Artykuły

Jestem jak wino

Tak naprawdę nie jestem aktorem. To zawód, którego broń Boże nie poniewieram, bo wszystko mu zawdzięczam - mówi MAREK KONDRAT.

Smakosz życia. Dotyka, próbuje i stara się zatrzymać piękno. W czasach pośpiechu i zaniku wartości Marek Kondrat szuka sensu świata i istoty trwania. Coraz częściej zajmuje się bardziej winem niż aktorstwem. Bo aktorstwo to rzecz ulotna, a wino jest wieczne.

Czekałam na ten wywiad pół roku. Było warto. Zobaczyłam pięknego, dojrzałego i mądrego mężczyznę. Mężczyznę refleksyjnego, który fascynująco opowiada o swoim świecie. Bo potrafi się swym światem fascynować. Zabezpieczył już synów, ma pieniądze, stworzył restaurację, znalazł swoją pasję. Już wie, jak mężczyźni powinni traktować kobiety, wie, jak akceptować biegnące lata, wie, jak trudno się razem zestarzeć. Już wie, co w życiu jest najważniejsze. Marek Kondrat [na zdjęciu] jest jak wino: im starszy, tym lepszy.

SAMOTNY BIAŁY ŻAGIEL

GALA: Boi się pan starości?

MAREK KONDRAT: Nie. I tak jest od zawsze. Jako dziecko starych rodziców już w dzieciństwie byłem troszeczkę starszym panem. Starałem się być normalnym dzieckiem, ale rodzice separowali mnie od baciarskiego dzieciństwa.

GALA: Ale grał pan w piłę, miewał zdarte kolana.

M.K.: Chciałem być taki sam jak inni. Od tego czasu mam łatwość nawiązywania kontaktów. Lubię ludzi i mam ich wzajemność.

GALA: Aktorzy bardzo się boją upływających lat.

M.K.: Tak naprawdę nie jestem aktorem. To zawód, którego broń Boże nie poniewieram, bo wszystko mu zawdzięczam. Ale im bardziej szorstko go traktuję, tym on jest bardziej dla mnie szczodrobliwy. To jak z miłością: gdy człowiek jest zbyt wylewny, na ogół dostaje w pysk. Ciężkie jest życie aktora i straszliwie samotne. Aktor jest człowiekiem zapatrzonym w siebie, zdanym na siebie, oglądającym świat z własnego punktu widzenia. Ten pryzmat jest stały i niezmienny. To ciągła walka o zgodę ze sobą, o glejt na własny wygląd. O pozwolenie na wygłaszanie na szczęście nie swoich tekstów do ludzi. Jeżeli ktoś nie jest zaopatrzony w środki ochronne, strasznie temu ulega. Pojawiają się wtedy dziwne byty. Mamy do czynienia z aktorami, którzy zwyczajnie podają rękę na ulicy, a ten gest wyraża przekazanie królestwa. Biedacy! Trudno o normalne życie w tym zawodzie, trudno o rozstanie się z jakąś chimerą, którą jest każda rola. Obserwuję to u swoich starzejących się koleżanek, które fantastycznie opowiadają o przedsięwzięciu, po czym, jak już w nim są, żyją następnym. Tak strasznie trudno jest im zatrzymać się, powąchać, popróbować życia.

GALA: Czy to wszystko, czemu od jakiegoś czasu się pan poświęca: wino, restauracja, sklepy, to ucieczka od zawodu, czy sposób, żeby coś zostawić dzieciom?

M.K.: O synach specjalnie nie myślałem, aczkolwiek oni są zawsze przedmiotem mojej troski najgłębszej. Moi synowie są zabezpieczeni. Główna myśl, która mi towarzyszyła, kiedy przekonywałem kolegów, żebyśmy otworzyli Prohibicję, to szansa zaangażowania się w innego typu aktywność. Ja i Bogusław Linda mamy pięćdziesiąt lat i będziemy coraz częściej odchodzić od zawodu. To naturalne. Pomyślałem, że najwyższa pora, póki mamy ludzkie zaufanie, stworzyć coś, co jest bardziej wymierne niż to, co robimy do tej pory. Restauracja jest dobra, gdy są w niej ludzie, gdy chcą zjeść to, co im ugotujemy, gdy wypiją to wino, które dla nich sprowadzimy, gdy docenią atmosferę, którą im urządzimy. Ich obecność jest potwierdzeniem. Cały czas zmierzam do rzeczy, które są prawdziwe. Aktorstwo jest dla mnie nie do końca prawdziwe. Aktorzy są artystami tylko w niektórych wypadkach. Człowiek ma taką cechę, że chce coś pozostawić po sobie. Sztuka jest najchętniej do tego wybieraną dziedziną. Kojarzy się z obrazem, muzyką, z wpływem na coś. Aktorstwo ma najmniejsze szanse na trwałość. W pamięci świata zostaje tylko maleńka garstka przedstawicieli tej profesji.

GALA: Woli pan zostać w pamięci jako restaurator?

M.K.: Czemu nie? Sztuka nie zna litości. Spuszcza ludzi do takiego dołu, do którego nigdy nie wejdą ludzie zwykli. Bo taka jest wielka miara oczekiwań i ambicji. Te ambicje mogą wynieść wysoko do góry, ale jak boleśnie się stamtąd spada! Nie twierdzę, że restauracja jest moim żywiołem. Chociaż mam do restauracji jako zjawiska kulturowego słabość zakodowaną z literatury i z przeszłości: ten dawny SPATiF mojego ojca, Adria, Ziemiańska. Chciałem, żeby moja restauracja była miejscem używanym codziennie, żeby spotykali się tu ludzie przy posiłkach. Żeby nie tylko jedli, żeby rozmawiali.

GALA: Udało się, dziś jest straszny gwar.

M.K.: Fantastyczne. Słyszę znów szum i gwar miejsc, które kiedyś odwiedzałem. I to jest mój sukces, choć niekoniecznie materialny.

GALA: Ale jest pan zamożnym człowiekiem. Chyba nie musi pan już pracować.

M.K.: Nie muszę, ale byłoby głupio tego nie robić, więc sobie pracę dozuję. W wyborach jestem ostrożny, staram się nie powielać tytułów, nie powtarzać postaci. A jeżeli już udaję się na plan filmu "Wróżby kumaka", to tylko dlatego, że są one kręcone na Wybrzeżu i mogę mieszkać u siebie. Jeszcze mi za to płacą. Czekam na swojego Koterskiego, czekam na - wszystkich innych, którzy objawią nowe tchnienie, którego nie znam. Tymczasem polscy reżyserzy zakodowali się na cierpienie narodowe. Usiłują ocenić kraj i naród. To jest coś koszmarnego, nikt się tym na świecie nie trudni.

WINO MOJA MIŁOŚĆ

GALA: Jak smakuje wino Gelala?

M.K.: Smakuje młodością, smakuje najpiękniej. Smakuje jak usta narzeczonej.

GALA: To było pierwsze wino, jakie pan pił w życiu?

M.K.: Pierwsze, które pamiętam. To było wino maturalne. U Piętakowej w Kamiennych Schodkach. I towarzyszyło kaczce. Było wtedy znakiem luksusu.

GALA: Ostatnio wino ponownie pojawiło się w znaczący sposób w pana życiu.

M.K.: To naturalna konsekwencja mojego charakteru. Mam charakter winopodobny. Jestem człowiekiem przewidywalnym, ciągłym i nie martwi mnie specjalnie upływ czasu. Jestem cichym człowiekiem, a wino kojarzy mi się przede wszystkim z ciszą. Wino ma w sobie porządek i ja mam w sobie harmonię.

GALA: Uczy się pan win?

M.K.: Wina czytam jak książkę beletrystyczną, jak poezję, bo dookoła wina jest fantastyczny słownik. Wino prowokuje do skojarzeń, które w ogóle nic z winem nie mają wspólnego. Jest uduchowione, trzeba się posiłkować dziesiątkami skojarzeń, żeby je nazwać. To dotyczy zapachu, smaku. Wino działa na człowieka niezwykle twórczo, pobudzająco, prowokuje u człowieka poezję, dobrze nastraja. Wódka równie szybko wznosi, jak dołuje. Jest agresywna: w smaku, pierwszym kopie. I niezwykle agresywna w konsekwencjach. Piwo jest za to senne.

GALA: Chce pan, żebyśmy się przerzucili na wino?

M.K.: Mam taką idée fixe, której się poświęciłem, bo trzeba mieć idee w życiu. Jeżeli Polak przerzuci się na wino, będzie innym typem w Europie. Lepszym, pogodniejszym, bardziej tolerancyjnym, komunikatywnym, mniej zakompleksionym, u którego nowości nie będą wywoływały odruchów lęku i agresji. Wino prowokuje do poznania, do rozmowy, do zachęty do życia. Dlatego je lubię. Poza tym jest niebywale związane z człowiekiem. Czy pani wie, że wino żyje mniej więcej tyle co człowiek? Krzak winny trwa około 70-80 lat. Najlepszy owoc wydaje w środku swojego życia. Pokolenia winiarzy wymieniają krzewy. Nowe rosną obok starych, a młodzież winiarzy dorasta przy swoich rodzicach i dziadach. Uczy się od nich zasad, nie tylko takich, jak wytłoczyć wino, sfermentować sok i zarobić. Uczy się miejsca na ziemi. Zazdroszczę tego przywiązania.

GALA: Powinien pan mieć winnicę!

M.K.: Jadę do Hiszpanii i mam stamtąd taką ofertę. Jeżeli się w to wdam, to będzie początek pięknej katastrofy jak w Greku Zorbie. Ale spełnię w ten sposób marzenie mojego życia.

PODRÓŻE DO SOPOTU

GALA: Od listopada poprowadzi pan program w radiu TOK FM. Będzie pan opowiadał o winach?

M.K.: Będę się starał opowiadać o wszystkim, byle nie o polityce. Będę mówił o miłości, winach, poezji. Boję się tego nowego wyzwania.

GALA: Czy kupił pan Grand Hotel w Sopocie?

M.K.: Cha, cha, cha. Grand Hotel kupię, jak się uporam z zakupem pałacu Buckingham, ale tam jedna staruszka nie chce się wyprowadzić! To śmieszne. Natomiast Sopot jest dla mnie ważnym miejscem. Dwa lata temu kupiliśmy tam mieszkanie. To moja bardzo prywatna i uduchowiona inwestycja. Lubię Sopot tak jak wino, bo Sopot trwa. Ma bardzo wyraźne piętno architektoniczne, ma piętno morza, które uwielbiam. Gdziekolwiek jestem, w portowych miastach czuję ducha, który jest mi potrzebny. Podobnie czuję się na lotniskach. Instynktownie wyczuwam, że to są otwarte sfery, miejsca, z których gdzieś się wyrusza. Dziś już nie bardzo lubię podróżować, więc bycie w porcie zupełnie mi wystarcza. Wyjeżdżam więc do Sopotu, kiedy wszyscy wracają do szkół albo do pracy. Wtedy wszystko tam jest urokliwe. Wejście po dwóch drewnianych schodkach po gazetę do kiosku, miły uśmiech kioskarza, żadnego natręctwa. Proszę sobie wyobrazić, że wysiada pani z pociągu z małą, podręczną torebką. Idzie pani do swojego mieszkania, a nie do żadnego hotelu. Tam ma pani założoną książkę, w tym miejscu, w którym pani skończyła czytać, ma pani swoje wino i filiżankę.

WSZYSTKO CO NAJWAŻNIEJSZE

GALA: Co jest dla pana najważniejsze?

M.K.: Spotkanie z człowiekiem jest dla mnie ważne, dobry posiad, smak i przeżycie. Przeżycie intelektualne. Jak dotykam rzeczy miłych, ładnych, dobrych, gdy smakuję rzeczy dobrych i nie muszą to być kawiory, to odczuwam satysfakcję, nie boli mnie głowa i na chwilę czuję szczęście. Rozmowa jest dla mnie szczęściem.

GALA: Czy było ostatnio jakieś ważne przeżycie, które głęboko w panu zostało?

M.K.: Wczoraj miałem iść spać i obejrzałem fragment filmu Godziny. I się okropnie, niepoprawnie wzruszyłem. I ciężej odebrałem ten film, niż wtedy, gdy obejrzałem go w kinie. Uświadomiłem sobie, że patrzę na kobiety z jakąś czułością szczególną. Inną niż seksualna, bo o tamtych sprawach wiem już raczej z pamięci. Mam przeczucie, że niedługo zastąpię Magdę Środę na tronie feministek, bo zaczynam obserwować prawdziwą tragedię kobiet. Myślę o kompletnym nieporozumieniu męsko-damskim. Straszny jest ten męski szowinizm, dominacja, prymitywizm. Mężczyźni wyrażają swój stosunek do kobiet w sposób uwłaczający godności człowieka. A kobieta musi sobie z tym wszystkim poradzić. I jeszcze strasznie trudno się w parze zestarzeć. Mówię to jako człowiek doświadczony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji