiegł końca czas jego bytowania w "czyśćcu literatury", co zdarza się pisarzom najwybitniejszym. Wracają więc - i znów zaczynają być ważni. "Franka V" w 1962 roku wystawiło aż trzech wybitnych reżyserów: w Gdańsku Jerzy Goliński, w Katowicach Jerzy , Jarocki, Warszawa miała realizację Swinarskiego. Sztuka przemknęła jak meteor, rzeczywistość banku - siedliska najgorszego plugastwa tego świata, wyzysku, kradzieży, oszustwa, wiarołomostwa i zbrodni nijak się miała do zgrzebnej Polski czasów "małej stabilizacji" towarzysza Gomułki.

Przedstawienie Krzysztofa Babickiego w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego jest powrotem w najlepszym stylu. Właściwe to prapremiera po 46 latach i to w zupełnie innym czasie - polskiego kapitalizmu z nieludzką twarzą. Dopiero dziś "komedia bankierska" brzmi silnie i bardzo świeżo. To zresztą jedno z najlepszych przedstawień Babickiego w ostatnich latach (na tej samej scenie zrealizował choćby udaną "Pułapkę" Różewicza), czyste formalnie, z minimalistyczną scenografią, zaznaczającą zmianę miejsca akcji jedynie wyjeżdżającymi z kulis platformami. Na nich tylko szkicowo zaznaczone okienka kasowe, łóżko, na którym skona toczony rakiem Bockman (świetna rola Feliksa Szajnerta). Ze scenicznej zapadni wynurzy się bankowa kasa - grób tytułowego bohatera. Żadnych naddatków, rzeczywistość banku - wylęgarni zbrodni niosą działaniem aktorzy i muzyka w świetnym, bardzo brechtowskim opracowaniu Haliny Jarczyk. Mamy tu kilka doprawdy znakomitych ról: tytułowy Frank V w wykonaniu Tomasza Międzika, cyniczny do szpiku kości Egli Krzysztofa Jędryska. Wreszcie i brawurową partię gościnnie pojawiającej się w Słowackim Beaty Fudalej, która gra Fridę Furst, groteskowo przerysowaną kurewkę zmieniającą się w starą pannę o kanciastych, zdecydowanie niekobiecych ruchach gorączkowo chwytającą ostatnią szansę zmiany życia.

Warto wyjść także poza żelazny kanon dürrenmattianów. Nie tylko "Wizyta starszej pani" jest odbiciem tego, co wokół nas. W niesłusznie zapomnianych "Anabaptystach" dobry interpretator znajdzie materiał na opowieść o posługiwaniu się religią w najpaskudniejszych celach, w czym przodują zwłaszcza ci "najświętsi". "Fizycy" - dziś, gdy świat znów zaczyna przegradzać żelazna kurtyna, a "zbójeckie państwa" szykują własne bomby atomowe, wydają się napisani na ten trudny czas. Zapomniany przez teatr "Anioł zstąpił do Babilonu" jest świetnym, szekspirowskim niemal traktatem o władzy, a także o tym, że owa władza odbiera człowieczeństwo, obdarzeni nią przestają być ludźmi i w gruncie rzeczy ich los jest gorszy niż niewolników. Tylko kto dziś wystawi te dramaty o skomplikowanej fakturze mieszającej prozę i wiersz, kto zaaranżuje dziś sceny zbiorowe? Jeśli jednak nie reflektują państwo na dzieła ogromnych rozmiarów - może warto przeczytać i zaadaptować radiowe miniatury Dürrenmatta? Kameralne sceny teatrów aż proszą się o "Nocną rozmowę z człowiekiem, którym się gardzi", materiał na dwie wielkie role w rozmowie oprawcy i jego ofiary. Być może warto pomyśleć, jak z radiowego "Procesu o cień osła" wykroić na scenę zjadliwą farsę o o walce stronnictw politycznych drących się między sobą o najmniejsze bzdury. Zawsze można liczyć, że na szczytach władzy znów ktoś śmiertelnie się obrazi. Nic lepszego teatrowi zdarzyć się nie może. Sezony Dürrenmatta przed nami? Aż się raduje serce...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji