Artykuły

O sile różnorodności

XVI Alternatywne Spotkania Teatralne Klamra w Toruniu. Pisze Józefina Bartyzel w Scenie.

Podobno najważniejsze pytania zawsze brzmią banalnie. W przypadku spotkań teatralnych, festiwali i wszelkich przeglądów poświęconych szeroko rozumianemu teatrowi alternatywnemu, kluczowe wydaje się danie odpowiedzi na pytanie: jaką formułę przybrać może i powinno takie wydarzenie. Zaś banalnie rzecz ujmując - po co się je w ogóle organizuje? Czy zamierzeniem organizatorów jest po prostu zaproszenie tych twórców, których widzowi zobaczyć najczęściej trudno, bo funkcjonują poza instytucjonalnym życiem kulturalnym, czy ambicją staje się raczej wybranie zjawisk najciekawszych, najbardziej niepokojących i prowokujących do stawiania kolejnych pytań - dlaczego, jak, kto...? Na szczęście organizatorzy toruńskich 16. Alternatywnych Spotkań Teatralnych Klamra 2008 dobrze wiedzą, że cenniejsze jest stawianie sobie zadania zaprezentowania takich propozycji offowych, które ukażą jak różnorodny i interesujący może być repertuar teatrów niszowych. W marcu chodziło więc w Toruniu o to, żeby się od siebie pięknie różnić.

Dyskusje dotyczące statusu i jakości teatru offowego w Polsce nie ustają - toczyły się także podczas ostatniej Klamry (przy udziale Joanny Derkaczew oraz Łukasza Drewniaka; była to jedna z wielu imprez towarzyszących pokazom spektakli). Litry atramentu zużyto na roztrząsanie tych zagadnień, a przecież zamiast kruszyć kopie o opinie warto po prostu przyjść i zobaczyć, jak miewa się scena alternatywna. A miewa się całkiem dobrze!

Przede wszystkim nie zamyka się w jednej estetyce czy tematyce - jest równie bogata, jak oferta teatrów instytucjonalnych, sięga po najróżniejsze teksty, inspiracje czy konwencje. I chwała jej za to. Widzowie Klamry 2008 mieli zatem okazję zobaczyć z jednej strony uwodzący ruchem scenicznym i kostiumami spektakl "Życie snem" Teatru Wierszalin (zeszłorocznego zwycięzcy plebiscytu publiczności), z drugiej zaś doskonale proste i przez to wyraziste "Wypominki" Teatru K3 - urzekającą kameralną opowieść. Między tymi biegunami znalazło się miejsce na teatry tańca, spektakle przechodzące w performans, na pełnego magii i opowieści o skondensowanych relacjach międzyludzkich "Geista" Teatru Kana (zwycięzcy tegorocznego plebiscytu publiczności) czy dobitne manifesty polityczne.

Najwięcej emocji publiczności i najgorętszą debatę po spektaklu wywołała chyba Komuna Otwock i jej "Przyszłość świata". Szkoda tylko, że podejmowany temat i kaliber stosowanych środków (rzucanie nożem w plakat George'a W. Busha, pochody z czerwonymi flagami i skandowanie haseł, którymi posługiwał się RAF) przyćmiły przekaz i skierowały uwagę na zagadnienia polityczne, a nie teatralne. Historia założycieli RAFu - Gudrun Ensslin, Andreasa Baadera i Urlike Meinhof - jest oczywiście doskonałym punktem wyjścia do stawiania pytań o społeczeństwo, relacje między tym, co prywatne i publiczne czy o siłę ideologii, ale na ukazaniu punktu wyjścia nie warto kończyć. Chyba że nie o teatr chodzi, ale o politykę, co wymknęło się (Freudowskim przypadkiem...?) jednemu z członków zespołu.

O teatr jak najbardziej szło natomiast trzem twórczyniom Teatru K3 (Dorocie Grabek, Ewie Mojsak, Marcie Rau), które inscenizowały "Krwawe gody" Federico Garcii Lorki w tak subtelny i przekonujący sposób, że miało się wrażenie podziwiania baśni rdzennie polskiej, zanurzonej w specyficznej historii Suwalszczyzny, upiększonej tradycyjnymi pieśniami i wyczarowanej za pomocą maksymalnie prostych środków. Doprawdy - mniej znaczy więcej. Zbudować świat z jednej skrzyni, stołu, krzeseł i kilku najzwyczajniejszych drewnianych lalek, to sztuka dostępna tylko nielicznym. Na szczęście można do tego świata zostać zaproszonym i poznać historię kobiet, których mężczyźni giną między innymi dlatego, że niefortunnie kochali. Opowiadają ją te, które zostały same i samotne, a jednocześnie bądź niedostatecznie powściągając uczucia. Fabuła to może nawet banalna, ale cóż z tego, jeśli hiszpański tekst ożywa w polskich realiach, a powstałe na jego kanwie przedstawienie przemawia bezpretensjonalnością oraz czystością.

Ciekawe, że także na podstawie tekstu hiszpańskiego powstał spektakl, który w jakimś sensie stoi na antypodach propozycji Teatru K3 - "Życie snem" Teatru Wierszalin. Choć scenografia, jak to zwykle w tym teatrze bywa, zaskakiwała prostotą i była doskonale ograna, już kostiumy przykuwały uwagę przepychem złota, czarnej skóry, ćwieków, gorsetów i kryz. Zaprojektowane przez Jerzego Gurawskiego "ściany" z przezroczystego materiału, dzieliły scenę na wyraźnie odrębne, choć należące do tej samej opowieści przestrzenie, które były a to komnatami zamku, a to bezdrożami umownej Polski z tekstu Calderona, po których poruszali się zagubieni na granicy jawy i snu wędrowcy oraz członkowie rodziny króla Basilia. Bogactwo barokowego tekstu samo w sobie jest aż nazbyt wielkim wyzwaniem i skarbcem do wykorzystania scenicznego, słowa Calderona prowadzą aktorów i warto im zaufać, stawiając na nośność, gęstość oraz metaforyczność języka. Dlatego dziwi trochę, że Rafał Gąsowski (dla którego spektakl jest reżyserskim debiutem i w którym gra postać Basilia, ojca śniącego potwora Segismunda) uznał za konieczne odwołać się do rozbuchanej, frywolnej i silnie seksualnej cielesności, która - jakkolwiek ciekawa dla oka - nie wnosi wiele do pojemnego filozoficznie dramatu o przenikaniu realności i marzeń, majaków sennych i koszmarów codzienności.

Zaufać ciału jako podstawowemu znakowi teatralnemu z konieczności zaś musieli twórcy dwu spektakli teatru tańca, które zobaczyć można było podczas marcowego święta teatru w toruńskiej Od Nowie. Przyznać trzeba, że zaufanie to zaprocentowało, choć na dwa odmienne sposoby. Leszek Bzdyl i jego tancerze z Teatru Dada von Bzdülöw swoją opowieść "Eden" snuli powoli i nieśpiesznie, budując tę krainę niemożliwą na pustej zupełnie scenie i tańcząc razem, ale jednak jakoś osobno. Kobiety, których synchroniczne ruchy powtarzały się w harmonijnych układach i mężczyźni, partnerujący im w rzadkich scenach wymieszania płci lub tańczący samotnie - wszyscy poruszali się jakby we śnie, ale zachowując czujność i reagując na ruch dokoła siebie. Aktorzy z Lublina natomiast (Lubelski Teatr Tańca) pełnym energii tańcem, badając możliwości ekspresji własnych ciał i korzystając z dynamiki ruchu ciała partnera, budowali opowieść o relacjach między kobietą a mężczyzną, o samotności i alienacji oraz o przywiązaniu, które może przełamać pojedynczość, ale i przerodzić się w więzienie. Cztery postaci (Beata Mysiak, Anna Żak, Ryszard Kalinowski oraz Wojciech Kaproń) zamknięte w kwadracie zimnej przestrzeni (biała podłoga i takaż sofa), usiłujące skupić na sobie uwagę innych lub tańczące w dwóch parach, przywoływały na myśl ludzi, których zna każdy z nas, być może nawet nas samych - i w tym tkwiła siła tego "48/4". No i jeszcze w technice tańca, subtelnej i wypracowanej na najlepszych wzorach Piny Bausch i Sashy Waltz.

Okazuje się więc, że teatr alternatywny w Polsce może oznaczać nie tylko agresywny bądź naiwny atak na wszystkich i wszystko, szkolny bunt w starych dekoracjach, ale też piękne widowisko teatru tańca, dopracowane warsztatowo i przemyślane, liryczną opowieść o utracie miłości i poczucia celu, czy filozoficzny traktat o realności i iluzji. Trzeba tylko trafić na dobry przegląd sceny offowej. A może raczej: trzeba trafić na Klamrę.

Na zdjęciu: "Życie snem", Teatr Wierszalin

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji