Artykuły

Teraz już się tylko przypatruję

- Chciałem być jak Humphrey Bogart, który tylko pali papierosa i patrzy. Albo Gary Cooper, który snuje się po prerii, czasem wyjmie kolta i kogoś zastrzeli. Kiedy wyszedłem na scenę, okazało się, że tak się nie da - mówi ANDRZEJ ŁAPICKI.

Krzysztof Feusette: Kiedy w kawiarni Bliklego spotykacie się panowie z Tadeuszem Konwickim i Gustawem Holoubkiem, o czym rozmawiacie?

Andrzej Łapicki [na zdjęciu]: To jest taka loża mapetów. Nic nam się nie podoba. Siedzi trzech staruchów, kiwa dziobami. Konwicki mówi, że jak stare orły, ja raczej twierdzę, że stare sępy, co patrzą tylko, gdzie leży ścierwo, które można by rozszarpać. To jest dosyć monotonne.

Rozumiem, że jednym z tematów jest kondycja polskiej kultury...

Rozmawiamy o wszystkim, o czym można przeczytać w gazetach. To jest nasze życie. Bywa nawet zabawnie, bo kiedy zaczynamy mówić o kulturze, absolutnie różnimy się w poglądach. Ten temat nas trochę ożywia, gdy przysypiamy nad kawą.

Stanowicie panowie, co tu dużo mówić, kulturalną elitę...

Stanowiliśmy. Niech pan to zmieni na czas przeszły. Nie chcę mówić za kolegów, ale uważam, że jestem stary, mam skrzywione spojrzenie, więc nie powinienem mieć wpływu na to, co dzieje się w Polsce. Dlatego zrezygnowałem z większości dawnych zajęć - z grania, reżyserowania. Patrzę na siebie krytycznie. Wiem, że dziś mógłbym w interesujący sposób opowiadać o teatrze, ale wiem też, że dawniej nie było lepiej. Zna pan kawał o pani, co mówiła, że najlepiej było za cara, bo miała 18 lat? W młodości wszystko wydaje się piękne. Ale to nie jest powód, żeby na stare lata zabierać głos, bo on musi zawsze należeć do młodych.

Jednak młodzi popełniają błędy...

To jest przywilej młodości.

Czasem za te błędy przychodzi słono zapłacić...

Tak. Bycie lektorem peerelowskiej Kroniki Filmowej wypominano mi wiele razy. Mimo iż powtarzałem wielokrotnie, że mi wstyd i że żałuję.

Żałował pan już w latach 50. Mam jednak wrażenie, że prawdziwym przełomem w pana życiu było wprowadzenie stanu wojennego. Jeszcze w 1980 roku przyjął pan nagrodę od "Trybuny Ludu", a już kilka miesięcy potem przyłączył się do aktorskiego bojkotu.

Od "Trybuny" nie wziąłem pieniędzy. Całą nagrodę wysłałem Wałęsie do Gdańska. Co innego mogłem zrobić? Nawet mam pokwitowanie i list dziękczynny.

Nie miał pan z tego powodu nieprzyjemności?

A skąd. Władza zajmowała się wtedy poważniejszymi sprawami.

Jak pan - inteligent z krwi i kości - odbierał to, że na czele polskiej rewolucji staje prosty elektryk?

Muszę przyznać, że o ile na początku byłem sceptyczny, o tyle już po kilku tygodniach - kiedy go poznałem, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Oczarował inteligencję, a artystów szczególnie. Uznaliśmy, że to bardzo dobrze, że jest takim człowiekiem - niby z ludu, prymitywnym, ale który myśli wprawdzie prosto, lecz trafnie. I chociaż nie zawsze umie ubrać to we właściwe słowa, jest znakomitym przywódcą. Długo to nie trwało, potem czar prysł.

Wiele razy rozczarowywał się pan do polityki....

I ciągle jestem idiotą. Widocznie tak musi być. Byłem wychowany w elitarnym Gimnazjum Batorego. Tam chodzili synowie ministrów, wyższych oficerów, urzędników państwowych itp. Uczono nas, że za ojczyznę oddaje się życie. A potem, we wrześniu 1939 roku, widziałem niektórych tatusiów, jak wiali przez Zaleszczyki. To był dla mnie wstrząs, do ostatniej chwili byłem pewny, że Polska jest mocarstwem. Potem była konspiracja, która też od środka wyglądała różnie, za długo by opowiadać. Wreszcie nastąpiła klęska powstania warszawskiego - następny cios, bardzo silny. Trudno było się pozbierać. Na pewno zalągł się w moim pokoleniu pewien rodzaj cynizmu.

Na czym ten cynizm polegał?

Na odkryciu, że nie warto się tak mocno angażować w sprawy narodowe, bo to i tak nie ma sensu. Trzeba robić swoje, na tzw. swoim odcinku, zająć się teatrem albo czymkolwiek innym. Najbardziej cyniczny był okres gierkowski, kiedy sami sobie wmawialiśmy, że jest dobrze. No, ale wtedy w teatralnym bufecie pojawiła się coca-cola... Dziś mogę powiedzieć, że przeżyłem w swoim życiu co najmniej kilka poważnych rozczarowań dotyczących Polski. Na pewno są ludzie, którzy nie nabrali się nigdy. Zazdroszczę im.

To chyba kwestia odwagi przyznać się do naiwności czy konformizmu...

Czy ja wiem... Na przykładzie mojego pokolenia można dokładnie prześledzić zakręty polskiej historii. Ostatecznie, kiedy ujrzałem tę wolną Polskę, zdziwiłem się, że to tylko tyle. Bo to g..., które dziś czuć tak strasznie, zaczęło się już parę miesięcy po euforii 1989 roku. Zobaczyłem, że ten mój ukochany przywódca jest brutalem, który myśli o swoim interesie, i nic go nie obchodzi ta cała Polska. Od tamtej pory nie nabieram się na nic.

Jednak od czasu do czasu pan w coś uwierzy, prawda?

Nie, już nie mam w co.

Nie dostrzega pan...

Niczego nie dostrzegam. Do kościoła jak idę, to klęknę, bo jestem katolikiem. Ale to nie znaczy, żebym wszystko w Kościele pochwalał.

Ale na pewno dostrzega pan piękne kobiety, bo ich powodzeniem cieszył się pan zawsze.

Tak, to było chyba na początku XX wieku... Oczywiście, że je dostrzegam. Ciekawa rzecz, że to się nie zmienia. Kiedy już jestem stary, to akurat Polki są piękne jak nigdy dotąd.

Czy styl bycia dzisiejszych dziewczyn panu odpowiada?

Bardzo. Polka dawniej była dosyć pulchna, miała krótkie nogi, szerokie biodra i piękne oczy. Więc patrzyło się na oczy - jeśli były ładne, to człowiek był w siódmym niebie. Teraz patrzę z podziwem na te szczupłe, wysokie dziewczyny. Są fantastyczne. Pół żartem, pół serio muszę przyznać, że najpiękniejszym osiągnięciem III Rzeczypospolitej jest niezwykła przemiana polskich kobiet.

Nic poza nimi już się panu nie podoba?

A czy może podobać się państwo, w którym korupcja sięga szczytu władzy? To wszystko trzeba rozsypać i zbudować na nowo. Od razu jednak mówię, że ja już nie zapiszę się do niczego. Zresztą nigdy w żadnej partii nie byłem, chociaż wiatr historii gonił mnie w różne strony. Teraz już się tylko przypatruję. To dosyć zabawne zajęcie, ale i smutne.

Ucieszył się pan, że przystąpiliśmy do Unii?

Było mi to kompletnie obojętne. W odróżnieniu od Konwickiego, który szalał z radości. Pytam go: dlaczego? Bo tu dzicz, Białoruś obok... - mówi. A ja od dziecka miałem poczucie, że jesteśmy w Europie. Rozumiem, że gospodarczo Unia może przynieść nam korzyści. Jednak dla mnie ważniejsze jest nasze członkostwo w NATO i to, że mamy sojusz z Ameryką. Cieszę się, że wygrał Bush, bo nie wiadomo, co by wymyślił ten Kerry. Oczywiście, Busha też nie możemy być pewni, bo sojuszników mieliśmy już różnych. Przeżyłem czekanie w Warszawie na brytyjskie samoloty. Niemniej lepiej mieć Amerykę za sobą i nareszcie nie przejmować się Francuzami i Niemcami.

Czyli pochwala pan naszą obecność w Iraku?

Oczywiście. Żołnierz jest po to, żeby szedł na wojnę. To są zawodowcy, biorą za to pieniądze. Przecież w czasie weekendu związanego z dniem Wszystkich Świętych zginęło na drogach kilkadziesiąt osób. Polacy są pobożni, składają wieńce, świeczki zapalają, a potem pijani wsiadają do samochodów i jest tyle ofiar. A w Iraku mamy ich kilkanaście przez półtora roku. To są wypadki niesłychanie przykre, tragiczne. Ale nie można przez nie zmieniać polityki. Musimy być pewni siebie.

Powiedział pan przed laty w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", że jako nastolatek wyniósł z książek Londona i Conrada życiowe credo: Nikt nie pozna, co dzieje się we mnie naprawdę. Pozostał pan mu wierny?

Nie zawsze się udawało. Zabawne, że ta zasada jest absolutnie sprzeczna z istotą uprawiania zawodu aktora, dlatego miałem pewne trudności z tzw. otwieraniem się na scenie. Chciałem być jak Humphrey Bogart, który tylko pali papierosa i patrzy. Albo Gary Cooper, który snuje się po prerii, czasem wyjmie kolta i kogoś zastrzeli. Kiedy wyszedłem na scenę, okazało się, że tak się nie da. Ale w życiu prywatnym nadal staram się być opanowany.

Aktorzy często podkreślają, że aktorstwo to ich powołanie i nie chcieliby robić nic innego.

Mnie to nie dotyczy. Cieszę się, że mogłem być prezesem ZASP, rektorem warszawskiej szkoły teatralnej, a że byłem aktorem... Boże złoty, są różne zawody. Mógłbym pisać, bo kochałem to w młodości, albo zostałbym prawnikiem, może lekarzem. Aktorstwo to nie jest profesja dla mężczyzny. To zawód dla egoistów. Trzeba być przez cały czas zajętym sobą.

Czyli nie ma pan w planach zagrać Lira?

W ogóle nie mam żadnych planów. Lira nie zagram, bo bym nie potrafił.

To chyba bardziej kwestia chęci....

Wie pan, ja dosyć wcześnie zrozumiałem do czego nadaję się na scenie, a do czego nie.

Do Szekspira pan się nie nadawał?

Raz w życiu zagrałem jakiegoś króla, ale to łatwe. O swoim aktorstwie mogę powiedzieć tyle, że nie spadałem z pierwszej ligi, ale zwycięstwo w Lidze Mistrzów było wykluczone. Nie znoszę okłamywania siebie i nie szanuję ludzi, którzy uważają się za pępek świata. Niestety, w aktorstwie bez tego ani rusz. Widzę to po kolegach.

A jak pan się czuje teraz, w 80. urodziny?

Czekam.

Na lepsze czasy?

Nie, na finał. Ciekawy jestem, jaki będzie. Człowiek jest jak jogurt, też ma termin ważności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji