Artykuły

Zbrodnia, a dla mnie kara

Jak smakują odgrzewane kotlety? - o "Zbrodni i karze" w reż. Edwarda Żentary w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie pisze Barbara Skrok z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakl, który oferuje tarnowski teatr, to znaczy "Zbrodnia i kara" w reżyserii Edwarda Żentary z Fiodorem Dostojewskim wspólny ma tylko tytuł. Reżyser zachowuje fabułę, która z racji na ograniczenia czasowe jest mocno okrojona - zatem nie może służyć uczniom jako zamiennik wyśmienitej lektury. Postaci legitymują się tymi samymi danymi co u Dostojewskiego. Na tym wszelkie podobieństwa i zbieżności się kończą. Reżyser po raz kolejny próbuje zmierzyć się z twórczością rosyjskiego pisarza, za każdym razem jednak efekt jest porażający, w negatywnym znaczeniu tego słowa.

"Zbrodnia i kara" w wydaniu Fiodora Dostojewskiego ujmuje nie tylko problematyką, ale także tym, w jaki sposób została ona podjęta. Zdumiewa genialny psychologizm postaci. Dokładne ukazanie stanów psychicznych bohaterów, ich lęków, obsesji, doznań, rozdrażnień i halucynacji. Pisarz skupił się na przeżyciach wewnętrznych Raskolnikowa, na motywach jego postępowania. I to właśnie dzieli arcydzieło Dostojewskiego od spektaklu Żentary.

Scena. Światło. Mężczyzna (Marcel Wiercichowski) stojący tyłem do widza, miotający się w swoich emocjach. Spowolnione ruchy, sprawiające ból. Wszystko to sprawia, że każde kolejne poruszenie ręką jest walką bohatera z samym sobą. Walką nie tylko fizyczną, ale też psychiczną. Wszystko dopełnione jest przerażającą, intensywną i nieprzyjemną muzyką. Ciemność. Scena właściwa. Tak zaczyna się spektakl. Pierwsze sceny - dość krótkie - w zamierzeniu reżysera miały nadać tempo akcji i szybko przenieść nas do sedna sprawy. Tymczasem spowodowały, że widz nie został wciągnięty w rozwój wydarzeń, był obok, kompletnie obojętny.

Miejsce akcji wyznacza gra świateł. Szary, brudny, zzieleniały z wilgoci, pełen zgnilizny pokój przystosowany jest do każdej z postaci. Strumień światła z reflektora wskazuje, gdzie rozgrywa się akcja. Raz imituje mieszkanie Soni (Agnieszka Wilkosz) ze świętym obrazem na czele, raz to gabinet Porfirego (Edward Żentara), zawierający urzędnicze biurko i portret jednego z przywódców państwa, w końcu zaś jest pokojem Raskolnikowa, gdzie mają miejsce wszystkie jego rozterki i bolączki.

Sceną kluczową jest, tak samo jak u Dostojewskiego, moment zabicia starej lichwiarki. Sytuacja ta została przesadnie wyreżyserowana, brak w niej naturalności. Walka Rodiona z samym sobą w chwili morderstwa jest przerysowana, poprzez kanciaste ruchy i sztuczność traci na wartości. Staje się jedną z wielu bezbarwnych scen. Na niekorzyść wpływa także pominięcie ważnej i interesującej u Dostojewskiego anatomii zbrodni. Nagle gasną światła i rozlega się huk. Najistotniejszy moment całego przedstawienia ginie w ciemności sceny.

Zadziwia także ostatnia partia. Przy scenografii, którą zaserwowali nam autorzy, końcowe poczynania aktorów na scenie dziwią. Nagle wśród ścian powleczonych zgnilizną i stęchlizną, po szynach otwierają się drzwi. W sposób nowoczesny. Kompletnie niepasujący do stylu, który był utrzymany do tego momentu.

"Zbrodnia i kara" miała być wizytówką nowego dyrektora-reżysera i aktora w jednym. Miała zjednać sobie widzów tarnowskiego teatru. Kreacja Żentary rzeczywiście może się podobać, jednak jego poczynania reżyserskie budzą rozliczne wątpliwości. Spektakl wyreżyserowany jest bez polotu. Jak mówi stare przysłowie: "odgrzewane kotlety nie smakują", jak w każdym przypadku tak i teraz można nabawić się niestrawności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji