Artykuły

Pokochać Bestię?

"Piękna i Bestia" w reż. Katarzyny Aleksandry-Kmieć w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Małgorzta Gnot w Kurierze Lubelskim.

Powiedzmy sobie od razu - to nie jest łatwa miłość. Na pewno nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Widzowie przybyli na sobotnią premierę "Pięknej i Bestii" w Teatrze Andersena mogli odnieść wrażenie, że trafili na doroczny popis ogniska baletowego, a nie na autorski spektakl Katarzyny Aleksander-Kmieć, która szlify znakomitego choreografa zdobywała w Stanach i ma na koncie kolekcję Złotych Masek.

Nikt nas w tym spektaklu nie kokietuje, nie rozśmiesza, nie dopieszcza. Rozkoszny, kolorowy świat teatru lalkowego wydaje się daleki o tysiące kilometrów, a widz traktowany jest śmiertelnie poważnie. Być może za poważnie jak na teatr dla najmłodszego widza.

Na szczęście z biegiem akcji okazuje się, że w tej metodzie nie ma szaleństwa. Jest konsekwentnie wcielony w życie zamysł opowiedzenia znanej wszystkim bajki poprzez ruch, plastykę i muzykę Mozarta na własny sposób. W przypadku spektaklu pozbawionego dialogu można powiedzieć, że słowo ciałem się stało. W finale przedstawienia można już stwierdzić, że ciało ideę "Pięknej i Bestii" uniosło. I to nawet na wyżyny.

Droga do tego jest jednak ciernista, jak grające ważną rolę w spektaklu róże. "Uwertura", w której poznajemy dom trzech sióstr wiecznie podróżującego kupca, trąci banałem. Piękna - Anna Żak i jej dwie aż nazbyt pretensjonalne siostry: Mirella Rogoza - Biel i Violetta Tomica, nie są w stanie nas jakoś specjalnie zaintrygować, ciekawie robi się dopiero, gdy kupiec wyrusza w niebezpieczną drogę i w ciemności osacza go plątanina morderczych drzew. Gdy nieszczęśnik trafia do eleganckiej jaskini Bestii, robi się jeszcze straszniej. Bo Bestia jest tak potworna i odrażająca jak Quasimodo i Obcy z Nostromo razem wzięci.

Wcielający się w Bestię Daniel Arbaczewski, miotając się w złości po scenie, sam wydaje się wobec tego garbu obrzydliwości nieporadny, jakby nie wiedział, co robić z monstrualnymi rękami i kolebiąca się jak u prehistorycznego gada szyją...

Ale wie i to bardzo dobrze. Bo kiedy przyjdzie mu wyrazić uczucia, gdy nieporadnie zaczyna zabiegać o względy Pięknej, a zwłaszcza, gdy umiera

- prawie - z miłości do niej, aktor potrafi poruszać tym monstrum z niebywałą ekspresją i maestrią. A porywający duet tych dwojga pozwala istotnie uwierzyć, że żadna brzydota i przekleństwo prawdziwej miłości nie powstrzymają.

Nie jest bowiem tak, jak się państwu wydaje. Te słowa stanowić mogą motto spektaklu w Andersenie. Przedmioty, które mają żyć tu własnym życiem, istotnie żyją, ale nie jest to życie zbyt ciekawe, artyści, którzy solo wykonują nieprzekonujące ruchowe etiudy, ulegają wszechogarniającemu cudowi przeobrażenia. Gdy w grę zaczynają wreszcie wchodzić prawdziwe emocje - patrz np. emanująca strachem scena z drzewami - wszystko nagle, jak w bajce, zaczyna być celowe, piękniejsze, poruszające.

Apogeum i triumf nagrodzonej miłości jest także triumfem przedstawienia. Przeobrażona nagle, także cudem, którego scenograf Anna Chadaj każe dokonać grającej Różę Romie Drozdównie sceneria, rozkwita totalnie w zachwycający świat. I już wiadomo, że poprzedzająca go dotąd szaro-czarna scenografia nie była wynikiem mody na nowoczesny, zimny design, ale wyrazem pustki, w jakiej żyła Bestia, nim dostąpiła łaski przepoczwarzenia.

Warto na to wszystko poczekać. Czy widzowie pokochają ten niełatwy spektakl? Kto wie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji