Artykuły

Treliński triumfuje w Edynburgu

Jednym z najciekawszych wydarzeń tegorocznego festiwalu teatralnego w Edynburgu była inscenizacja "Króla Rogera" w reżyserii Mariusza Trelińskiego, wcześniej prezentowana w petersburskim Teatrze Maryjskim - pisze Michał Mendyk w Dzienniku.

Opera Karola Szymanowskiego stała się tym samym głównym towarem eksportowym polskiej kultury ostatnich lat. Dziś trudno uwierzyć, że jeszcze dekadę temu dzieło znane było tylko garstce pasjonatów, a jego ostatnia w XX w. polska inscenizacja zrealizowana została w 1986 r. Przełom nastąpił na granicy stuleci, gdy nagranie dokonane przez brytyjskiego dyrygenta Simona Rattle'a skłoniło światową krytykę do uznania "Króla Rogera" za arcydzieło nowoczesnej opery. Wkrótce utwór przyjęto owacją na stojąco w nowojorskiej Carnegie Hall. Od tamtej pory dzieło święci kolejne spektakularne sukcesy - na przyszły rok planowana jest inscenizacja Krzysztofa Warlikowskiego w Operze Paryskiej oraz kolejna premiera w Barcelonie. Jedynie konserwatywne polskie środowisko muzyczne podchodziło z ogromną nieufnością do samego "Króla Rogera" oraz dwóch znakomitych, awangardowych spektakli wyreżyserowanych przez Mariusza Trelińskiego w warszawskim Teatrze Wielkim (2000) oraz w Operze Wrocławskiej (2007). Absurdalnym finałem tej zawieruchy stało się usunięcie Trelińskiego z piastowanej przez ponad rok funkcji dyrektora artystycznego pierwszej ze scen pod pretekstem braku wykształcenie muzycznego.

Symboliczne, wieloznaczne libretto Jarosława Iwaszkiewicza nabrało szczególnej aktualności właśnie na przełomie stuleci. Znakomicie ilustruje to spektakl zaprezentowany w Edynburgu będący w istocie doszlifowaną wersją przedstawienia wrocławskiego. To nadal ta sama uwolniona z historycznego kontekstu psychologiczna opowieść o dezintegracji pozornie stabilnej i silnej osobowości pod wpływem spotkania z nieznanym. Tajemniczy pasterz (prorok, bóstwo, cień tytułowego bohatera?) najpierw kompromituje Rogera jako świeckiego i religijnego przywódcę, następnie burzy jego autorytet jako męża i uwodzi mu żonę, by wreszcie doprowadzić na skraj szaleństwa (akt III, czyli śmierć i zmartwychwstanie króla w scenerii szpitalnej izolatki).

Wrocławski spektakl zyskał w Edynburgu na ciągłości i atrakcyjności scenicznej akcji, jednak ornamenty nie przysłoniły mrocznej i dosyć statycznej logiki psychologicznego dramatu. Treliński zdecydowanej rewizji poddał wyłącznie akt II - jeszcze rok temu drażniący przeładowaną i manieryczną wizją dekadenckiej orgii. Teraz przekształcił się on w kameralną, pełną emocjonalnych niuansów scenę rodzinnego kryzysu. Wzmocniła się także obsada przedstawienia złożona tym razem z połączonych sił zespołów Opery Wrocławskiej oraz Teatru Maryjskiego. Nie straciliśmy fenomenalnej kreacji barytona Andrzeja Dobbera, którego Roger idealnie odmalowuje okaleczoną osobowość człowieka władzy. Olśnieniem okazała się natomiast królowa Roksana sopranistki Elżbiety Szmytki genialnie ucieleśniająca archetyp bachantki.

Paradoks nowego "Króla Rogera" - oryginalnie dramatu iskrzącego się od erudycyjnych nawiązań - polega na tym, iż sprowadzony do poziomu jednostkowego kryzysu zyskał zaskakująco uniwersalny charakter. To zwierciadło, w którym przejrzeć może się współczesny człowiek Zachodu: powątpiewający w swe humanistyczne ideały, rozdarty między komfortem europejskiej "splendid isolation", a rozrastającym się cieniem nieznanego i być może niebezpiecznego Wschodu.

Być może to właśnie fascynacja ową diagnostyczną głębią "Króla Rogera" zjednoczyła krytyków z Rosji i Szkocji. Zgodnie uznali oni operę Szymanowskiego za arcydzieło, a inscenizację Trelińskiego za jego wizjonerskie odczytanie. Raczej konserwatywni bywalcy szkockiego festiwalu oraz petersburskiego teatru owacją na stojąco nagrodzili operę w Polsce uznawaną za nazbyt hermetyczną. Ten rozdźwięk wydaje się kwestią zupełnie innych modelów kultury. W Polsce muzyka klasyczna, zwłaszcza opera otoczona jest mitem ezoterycznej sztuki dla elit, choć w praktyce oznacza to często sentymentalny, prowincjonalny kicz. W Wielkiej Brytanii tak zwana kultura wysoka cieszy się statusem dobra wspólnego i powszechnie dostępnego.

To zresztą Brytyjczykowi, a konkretnie dyrektorowi festiwalu w Edynburgu Jonathanowi Millsowi, zawdzięczamy tegoroczne premiery "Króla Rogera" w Szkocji oraz Rosji. Całe przedsięwzięcie zrealizowane zostało co prawda przez rodzimy Instytut Adama Mickiewicza w ramach Roku kultury polskiej w Rosji, ale to Millsowi udało się przekonać do opery Szymanowskiego Walerego Giergiewa, dyrektora kultowego Teatru Maryjskiego oraz rozchwytywanego na całym świecie dyrygenta. Na premierze w Edynburgu wysłuchać można było więc intrygującej mieszaniny angielskiego, rosyjskiego oraz japońskiego. Gorzej było niestety z językiem Szymanowskiego i Iwaszkiewicza, choć historyczną stolicę Szkocji zamieszkuje całkiem spora, 40-tysięczna diaspora polska.

Ów izolacjonizm znakomicie ilustruje dziwaczny podział polskiego społeczeństwa. Nie przebiega on wzdłuż linii Wisły, ani tym bardziej między elektoratem PiS oraz PO. Ta przepaść oddziela wykształcone i zakorzenione w spuściźnie tradycji zachodniej elity od "ludu" - doświadczonego przez historię, nieufnego wobec obcych i budującego swoją zamkniętą tożsamość na mitach lokalnej kultury popularnej. Błędem byłoby jednak przekonanie, że ów stan rzeczy zawdzięczamy komunistycznej niewoli. Z syndromem "samotności Europejczyka w Polsce" zmagał się już 100 lat temu Karol Szymanowski - napiętnowany za estetyczny modernizm oraz obyczajową wywrotowość. Gdybając nad współczesnymi interpretacjami "Króla Rogera", warto pamiętać, że operowy Pasterz burzy świat tytułowego bohatera, uwodząc go w całkiem dosłownym sensie

Ten stan rzeczy odbija się na światowej recepcji polskiej kultury oraz tożsamości. Na niewiele zdadzą się bowiem starania wybitnych artystów jak Mariusz Treliński czy szacownych instytucji jak Instytut Adama Mickiewicza, jeśli sami będziemy grząźć w biernym oczekiwaniu, aż Zachód powie nam, co w naszej kulturze wartościowe. "Król Roger" 80 lat czekał na Simona Rattle'a, III symfonia Góreckiego po dwóch dekadach doczekała się przełomowego nagrania London Sinfonietty. Ciekawe jak długo pozostaną w cieniu niewystawiane w kraju opery Krzysztofa Pendereckiego albo sceniczne dzieło Pawła Szymańskiego, którego premiera systematycznie odkładana jest przez Teatr Wielki. Pod tym względem stanowimy niestety wciąż czarną dziurę na kulturalnej mapie Wschodniej Europy. Czesi, Węgrzy czy Rosjanie znakomicie radzą sobie bowiem ze sprzedawaniem na Zachód swej fascynującej kultury muzycznej.

Dwa znakomite koncerty Budapesztańskiej Orkiestry Festiwalowej z utworami Dworzaka i Bartóka (rówieśnika Szymanowskiego) odebrane zostały w Edynburgu nie jako artystyczne odkrycia, lecz jako występ międzynarodowych gwiazd w kanonicznym repertuarze. Walery Giergiew oraz zespół Teatru Maryjskiego obok "Króla Rogera" przywieźli do Szkocji operę współczesnego kompozytora rosyjskiego Rodiona Schedrina. "Zaczarowany wędrowiec" okazał się pretensjonalną bajką - infantylną literacko, przeładowaną muzycznie i epigońską względem dzieł Modesta Musorgskiego. Cóż z tego, skoro świat mógł ją poznać i ocenić w kilka lat po powstaniu, podczas gdy na arcydzieło Szymanowskiego musiał czekać niemal stulecie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji