Dziewięć komentarzy do dziewiątych Zdarzeń
Zdarzenia zaczynają przypominać festiwal dla festiwalu. Integracja i konfrontacja szkół teatralnych i artystycznych uczelni, bardzo skądinąd potrzebna, wygląda jak konieczność w rocznym kalendarzu imprez, na której wypada się pokazać - Międzynarodowy Festiwal Działań Teatralnych i Plastycznych Zdarzenia w Tczewie podsumowuje Anna Bielecka-Mateja.
Międzynarodowy Festiwal Działań Teatralnych i Plastycznych Zdarzenia rozpoczął się w piątek 5 września w Tczewie i potrwał do niedzieli 7 września. Co znamienne, rozpoczął się i trwał już po raz dziewiąty i za rok czeka nas dziesiąta edycja już dziś zapowiadana w jubileuszowym tonie. Tymczasem pytania: po co?; na co?; komu?; i czy warto?, które wypadałoby postawić po każdej edycji, w swej dziewiątej odsłonie niekoniecznie są na miejscu. Niech więc będzie mi wolno ich nie zadać, tylko w dziewięciu punktach skomentować to, co działo się w miniony weekend nad Wisłą.
Komentarz 1
Zdarzenia to jeden z tych festiwali, który ma swoją tajną broń, do tego szalenie emocjonalną. To miejsce. Tczew - miasto nad Wisłą, kiedyś ze stylowym rynkiem i małymi, barwnymi sklepikami wokół. Są tacy w okolicy, którzy do dziś twierdzą, że najlepsze buty kupuje się na rynku w Tczewie. Tymczasem rynek w Tczewie to obraz podupadających butików, dawno nieodświeżanych kamienic z obdartymi tynkami, powybijanymi szybami i zabitych deskami wejść ze starymi szyldami i nieaktualnymi zatartymi reklamami nad nimi. To jednak nie jest obraz upadku miasta ani próba refleksji nad czasem jego minionej świetności. Tczew dalej tętni życiem, ale to życie wyniosło się z rynku i osiedliło wzdłuż krajowej jedynki. To tu teraz budują się nowe osiedla, powstają nowoczesne centa handlowe i restauracje. Bliskość Trójmiasta okazała się dla Tczewa wyjątkowo bolesna, a samo miasto to dziś twór na miarę sypialni, o których się kiedyś uczyło na lekcjach geografii. Gdyby zliczyć pociągi, autobusy, busy, nawet trójmiejską kolej podmiejską, to do Gdańska można stąd wyruszać pewnie co dziesięć minut. Jeśli ktoś chce wejść na szlaki kultury, znajdzie je w Trójmieście. Przy takim położeniu i stanie miasta wypadałoby więc powiedzieć "ach", że Tczew dorobił się własnego, nawet międzynarodowego festiwalu teatralnego. Ale o dziewiątych Zdarzeniach trzeba też powiedzieć "ech", bo żeby robić festiwal, trzeba mieć na nim co pokazywać i gdzie pokazywać.
Komentarz 2
Program IX Zdarzeń to wyzwanie dla prawdziwego teatralnego maratończyka. Zawodnik biega po całym mieście przez trzy dni z zapałem, werwą i cierpliwością wypatrując kolejnych znaków na długiej trasie. Zapał jest przydatny, bo czasem można nie zdążyć na kolejny punkt programu, werwa konieczna, bo wymagana przy uporczywym wpychaniu się do sal, a cierpliwość wysoce pożądana, patrząc na poziom niektórych spektakli czy instalacji. Tczew nie ma bowiem ani jednej sali teatralnej. Cóż więc za przyjemność oglądać "Boga Niżyńskiego" Piotra Tomaszuka granego na widowiskowej scenie Centrum Kultury i Sztuki? Żadna niestety. Trudno oczywiście winić organizatorów za niedostatki techniczne. Wykorzystują w zasadzie wszystkie miejsca, które w jakiś sposób można zaadaptować dla teatru, ale przepełnione, duszne i kiepskie akustycznie poddasze, czy inna sala na piętrze nie sprzyja jednak ani wykonawcom ani widzom.
Komentarz 3
W programie IX Zdarzeń w zasadzie wszystko jest w porządku. Jedenaście prezentacji młodych grup teatralnych z Litwy, Polski, Rosji, Słowacji, Węgier i Włoch. Siedem instalacji wpisanych w przestrzeń miasta. Tak zwane "gwiazdy", czyli artyści dojrzali, którzy odnaleźli już swoją stylistykę i artystyczną formę i pokazują młodym jeszcze w szkołach albo dopiero debiutującym, jaki jest finał tej trudnej i wyczerpującej drogi. Problem jednak, że mimo tak bogatego repertuaru w IX Zdarzeniach nie zachwyca nic. Trudno po prawdzie oczekiwać tego od twórców będących dopiero u progu swojej pracy (choć nie należy tego wykluczać), ale od "gwiazd" już by należało. Tymczasem intymny spektakl teatru z Wierszalina, obnażony we wspomnianej już auli ze wszelkich walorów artystycznych, na który zresztą tłumnie, jak na gwiazdę przystało, przybyła publiczność, jest zupełnie martwy, obojętny i sztuczny. Zagrany nadto na wdzięcznie oświetlonym scenicznym podeście wygląda naprawdę jak występ gwiazdy telewizyjnej. Wybitny miał być też "Hamlet gliwicki. Próba albo dotyk przez szybę" Videoteatru POZA z Warszawy i do teraz zastanawiam się, kto i na podstawie czego zdecydował o jego wybitności. Spektakl Piotra Lachmanna, będący swego rodzaju jego własną spowiedzią, nie ma w sobie za grosz pokory i dystansu. Nadyma się pychą, jakby opowiadał historię natchnionego poety, w którą mimowolnie wplątują się wojenne losy Śląska, a posągowe role Zbigniewa Konopki i Jolanty Lothe przypieczętowują ten beznamiętny, przegadany ciąg zdarzeń. Warto docenić kształt multimedialnych obrazów, dobrze skrojonych i zaplanowanych, z rolą wizualnego narratora, który jak echo odbija słowa bohaterów na wielkim ekranie. Videoteatr to jednak sztuka symbiozy, której u Lachmanna zabrakło.
Komentarz 4
Spektakle konkursowe to jedenaście odsłon na zupełnie różnym poziomie. Organizatorzy deklarują, że ponoć zdecydowanie lepszym niż w ubiegłym roku. Co znamienne, autorzy sztuk zaczynają sięgać coraz częściej do tekstów albo przynajmniej inspirować się nimi. Na scenie pojawił się więc Mrożek, Hrabal, Villqist, Dostojewski, Witkacy. Nadrzędną rolę odgrywa tu jednak forma, a nie treść. To ze stylistyką chcą eksperymentować i eksperymentują młodzi ludzie, wierząc chyba, że oprawa spektaklu wywiera na widzu większe wrażenie niż jego temat, który w myśl tej zasady stanowi zazwyczaj tło. Pojawia się więc problem z zachowaniem proporcji między tym, co powiedzieć należy, a nawet trzeba, a tym, co powinno się zostawić dla wrażliwości odbiorcy. Najsłabiej wypadają tu węgierskie "Wdowy" z Uniwersytetu Sztuki Teatralnej i Filmowej w Budapeszcie. Reżyserka Zsuzsa David zafundowała publiczności zlepek zabawnych, nawet absurdalnych scen wyjętych z Mrożka, z którego przecież nie sposób się nie śmiać, ale w wyjątkowo przejaskrawionym aktorstwie, pełnym sztucznych min i póz. O ile jeszcze damskie perypetie ujawnione podczas spotkania bohaterek w kawiarni wspominających pamięć swoich zmarłych mężów, pełne są dynamizmu i mrożkowy humor spaja całą inscenizację w logiczną całość, o tyle odsłona losów w męskim wydaniu jest martwa i sztuczna. Być może odbiór byłby inny, gdyby studenci mogli zaprezentować swój spektakl w pełnej krasie, czyli dołączyć do niego elementy stepu, ale tu znów warunki techniczne uniemożliwiły pełne wykonanie. Swoją dosłownością poraża także "Noc Helvera" studentów Akademii Teatralnej w Warszawie z Wydziałem w Białymstoku. Zamknięci pod jednym dachem matka i dziecko-znajda toczą skrytą wojnę o prawo do własnej tożsamości, świadomości wyzwolonej spod jarzma politycznych systemów. Za mało tu jednak emocji, a znów za dużo przeteatralizowanej mimiki.
Komentarz 5
Siły i środki IX Zdarzeń skoncentrowały się na grze ze stylistyką, eksploatując różnorodne formy wyrazu. Jest tu więc cała galeria stylów mniej lub bardziej uzasadnionych w kontekście całości dzieła. Białostocki oddział Akademii Teatralnej w Warszawie w spektaklu "Orlando" w reżyserii Agnieszki Baranowskiej postawił na grę masek, które raz po raz zakłada męskim i damskim wytworom własnej wyobraźni garderobiana Hela von Helutka. Żyjąc w świecie Harlekinów, stworzyła w swej głowie miłosny azyl, wyretuszowany i wystylizowany na idealny świat. Aktorka wciela się jednocześnie w role obu płci, przebiera, zmienia głos, z poświęceniem oddając stany poszczególnych bohaterów. Niestety, w parze z tymi zabiegami nie idzie treść sztuki. Kilka sloganów o uczuciach i miażdżący banał o miłości w finale to dawka porażająca. O miłości traktuje też "Zwyczajna historia" Silvii Magurskiej ze słowackiej Akademii Sztuki w Bańskiej Bystrzycy, o ile opowieść o trudnym, degradującym i niszczącym godność ludzką uczuciu, przepełnionym nadto przemocą, może być zwyczajna. Słowaccy studenci oddali stany swoich bohaterów za pomocą tańca - gwałtownego, ekspresyjnego, czasem uspokojonego - i barw, bieli i czerni. Tu znów jednak prozaiczna treść pogrążyła przedstawienie. Na uwagę zasługuje też "Miasto" studentów Wydziału Sztuki i Reżyserii Uniwersytetu w Kłajpedzie. Mottem do spektaklu stały się słowa Fiodora Dostojewskiego: "Domy nie są jedynie budynkami, ale również istotami". Personifikowane budynki stają się więc żywymi historiami ludzi, których losy, doświadczenia i emocje przez wieki się w nich gnieździły. Reżyserzy Gytis Padegimas i Darius Meskauskas nie zadbali jednak o spójność spektaklu i w efekcie otrzymaliśmy zlepek autonomicznych scen.
Komentarz 6
Odrębny rozdział w Zdarzeniach to sztuka "Miasta nie gasną" Grupy Performatywnej CIAŁO. RUCH. MIASTO z Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi. Spektakl intermedialny zamknięty w mrocznej przestrzeni zrujnowanego domu to prawdziwa gratka dla miłośników sztuki performance. Aktorzy uczestniczą w swoistym rytuale, do którego zapraszają widzów. Jest w tym niezwykły kontakt, doświadczenie obecności i potrzeba niewerbalnej komunikacji, która każe kontemplować wspólną podróż przez miasto. Mieni się ono różnymi barwami (stąd niezwykle intensywna projekcja świateł), wieloma dźwiękami (stąd wykonywana na żywo muzyka) i w końcu mnogością kształtów przybieranych przez nagie ciała artystów. Wędrówka, która odbywa się etapami, jakby wyświetlany w spowolnionym tempie filmowy kadr, jest tak intensywna i namiętna, że przyprawia nawet o łzy. To ból czy szczęście?
Komentarz 7
Tradycją na Zdarzeniach są sztuki lalkarskie. Trzeba przyznać, że w tym roku to najlepszy punkt programu. "Sny" w reżyserii Agaty Kucińskiej jako kooperacyjny spektakl Teatru Ad Spectatores, wrocławskiego Wydziału Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie i Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu to oddzielne obrazy świata albo ludzkiej świadomości zamknięte w pustej, intymnej przestrzeni. Każdy z nich opowiada historię ludzkich emocji, skarg, tęsknot, czasem trochę banalnych, czasem bardzo przejmujących i autentycznych. Ciekawą prezentację pokazała też grupa La Lune z Białegostoku oddając w lalkarskiej konwencji połączonej z ideą teatru cieni życie najsłynniejszego komika świata Charlesa Chaplina. Krótki spektakl "Charles Chaplin" inspirowany jego filmami oraz wspomnieniami, rozpięty od czasu jego narodzin po drugą wojnę światową, zapisany w czarno-białych barwach, pełen witalności i dobrego humoru udowodnił dojrzałość, pomysłowość i konsekwencję działania twórców.
Komentarz 8
Instalacje miały zasiać istny ferment w miejskiej przestrzeni, zaadaptować miejsca publiczne na potrzeby sztuki. W siedmiu punktach Tczewa publiczność i mieszkańcy mieli szukać śladów artyzmu. Tymczasem instalacje, jako nowy punkt w programie festiwalu, zupełnie nie zdały egzaminu. Miejskiego fermentu nie było z dwóch przyczyn - raz, że nie dopuścił do tego mierny poziom prezentacji, dwa, że zaraz po ich otwarciu i szybkiej ocenie przez jurorów składano je i zabierano "do domu". Tymczasem wiele z nich mogło sobie trwać przez weekend w miejskiej przestrzeni i zaznaczyć swą obecność. Instalację "Mt7. Ein kleiness Geschenk für Herr Hanemann" Aleksandry Grudzińskiej z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, na którą złożyły się wykonane w technice orgiami żurawie, szybko zastąpiono "Aleją gwiazd" Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, która po zejściu z czerwonego dywanu rodem z Hollywood przechodzi w brudny, zaniedbany i zniszczony miejski zakamarek. Piszę o tym z żalem, bo widziałam w zasadzie wszystkie siedem miejsc, w których miały znaleźć się instalacje. Niestety albo już zostały rozebrane albo właśnie dokonywano na nich aktu rozbiórki. Prawa konkursu czy kolejna odsłona sztuki dla sztuki, a nie dla ludzi? Jury zdecydowało przyznać laur zwycięstwa instalacji "Kosmos" studentów Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Chciałabym dodać, że słusznie, lecz gdy dotarłam na miejsce po "Kosmosie" zostały tylko rozrzucone na wielkiej przestrzeni trawy pomarańcze.
Komentarz 9
Werdykt jury w składzie Halina Kasjaniuk, Nina Kiraly, Agnieszka Koecher, Fabio Omodei i Maria Żynel wybrzmiał w niedzielę późnym wieczorem. Grand Prix IX Zdarzeń przyznano Ewie Woźniak za spektakl "Wyspy" w wykonaniu Stowarzyszenia De Novo z Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie i białostockiego Wydziału Akademii Teatralnej w Warszawie. Jeśli miarą tego wyróżnienia miała być integracja sztuki to autorce rzeczywiście udało się to najpełniej wyzyskać. "Wyspy" to spektakl zainspirowany lekturą "Wysp bezludnych" Waldemara Łysiaka, "Zbyt głośną samotnością" Bogumiła Hrabala oraz twórczością Hermana Hessego, opowiadający o człowieku osamotnionym, który świadomie wpada w pułapkę własnych wspomnień. Niewielka komódka ustawiona na scenie to ich swoisty dom, z którego bez trudu można wyciągać na przemian bolesne i dobre myśli. Sztuka polega na tym, by móc wychodzić z tej mentalnej pułapki obronną ręką. Ustawiany w pocie czoła rowero-podobny twór, który pomieści wszystkie etapy życia, niezależnie czy postępowało się z nim zgodnie z instrukcją obsługi, to metafora ostatecznego zwycięstwa człowieka.
Ewie Woźniak udało się zrobić to, czego brakowało w zasadzie w większości spektaklom - połączyła formę i treść, starannie wyważyła proporcje i osiągnęła sukces. Trudno w zasadzie surowo oceniać poziom Zdarzeń, skoro wiadomo, że w tym roku budżet był wyjątkowo niski, większość wykonawców przyjechało do Tczewa za darmo, a poza tym to ludzie na początku swej artystycznej drogi, więc można im wiele darować. Pytanie tylko, jak wiele? Obawiam się, że za dużo, a Zdarzenia zaczynają przypominać festiwal dla festiwalu. Integracja i konfrontacja szkół teatralnych i artystycznych uczelni, bardzo skądinąd potrzebna, wygląda jak konieczność w rocznym kalendarzu imprez, na której wypada się pokazać. Można więc przywieźć niedoróbkę albo dzieło bez pomysłu, a przy okazji zobaczyć, co robią inni. To chyba nie tak powinno być, bo na naszych oczach rodzi się twór samowystarczalny - idea dla idei, no bo przecież nie dla ludzi, a na pewno nie dla mieszkańców Tczewa.