Artykuły

Starość, czyli młodość

- W Domu Aktora w Skolimowie podczas kręcenia zdjęć dostrzegłem coś, co wcześniej tylko przeczuwałem. Że starzy ludzie są świetnymi aktorami. Mówię to z pewną dozą przesady. Jednak uważam, że tylko oni mają prawo uprawiać ten zawód. Albo dzieci - o filmie "Jeszcze nie wieczór" opowiada JAN NOWICKI.

Z Janem Nowickim, który zagrał główną rolę w filmie "Jeszcze nie wieczór" [na zdjęciu] rozmawia Ryszarda Wojciechowska:

Przyjął Pan rolę w "Jeszcze nie wieczór" bez mrugnięcia okiem?

- Uważam, że śmierć jest znacznie ważniejsza od urodzenia. Nie wiem, dlaczego tak mi się wydaje. Ale tak mi się wydaje. Zawsze lubiłem ludzi starych. Oni mnie nawet bardziej wzruszali niż dzieci. Zawsze bardzo uważnie patrzyłem na nich. Starzy są w Polsce tacy biedni. Pięknie przeżyli życie i są nikim. To samo może dotyczyć mnie.

O Panu jeszcze nie można powiedzieć stary.

- Chwała Bogu mam 69 lat. I jeszcze jestem na chodzie. Gram. Ale normalnie mam tylko 1400 złotych emerytury. I zdechłbym z głodu. A przecież miałbym prawo stracić pamięć, czy mieć jakiś uszczerbek na zdrowiu. Starość mnie zawsze fascynowała. A w Domu Aktora w Skolimowie podczas kręcenia zdjęć dostrzegłem coś, co wcześniej tylko przeczuwałem. Że starzy ludzie są świetnymi aktorami. Mówię to z pewną dozą przesady. Jednak uważam, że tylko oni mają prawo uprawiać ten zawód. Albo dzieci.

Dlaczego?

- Dlatego że w zawodzie aktorskim najbardziej fascynuje mnie pewna sztuczność. Kreacja. To nie ma nic wspólnego z tym, co teraz robią aktorzy nagminnie. Czyli sprzedają jakąś "prawdulę". Starzy aktorzy są sztuczni i nadzwyczajnie fotogeniczni. Sztuczne są też dzieci. Proszę zauważyć, jak one w sztuczny sposób recytują wierszyki. I jak bardzo to przyciąga uwagę. Moje gadanie o tym, że aktorzy w średnim wieku nie mają prawa uprawiać tego zawodu, jest trochę żartobliwe. Ale powiedziałem to po to, żeby dało trochę do myślenia.

Pan mówi, że starość jest piękna, a tu dokoła szaleje kult młodości.

- No to co z tym zrobić? Tak jak jest globalne ocieplenie, tak i jest kult młodości. To przyszło z Ameryki. Młodzież stanowi o oglądalności, o dochodach w supermarketach. Jest takim konsumpcyjnym mięsem armatnim.

I nie chciałby Pan być młody? Nie oddałby Pan duszy diabłu za młodość?

- Nie można chcieć czegoś, czego się nie otrzyma. To kompletny idiotyzm. Po co mi być młodym? Przecież ja jestem dalej młody, jak mi się spodoba. A jak mi się spodoba być starym, to też jestem. Zawód aktora ma szereg minusów, ale jeden niezaprzeczalny plus - pozwala manipulować czasem. Jeżeli mi ktoś powie, że moja rola starego aktora w "Jeszcze nie wieczór" nie jest sexy, to ja się zabiję. Przecież to chodzący samiec. Co z tego, że zapijaczony. Że ma siwy zarost. Ale ma to coś. I jeszcze może zrobić z kobietą wszystko, co mu się podoba. A jak nie, to niech ona z nim zrobi.

Jak się pracowało z reżyserem Jackiem Bławutem?

- Jacek wyszedł z dokumentu, czyli z grona ludzi kulturalnych, dyskretnych, skromnych. Wie pani, jak to jest w dokumencie. Zawodowy reżyser może kazać aktorowi 15 razy powtarzać scenę. Gdyby dokumentalista, nagrywając rozmowę na przykład z ekspedientem, kazał mu ją powtórzyć kilka razy, usłyszałby: - Odpieprz się pan. Dokumentaliści mają pewną czułość w spojrzeniu na człowieka. A Jacek w tym środowisku to wielki, utalentowany anioł. Tylko żeby mu się dalej chciało robić filmy fabularne. Mam wrażenie, że całe środowisko było przyczajone, aby mu udowodnić, że istnieje jakaś magia, szalona tajemnica w tworzeniu filmu. Pewnie mu wiele rzeczy wytkną. Ale co z tego, skoro ten film ma klimat. Można się kłócić, że jest odrobinę za długi. Zawsze można się do wszystkiego przypieprzyć. "Jeszcze nie wieczór" zostawia coś po sobie. Jakiś klimat, jakąś różę, jakieś liście, jakąś wreszcie godność ludzką, która próbuje się potwierdzać w późnym wieku. Ten młody chłopak dostrzegł to i pokazał. W tym chamskim rozedrganiu dzisiejszej komercji to absolutnie wiodąca postać w naszym kraju. Zważywszy jeszcze na to, co zrobił w dokumencie o ludziach chorych, przetrąconych, to... wielki artysta. I absolutnie skromny.

To Pan wymyślił takie ładne zdanie, które pojawia się w filmie - że aktor się wtedy zaczyna, kiedy się kończy?

- Tak, to moje.

Ale to jakaś sugestia, że Pan się kończy?

- Palę od 58 lat albo i dłużej. Więc mam krótszy oddech. Nie mogę już zagrać Leara. Jest parę rzeczy, które się we mnie wypaliły. Ale to nie jest powód mojego zmartwienia. Ja nigdy w tym zawodzie nie chciałem trwać wiecznie. Mogę tylko zagrać wtedy, kiedy mnie ktoś podnieci, tak jak pan Bławut.

Czy można zapytać o związki z kobietami?

- Nie. Dlatego że i tak już prasa podała, co się stało w moim życiu. No więc tak, rozstałem się z Martą [Meszaros - dop. aut.]. Dotknęło mnie to bardzo. I myślę, że ją także, trochę. Ale tak bywa, że ludzie się rozstają. To mniejszy dramat niż trwanie z kimś w niepełnym szczęściu, w niepełnej szczerości, w niezrealizowanym erotyzmie. Bardzo Martę kocham, wiele jej zawdzięczam. Ale to nie znaczy, że chcę być jej niewolnikiem. Poza tym ja nigdy nie miałem żony. Nie można mnie więc posądzać o śluby czy rozwody. Jestem człowiekiem wolnym. A że z kimś byłem rok czy trzydzieści lat? Co to za różnica? Jest ktoś inny i mam wrażenie, że ten ktoś mnie kocha. Co prawda nie za bardzo wierzę w miłość kobiet, nie ufam im, ale tej kobiecie się przyjrzę.

Człowiek, szukając nowej miłości, może się poczuć młodziej. To nie jest gonitwa za młodością?

- Gonić za młodością? Po co? Można gonić za zdrowiem, wzruszeniem, pejzażem, rolą ewentualnie. Ale za kobietą?

I nie chciałby Pan być młody? Nie oddałby Pan duszy diabłu za młodość?

- Nie można chcieć czegoś, czego się nie otrzyma. To kompletny idiotyzm. Po co mi być młodym? Przecież ja jestem dalej młody, jak mi się spodoba. A jak mi się spodoba być starym, to też jestem. Zawód aktora ma szereg minusów, ale jeden niezaprzeczalny plus - pozwala manipulować czasem. Jeżeli mi ktoś powie, że moja rola starego aktora w "Jeszcze nie wieczór" nie jest sexy, to ja się zabiję. Przecież to chodzący samiec. Co z tego, że zapijaczony. Że ma siwy zarost. Ale ma to coś. I jeszcze może zrobić z kobietą wszystko, co mu się podoba. A jak nie, to niech ona z nim zrobi.

Jak się pracowało z reżyserem Jackiem Bławutem?

- Jacek wyszedł z dokumentu, czyli z grona ludzi kulturalnych, dyskretnych, skromnych. Wie pani, jak to jest w dokumencie. Zawodowy reżyser może kazać aktorowi 15 razy powtarzać scenę. Gdyby dokumentalista, nagrywając rozmowę na przykład z ekspedientem, kazał mu ją powtórzyć kilka razy, usłyszałby: - Odpieprz się pan. Dokumentaliści mają pewną czułość w spojrzeniu na człowieka. A Jacek w tym środowisku to wielki, utalentowany anioł. Tylko żeby mu się dalej chciało robić filmy fabularne. Mam wrażenie, że całe środowisko było przyczajone, aby mu udowodnić, że istnieje jakaś magia, szalona tajemnica w tworzeniu filmu. Pewnie mu wiele rzeczy wytkną. Ale co z tego, skoro ten film ma klimat. Można się kłócić, że jest odrobinę za długi. Zawsze można się do wszystkiego przypieprzyć. "Jeszcze nie wieczór" zostawia coś po sobie. Jakiś klimat, jakąś różę, jakieś liście, jakąś wreszcie godność ludzką, która próbuje się potwierdzać w późnym wieku. Ten młody chłopak dostrzegł to i pokazał. W tym chamskim rozedrganiu dzisiejszej komercji to absolutnie wiodąca postać w naszym kraju. Zważywszy jeszcze na to, co zrobił w dokumencie o ludziach chorych, przetrąconych, to... wielki artysta. I absolutnie skromny.

To Pan wymyślił takie ładne zdanie, które pojawia się w filmie - że aktor się wtedy zaczyna, kiedy się kończy?

- Tak, to moje.

Ale to jakaś sugestia, że Pan się kończy?

- Palę od 58 lat albo i dłużej. Więc mam krótszy oddech. Nie mogę już zagrać Leara. Jest parę rzeczy, które się we mnie wypaliły. Ale to nie jest powód mojego zmartwienia. Ja nigdy w tym zawodzie nie chciałem trwać wiecznie. Mogę tylko zagrać wtedy, kiedy mnie ktoś podnieci, tak jak pan Bławut.

Czy można zapytać o związki z kobietami?

- Nie. Dlatego że i tak już prasa podała, co się stało w moim życiu. No więc tak, rozstałem się z Martą [Meszaros - dop. aut.]. Dotknęło mnie to bardzo. I myślę, że ją także, trochę. Ale tak bywa, że ludzie się rozstają. To mniejszy dramat niż trwanie z kimś w niepełnym szczęściu, w niepełnej szczerości, w niezrealizowanym erotyzmie. Bardzo Martę kocham, wiele jej zawdzięczam. Ale to nie znaczy, że chcę być jej niewolnikiem. Poza tym ja nigdy nie miałem żony. Nie można mnie więc posądzać o śluby czy rozwody. Jestem człowiekiem wolnym. A że z kimś byłem rok czy trzydzieści lat? Co to za różnica? Jest ktoś inny i mam wrażenie, że ten ktoś mnie kocha. Co prawda nie za bardzo wierzę w miłość kobiet, nie ufam im, ale tej kobiecie się przyjrzę.

Człowiek, szukając nowej miłości, może się poczuć młodziej. To nie jest gonitwa za młodością?

- Gonić za młodością? Po co? Można gonić za zdrowiem, wzruszeniem, pejzażem, rolą ewentualnie. Ale za kobietą?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji