Artykuły

Młody warszawiak czyta "Kinderszenen"

- Chciałbym, żeby moje wnuki mogły wystawić pomnik budowniczemu metra, a nie dziecku w za dużym hełmie, które zginęło, walcząc w podziemiach tej jedynej warszawskiej linii metra, którą tamci i tak zaraz zalali wodą - mówi Jan Klata w rozmowie z Cezarym Michalskim w Europie - dodatku do Dziennika.

Jarosław Marek Rymkiewicz w swojej najnowszej książce "Kinderszenen" twierdzi, że praktycznie jedynym istotnym fundamentem polskości, wydarzeniem w naszej historii tak samo ważnym jak chrzest Polski, a może ważniejszym, jest gigantyczna masakra Powstania Warszawskiego. Jest przekonany, że to ona przywiąże do polskości kolejne pokolenia młodych Polaków. Uwiedzie ich estetycznym pięknem i poczuciem winy, któremu nie sposób przeciwstawić własnego egoizmu, indywidualnego poszukiwania szczęścia, kosmopolityzmu... Siłę tego obrazu Rymkiewicza postanowiliśmy sprawdzić na Janie Klacie, rocznik 1973, kultowym reżyserze teatralnym młodego pokolenia, który wywodzi się z dobrej patriotycznej rodziny, jako dziecko fascynował się solidarnościowym podziemiem, a jako artysta obsesyjnie powraca do wszystkich tropów polskiej historii. Swojego "H" według "Hamleta" Klata wystawił w Stoczni Gdańskiej. Jego młody bohater szuka sprawiedliwości i ukrytej prawdy o współczesnej Polsce, a Wuj czy Poloniusz to postacie realnie rządzące Polską z listy stu najbogatszych Polaków, członkowie elity nomenklaturowego kapitalizmu. Choć Klata należy do pierwszego pokolenia globalizacji ukształtowanego bez reszty przez kulturę masową, obsesyjnie powraca do starych inteligenckich tropów, opisuje los tych Polaków, którzy na korzyści z globalizacji się nie załapali, mogą co najwyżej stać się jej mierzwą. Wydawałoby się, że jest instrumentem doskonale nastrojonym na odbiór Rymkiewiczowskiej pieśni o masakrze.

CEZARY MICHALSKI: Skąd się biorą Hamleci? Czy Hamlet to po prostu wariat, który szuka pretekstu dla swojego nieprzystosowania i niedojrzałości i dla którego każdy kraj i każdy ustrój byłby Danią, a każda Dania więzieniem? Czy też może Hamlet to subtelny krytyk społeczny i polityk, który dobrze wie, dlaczego Dania jest więzieniem i zupełnie świadomie rozpoczyna swoją pokoleniową rozgrywkę z wujem o władzę nad królestwem. Tyle że przegrywa.

JAN KLATA: Jest jeszcze możliwość połączenia jednego z drugim - że zawsze będziemy szukali dziury w całym i zawsze taka dziura istnieje, bez względu na ustrój czy konkretną historię polityczną, choć w każdym ustroju przybiera inny konkretny kształt. Ale w "Hamlecie" mnie zawsze zajmowało pytanie, czy duch ojca to bardziej jest duch, czy ojciec. Bo jeśli ojciec, to zajmujemy się po prostu naturalnymi relacjami w wymiarze rodzinnym. A jeśli duch, to Hamlet ma większy problem. Bo może ten duch jest triksterem, oszustem, któremu wcale nie chodzi o żadną sprawiedliwość, a już tym bardziej o syna... I tutaj prędzej czy później musimy trafić na Rymkiewicza...

Czy jako trikster, oszust udający, że jest duchem ojca, Rymkiewicz na pana działa?

- Masakra, muzyka marszowa nowych czasów, to jest coś fascynującego... Zna pan grupę Laibach? Oni śpiewali o świętej górze Triglavie, o przeszłych i przyszłych słoweńskich masakrach... Na albumie "Novej Akropoli" z 1985 roku przepowiedzieli to wszystko, co się później na Bałkanach zdarzyło. Kiedy ich słuchałem, mając kilkanaście lat, traktowałem to ogromnie poważnie. To na mnie działało powalającą, katarktycznie. A później jeszcze z naszej wspólnej peryferyjnej, środkowoeuropejskiej perspektywy zaczęli odczytywać zachodnią popkulturę - zrobili "Sympathy For The Devil" czy "Let It Be" w swojej wersji. I to było świetne. Ale teraz powstaje pytanie: czy jak oni śpiewają "krvava gruda - płodna zemlja", to sami siebie traktują poważnie? Czy traktują poważnie tego trikstera w sobie, który ich do masakry ciągnie? Odpowiedzią Laibach na to pytanie było utworzenie nowego wirtualnego państwa, NSKK, czegoś takiego, czego paszport można sobie nawet kupić. Czyli ich odpowiedzią była jakaś ucieczka w rzeczywistość wirtualną, w wirtualne masakry... Tak się zachowuje trikster. Ale to jest pociągające. Głód wielkiej narracji. Jeszcze dodatkowo skropionej krwią... Wyścigi z "jeno wyjmij mi z tych oczu" itd. Tutaj niedaleko jest pomnik Kopernika, gdzie paru poetów odkręcało tabliczkę z napisem "wielki niemiecki astronom", żeby przykręcić tabliczkę z napisem "wielki astronom Słowiańszczyzny". I podczas tej akcji jednego Niemcy śmiertelnie zranili. A obok Niemcy zagipsowali usta Trzebińskiemu i go rozstrzelali... w papierowej koszuli. Proszę, jaka ta masakra jest dosłowna. A teraz jest pytanie: czy w takiej rzeczywistości, w jakiej my dzisiaj w Europie żyjemy, a w każdym razie zaczynamy żyć, samo pytanie o to, czy Kopernik był bardziej Polakiem, czy bardziej Niemcem jest czymś, co nam spędza sen z oczu? Rymkiewicz tworzy taki rodzaj opowieści dookoła mitu, bo to jest mit tego miasta, które zostało ofiarowane razem z dziećmi po to, żeby następne pokolenia miały się do czego odnosić. I - w domyśle - również rzuciły swoje dzieci na stos.

A jeśli to będzie konieczne, i to nawet wkrótce? Jeśli Niemcy czy Rosjanie znowu, jak to mówi Rymkiewicz, "oszaleją"? I Polacy będą musieli "odpowiedzieć na ich szaleństwo szaleństwem własnym"?

- Każdy wrażliwy się na to załapie. Ja jestem z Warszawy, skończyłem liceum Batorego, znam temat. Ja też, gdy chodzę na spacer z dziećmi, słyszę to wycie spod asfaltu, tych ludzi, którzy tutaj zginęli. I teraz pytanie, co oni krzyczą? "Bądźcie jak my!", czy "Nie bądźcie jak my, bądźcie mądrzejsi od nas"? A tu Polska podchodząca do Bora-Komorowskiego i mówiąca mu na ucho: "Zrób powstanie, rzuć te dzieci, weź zakładników (bo ilu tam było żołnierzy, a ile cywilnej ludności...), weź te 200 tysięcy zakładników, rozwalcie to, zgińcie, a dzięki temu będziemy się mieli do czego odnosić". U Rymkiewicza jest to podane w fascynujący sposób: lawa wybucha, ziemia się trzęsie i wychodzą z niej płomienie, całe miasto płonie... Tylko że to jest wizja Nerona, oczywiście takiego, który potrafi grać i śpiewać. Ten ojciec Hamleta jest triksterem, w tej zbroi jest trup, to jest truchło. Przychodzi Neron i grając na plemiennej fujarce prowadzi nas do płonącej piwnicy. W dodatku jeżeli wychodzimy z założenia, że nasza masakra jest ceną za polskość, bo polskość jest sama w sobie czymś wspaniałym, a wszystko, co polskie, jest dobre...

Bądźmy uczciwi. Rymkiewicz nie rozumie polskości etnicznie, on nawet nienawidzi konkretnych Polaków. Kiedy wybrali Aleksandra Kwaśniewskiego, napisał w liście otwartym " J...ł was pies...", cytując pewną pieśń patriotyczną z początków XX wieku. On uważa, że wyborcy Kwaśniewskiego czy ludzie z Jedwabnego zbrukali czystą, wieczną polskość. Mimo że przecież są Polakami: z urodzenia, z paszportu, etnicznie...

- W takim razie co konstytuuje tę polskość? Język? To że się urodziłem tutaj w Warszawie? Jak bym się urodził w Zgorzelcu byłbym Polakiem, a jak w Gorlitz - Niemcem?

Polskość konstytuuje nasza masakra. A gdyby się pan urodził w Gorlitz, miałby pan problem z bunkrem z kwietnia 1945 roku, z bombardowaniem Drezna, z wypędzeniami... I byłby pan do tamtej masakry przywiązany. Tylko że niemiecka masakra z punktu widzenia Rymkiewicza jest gorsza,bo zanim alianci zmasakrowali Niemców, Niemcy zmasakrowali Żydów, Polaków, Rosjan... A nasza masakra jest czysta, w miarę czysta.

- Ale ja i tak mam problem z bunkrem Hitlera, z bombardowaniem Drezna, z Łambinowicami. Ja mam 99 problemów, jak śpiewa Jay-Z. A ta cała polityka historyczna to będzie taki nowy mentalny nuklearny wyścig zbrojeń..

A jeśli zawsze tak było i będzie? I musimy mieć własne atomówki, bo inaczej przyjdą tutaj Rosjanie i Niemcy z własną pamięcią i naszą pamięć, nasze masakry eksterminują, zastąpią swoimi. Rymkiewicz taką polską atomówkę proponuje - to Powstanie Warszawskie.

- Ale to jest wizja polskości jako mega-Hubala. Ja też byłem na tym wychowany i się tego nie umiem wyrzec. Porywający stukot kawaleryjskich oficerek w przepełnionym kościele... Tylko że w tej peerelowskiej popkulturze jest też element perwersyjny. Bo to była popkultura całkowicie estetycznie zależna od Niemców. Polscy aktorzy seksownie wyglądali właściwie tylko w mundurach niemieckich. My Klossa lubimy nie dlatego, że nosił beznadziejny mundur Ludowego Wojska Polskiego czy rosyjski, tylko dlatego że on ma fantastyczne abwehrowskie ciuszki. A Brunner był jeszcze bardziej trendy w tej skrojonej przez Hugo Bossa czerni.

Rymkiewicz też przebrał powstańców warszawskich z jakichś cywilnych łachów z żałosnymi bezsilnymi różańcami czy obrazkami Matki Boskiej Częstochowskiej w seksowne mundury filozoficznych niemieckich nihilistów z SS czy Abwehry, takich co mają Schopenhauera w jednym palcu, a niektórzy to już nawet i Heideggera czytali. A jeszcze w dodatku ci poprzebierani akowcy to tacy esesmani idealni. Oni nikogo nie zabijają, tylko sami giną. Są niewinnie masakrowani.

- To jest ciekawe, bo to by oznaczało, że prezydentem Jarosława Marka Rymkiewicza jest tak naprawdę Ernst Jünger.

Jeśli chodzi o prezydenturę, to on się jednak powołuje na Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi.

- Nie, Ernst Jiinger jest jego prezydentem... Kaczyński jest za niski, za miękki i za słabo by wyglądał w mundurze. Ale mi się ciągle wydaje, że ten prawdziwy adres Rymkiewicza, mimo że unowocześniony niemieckim przebrankiem, to tak naprawdę stary, XIX-wieczny adres polskiego wieszcza opiekującego się polskością, który już do mnie nie trafia. Mnie w tym nie ma. Gdy pracowałem nad spektaklem "Transfer!", gdzie byli przesiedleńcy - nasi ze Wschodu na Dolny Śląsk i ci z Niemiec, którzy pochodzą z Dolnego Śląska - opowiadali, że kiedy byli dziećmi, ich rodzice nigdy nie znali żadnego cudzoziemca, nic nie wiedzieli o żadnej innej kulturze. Niemcy byli wychowywani w przekonaniu, że ich kultura jest fantastyczna, bo innej kompletnie nie znali, tylko Schubert, Wagner, Goethe... Nasi byli przekonani, że tylko Sienkiewicz, "Trylogia"... Oni się w ogóle nie znali. W moim pokoleniu to się zmienia. Ja myślę, że Warszawa moja i Warszawa Jarosława Marka Rymkiewicza to jest może coś podobnego, natomiast Berlin mój i Berlin Jarosława Marka Rymkiewicza jest czymś radykalnie różnym. Bo dla mnie Berlin jest już dzisiaj dużo mniej miastem Hitlera, Stirlitza, Brunnera, a bardziej miastem Davida Bowiego, Igg'ego Popa, Nicka Cave'a czy Niko z teutońskim akcentem śpiewającej po angielsku Velvetów. Berlin to jest płyta Lou Reeda.

Urocze, a więc pan wierzy w postęp ludzkości, w to, ze globalizacja nas wymiesza, popkultura zuniwersalizuje, poznamy tego "obcego" i nie będziemy się mogli dalej masakrować? Rymkiewicz w to wszystko nie wierzy i ma niestety mocne argumenty. Masakry Żydów dokonał naród zamieszkujący w sercu Europy, gdzie w dodatku asymilacja Żydów zaszła najdalej, bo Żydzi byli w kulturze niemieckiej zakochani, też chcieli ją robić. Husserl robił Niemcom filozofię, Mendelssohn komponował im ich niemiecką romantyczną muzykę, Heine im pisał ich niemiecką romantyczną poezję. I co się stało? Ponieważ się tak dobrze, z tak bliska znali, jeszcze łatwiej było nazistom zadenuncjować wszystkich twórców "żydowskiej sztuki i myśli zdegenerowanej". Nawet tych, co już się Żydami wcale nie czuli, tylko prawdziwymi Niemcami. Może globalizacja i jej technologie powiększą jedynie skalę masakry? I my się musimy na naszym Powstaniu Warszawskim oprzeć w oczekiwaniu na nieuchronną atomówkę nad Mazowszem. Albo musimy już dzisiaj stać się Niemcami czy Rosjanami. Bo Amerykanie za daleko. To jest w każdym razie twarda alternatywa, jaką nam przedstawia Rymkiewicz - trzeźwa i konkretna.

- Ale to jest zgoda na trybalizm, na myślenie plemienne. Ja bym się do takiego plemienia nie pisał, takich niezmiennych plemion zresztą nie ma, popatrzmy, co się porobiło ze Szwedami, no po prostu masakra jak skapcanieli Wszystko się zmienia dużo, dużo szybciej niż kiedyś. Z jakąś zaciętą intensywnością "lecimy po stycznej". Robiłem też w Wałbrzychu spektakl według " Janulki, córki Fizdejki" Witkacego. On opowiadał o tym, co się zdarzyło albo co się zdarzy. To jest taka szalona fantazja na temat neokrzyżackiej inwazji na jakieś zborsuczone ziemie barbarii, czyli nasze. A inwazji dokonują neokrzyżacy, czyli mówiąc najkrócej, ludzie w garniturach od Hugo Bossa. I to było tuż przed albo w trakcie naszej akcesji, Anschlussu wspaniałego do europejskiej cywilizacji postturbokapitalizmu czy jakkolwiek byśmy to nazwali. Mistrz neokrzyżaków, scyniczały całkiem, poszukuje jakiejś idei. Albo na poważnie, albo dla jakiejś chwilowej rozrywki przynajmniej. I znajduje ją w osobie Janulki z warkoczem jak ta Wanda, co nie chciała Niemca. Tajemnica Wschodu itd. Wałbrzych nigdy nie będzie miał lotniska, bo jest położony w górach, osiem godzin jazdy pociągiem od Warszawy, ale my razem z całą ekipą mieliśmy takie marzenie, żeby szybko tam docierać do pracy, na przedstawienia. A więc wymyśliliśmy międzynarodowe lotnisko w Wałbrzychu jako miejsce akcji. Ono było bardzo nowoczesne i miało poczekalnię z jedną tylko osobą. Tam były wyłącznie odloty, nie było żadnych przylotów. Od czasu do czasu startowały albo lądowały z potwornym hukiem jumbo jety. I to jest pytanie, czy my w projekcie europejskim skończymy w taki sposób, że będziemy mieli lotnisko, z którego będziemy mogli odlecieć nawet do Rzymu, gdziekolwiek, ale będzie tylko to? Tyle że wtedy nawet pamięć o masakrze Powstania Warszawskiego nas tutaj nie zatrzyma.

A co możemy mieć jeszcze? Co innego by nas przy Polsce zatrzymało?

- Kilkadziesiąt kilometrów od Wałbrzycha jest Gross-Rosen, obóz koncentracyjny. Pojechaliśmy tam sobie w ramach wycieczki z aktorami. To była pierwsza w moim życiu wizyta w obozie koncentracyjnym. I co mnie uderzyło? W Gross-Rosen chodniki położone przez Niemców, albo przez więźniów pracujących pod niemieckim nadzorem, były dużo równiejsze niż w Wałbrzychu, były po prostu równe. A prysznice były lepsze niż są dzisiaj w domu aktora przy teatrze w Wałbrzychu. To jest też część prawdy na temat cywilizacyjnej inwazji Europy, ona się już wcześniej odbywała. W Berlinie ja ciągle gdzieś mam pod płaszczem taki mentalny pasiak. To nie jest związane z tym, że lubię być ofiarą - co można efektownie dyskontować - tylko że noszę mentalny pasiak wstydu za nasze polskie zasrane dziurawe chodniki. A z kolei w tym Wałbrzychu to się czuję takim nośnikiem cywilizacji. Mam mundur zupełnie innego koloru, bo ja widzę, że ci ludzie tak naprawdę nie potrafią pracować. Spotkanie z ekipą techniczną teatru w Wałbrzychu jest dojmującym i frustrującym doznaniem, bo oni nie potrafią równo gwoździa wbić. Poziomnica im lata.

Cały czas czekam na ten pozytywny morał. Autostrady, ciepła woda z kranów?

- A co my mamy z tego, że nasi dziadowie popełnili rytualne harakiri? Jeden muzyk z Laibach powiesił się w tradycyjnej słoweńskiej szopie. To jest ból artysty po utraconej masakrze. Albo po tym, że mu się masakra na Bałkanach zrealizowała. A ja mam, jako Polak, zupełnie inny problem. Ostatnim politykiem, który kładł tory na Dolnym Śląsku i budował tam autostrady, był Adolf Hitler i trudno się dziwić, że od tego w nas powstają kompleksy, które polegają na tym, że jak nie jesteśmy w stanie zbudować tej autostrady, to się zaczaimy w krzakach i będziemy rzucali granatami i strzelali z rozpylacza w tych, którzy będą przejeżdżali po tych autostradach, które wcześniej sobie zbudowali. To jest znacznie łatwiejsze - przyzwyczajanie się do takiego myślenia, że jakby co, to zawsze możemy zrobić powstanie i zostawimy taką fantastyczną pamiątkę naszym wnukom i prawnukom zamiast metra. Kiedy w Europie zaczęto budować metro? W XIX wieku, o ile się nie mylę. No i jest pytanie, czy projekt pod tytułem ścieżki rowerowe to jest mały projekt, czy duży? Ja uważam, że w Polsce to jest ogromny projekt. To jest być może projekt, który przekracza nasze możliwości, ale niech tam. Chcę być optymistą. Życiowy rekord pobijemy, jeśli powstaną te rowerowe ścieżki - asfaltowe, a nie z kostki. Podczas gdy u Rymkiewicza widzę taki laibachoidalny urok zmierzchu bogów. Po prostu rodzaj fascynacji Apokalipsą. Rodzaj pychy, taki rodzaj pychy artysty, wieszcza, który będzie wieszczył kolejne nadchodzące masakry, a jeśli one się spełnią, będzie triumfował:, A nie mówiłem"... To z pychy się wywodzi. Teraz niektórzy amerykańscy neokonserwatyści próbują dostosować do tego politykę światową, bo są przekonani, że to oni ten Armagedon mają wywołać. Dobro versus zło, ostateczne starcie. Ale czym my sobie zasłużyliśmy na to, żeby żyć w ostatnich czasach? Wie pan, w "Transferze!" jest bohater, autentyczny polski bohater. W tym spektaklu bierze udział piątka Polaków i piątka Niemców - i opowiadają. Jednym z Polaków jest pan Andrzej Ursyn Szantyr - niesamowita tradycja, od kilkudziesięciu pokoleń na Wileńszczyźnie. On był wychowywany do tego, żeby być żołnierzem, żeby złożyć życie za wielką Polskę. A realia wyglądały tak, że jego ojciec, który był oficerem, walczył w kampanii wrześniowej, potem we Francji, potem w Anglii, a potem z Maczkiem przeszedł cały szlak bojowy. Skończył jako pułkownik bodajże. No i młody pan Ursyn, który chciał ojcu dorównać, ale został w Polsce, gdy miał 16 lat, złożył przysięgę, że będzie walczył za Polskę w AK. Oni tam ćwiczyli strzały z jednego pistoletu na cały oddział. A później on jako wzorowy bohater, wzorowy polski żołnierz, dostał w momencie, kiedy było powstanie wileńskie, rozkaz od wzorowych polskich dowódców, żeby przed wejściem Rosjan zaatakować Niemców, bo niemieckie oddziały są zdemoralizowane, będą uciekać... Polska to powiedziała tym dowódcom, więc kilkunastoletni pan Szantyr wziął ten pistolet i z całym swoim oddziałem zaatakował zdemoralizowany oddział niemiecki, który okazał się pociągiem pancernej dywizji Waffen SS. Niemcy skosili wszystkich jego kolegów dosłownie pierwszą serią. Ci, którzy przeżyli, przez całą noc wyli po krzakach, bo nie byli w stanie znieść cierpień, a pięknie umrzeć nie było im dane. Nad ranem pan Szantyr widział, jak dobijają jego przyjaciół. On leżał w krzakach, więc przeżył, ale stracił nogę i to był koniec jego marzeń, żeby dorównać ojcu. Jest imponujące, w jaki sposób on to opowiada.

Nie będzie stylizował, nie ma literackiego talentu. Masakra raczej w stylu "Pamiętnika z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego niż "Kinderszenen" Rymkiewicza.

- Nie, on opowiada zupełnie inaczej niż literat. Ale nie jak mięczak, pacyfista na Marszu Wielkanocnym. Jak ktoś, kto wie, co to jest wojna, i że czasem jest nieuchronna. On nie powie nic, co postawiłoby go w korzystnym świetle. Powie tylko: "Dzieci, nie idźcie tą drogą, źle się bawicie, jeżeli chcecie to powtórzyć, zastanówcie się nad historią...". Pracowałem dla Muzeum Powstania Warszawskiego, robiąc spektakl na temat rzezi Woli zatytułowany "Triumf Woli" - bo to jest też aluzja do Lenie Riefenstahl. Spektakl pokazywał powstanie z perspektywy niemieckiej, wykorzystaliśmy cytaty z listów niemieckich żołnierzy, jak oni pięknie estetyzują w tych stalowych burzach, jak się zachwycają zachodem słońca nad płonącym miastem. Taki nazistowski kicz wcielony w życie. Znalazłem też wywiad z generałem Heinzem Reinefahrtem, który dowodził oddziałami SS podczas masakry na Woli. On tam odpowiada na pytanie "Strzelaliście do dzieci?". Odpowiedź: "Tak, dzieci strzelały do nas, to my strzelaliśmy do dzieci". Można powiedzieć, że to skrajny cynizm zbrodniarza, że było dokładnie odwrotnie. Ale to jest rzeczywistość naszego pomnika w Warszawie, dziecka w za dużym hełmie i z karabinem. Jak blisko to jest terroryzmu - namówienie jednego dziecka, które strzeli i uczyni zakładnikami wszystkie dzieci w tym mieście. Czy dla mnie to ma być fundament polskości, model, który ja powtórzę ze swoimi dziećmi? Rzeczywiście doprowadził mnie do tego pan Rymkiewicz, że ja przyznaję rację zbrodniarzowi. Strzelały do nich dzieci. Zatem teraz nasze własne dziecko wyślemy, żeby je zarżnęli, bo może wtedy nasze prawnuki przyjdą na Powązki i zapalą znicz, który pięknie płonie, i nie będą się mogły uwolnić od zapachu znicza. To jest wampiryczne. To są gusła jakieś...

Ale one działają. Każdy z nas przez to do polskości trafił. Bo nie mamy innego fundamentu. Trafił pan do polskości przez felietony Prusa na temat konieczności sprzątania ulic warszawskich, czy raczej słysząc to "wycie spod asfaltu", jak pan sam powiedział?

- Wobec tego to powinno być jeszcze ważniejsze wydarzenie niż chrzest Polski. To naprawdę znosi chrzest Polski. Rżniemy się, żeby wznieść totem. A różnica między nami a tamtymi jest taka, że my będziemy zjadali naszych zmarłych, a oni, dla odmiany, też będą naszych zjadać. Bo my jesteśmy słabsi, bo do niczego innego my Polacy się nie nadajemy. Jeśli tylko to nas odróżnia od zwierząt, to zaprzecza to jakiejkolwiek idei chrześcijańskiej.

Rymkiewicz nie jest chrześcijaninem.

- W każdym razie to znosi chrzest Polski. Chrzest Polski był akcesem do kultury europejskiej, na takich zasadach właśnie, że pokój boży, polityka itd. W kategoriach społecznych, cywilizacyjnych...

Nie my pierwsi wystąpiliśmy z kultury europejskiej. To Niemcy wystąpili z niej i z chrześcijaństwa. Ale tak naprawdę nas pociągają.

- Przychodzi do mnie Polska. Do mnie, do Abrahama, i mówi: "Słuchaj, teraz ty musisz wziąć swoją córeczkę i zaprowadzić ją na barykadę. Dać jej granat i niech ona spróbuje rzucić". Wiadomo, że nie rzuci, granat dla niej za ciężki, ktoś ją wcześniej załatwi, ale będzie niewinna ofiara, którą wajdelota będzie opiewał... Gdzie tu jest przebóstwienie? Przepraszam, ale coś tu chyba jest nie w porządku. To zawsze trzeba odnosić do siebie, nie teoretyzować, bo w teoretyzowaniu wszystko fantastycznie wygląda, jak pewien rodzaj fantasy map. Ale jakby co do czego przyszło, to czyja będę gotowy zabić własne dzieci? Narzucić to innym? Bo to już nie będzie tylko polegało na tym, żeby pojechać na Powązki i znicz na grobie zapalić. To jest rodzaj jakiegoś voodoo. To zjadanie umarłych, tańce z wampirami na Żmudzi. Tą są jakieś rusałki, południce... Dywersyfikujmy nie tylko dostawy gazu, ale również mity założycielskie polskości. Może Norwida też weźmy, z jego zrzędzeniem, a nie tylko powstanie. I dla mnie ważne jest, żeby granica polsko-niemiecka nie była końcem cywilizowanej Europy. Żeby tutaj zaczęły pociągi jeździć. Podróż z Wrocławia do Berlina jest katastrofą. I każdy propolsko, proeuropejsko nastawiony człowiek widzi, że tutaj ciągle jest inaczej niż w Europie. Nie chodzi o to, żeby wszędzie było tak samo w kulturze, literaturze, religii, ale my nawet tej bardziej szlachetnej kulturowej różnicy nie możemy spokojnie oglądać. Nie możemy sobie iść do teatru w Warszawie, potem w Poznaniu, Wrocławiu czy Wałbrzychu, a potem w Berlinie. Nie mamy na to szansy, bo pociąg z Wrocławia do Wałbrzycha 70 km pokonuje w czasie godzina 55 minut. Za Hitlera było dwukrotnie szybciej. Jeżeli chcemy być dalej w Europie, to musimy wykonać tę pracę, zamiast w śmierci się rozmiłować. Bo jeśli nie, to weźmy sobie guślarza, który nam zaśpiewa pociągającą pieśń o masakrze i dokonajmy skaryfikacji, najlepiej na twarzy, żeby nas wszędzie w Europie rozpoznawano jako potencjalnych prasłowiańskich kamikadze. Ja wiem, że to, co mówię, jest niebezpiecznie blisko takiego modernizacyjnego banału - żeby była ciepła woda w kranie i autostrady, lepiej zapobiegać, niż leczyć... Ale wszystko zależy od kontekstu. Dla nas odbudowa społeczeństwa, kultury materialnej, to jest życiowy cel nadzwyczajnie heroiczny, prawie nieosiągalny, prawdopodobnie dużo trudniejszy niż kolejne zbiorowe samobójstwa. Chciałbym, żeby moje wnuki mogły wystawić pomnik budowniczemu metra, a nie dziecku w za dużym hełmie, które zginęło, walcząc w podziemiach tej jedynej warszawskiej linii metra, którą tamci i tak zaraz zalali wodą. I

***

SUMMA

Więcej niż wycie spod asfaltu

Jan Klata nie ukrywa, że jego także ukształtowała, przywiązała do polskości masakra Powstania Warszawskiego. Ale odmawia bycia zakładnikiem tej masakry. Domaga się od polskości drugiej szansy dla siebie jako jednostki, cywila, ojca swoich dzieci. Jego alternatywne fundamenty polskości, polemiczne wobec Rymkiewiczowskich, wyglądają z pozoru naiwnie: ścieżki rowerowe, parę linii metra w Warszawie ukończonych za życia jego pokolenia, a przede wszystkim możliwość uniknięcia kolejnej masakry. Jednak sam Klata ten program minimum polskości zmodernizowanej, polskości cywilnej, widzi jako projekt skrajnie heroiczny, prawie niemożliwy do zrealizowania. Z brutalną goryczą opowiada o "mentalnym pasiaku wstydu za nasze polskie zasrane chodniki". Chce się wreszcie pozbyć "kompleksu Polaka, który wciąż pamięta, że ostatnim politykiem, który sprawnie kładł tory na Dolnym Śląsku i budował tam autostrady, był Adolf Hitler".

***

Jan Klata

ur. 1973, jeden z najważniejszych reżyserów teatralnych młodszego pokolenia. W czasie studiów na Wydziale Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie współpracował m.in. z Krystianem Lupą i Jerzym Grzegorzewskim. Jest laureatem kilkunastu nagród - w tym m.in. Paszportu "Polityki" i nagrody na MFT "Bez granic". Jego najważniejsze przedstawienia to "...córka Fizdejki" (wg Witkacego, 2004) "Fanta$y" (wg J. Słowackiego, 2005), "Trzy stygmaty Palmera Eldriteha" (wg Ph. Dicka, 2006), "Szewcy" (wg Witkacego, 2007), "Sprawa Dantona" (wg St. Przybyszewskiej, 2008).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji