Artykuły

Na biało

"Oni" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Tetrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

Jarosław Tumidajski sprowadza walkę Witkacego o formę teatralną, jego ponure proroctwa społeczne do salonowego bajdurzenia. "Oni" w Teatrze Wybrzeże to sympatyczna rozrywka.

Złośliwości Witkacego pod adresem współczesnego mu teatru nabierają dzisiaj nowego kontekstu i aktualności. Weźmy choćby takiego Seraskiera Teufana, piszącego pod różnymi pseudonimami specjalnie niedobre sztuki, żeby skompromitować polski teatr. Hipotetyczny autor przeobrażający się raz w Pawła Demirskiego, a raz w Ingmara Villquista byłby postacią fascynującą. Wielka aktorka Danuta Stenka to wypisz wymaluj Spika Tremendosa. A w swobodnym w obyciu zamordyście Abłaputo można rozpoznać bratającego się z artystami Sławomira Sierakowskiego z "Krytyki Politycznej".

W podobne analogie można bawić się podczas lektury "Onych", ale oczywiście z samych żarcików spójnego spektaklu nie da się ulepić. Słusznie więc reżyser Tumidajski twierdzi, że skoro temat krytyki polskiej sztuki wyczerpał mu się w jednym z jego poprzednich projektów, "Grupie Laokoona", nie było sensu powtarzać tego chwytu. Szkoda jednak, że jego "Oni" dzieją się wszędzie i nigdzie. Mirek Kaczmarek zbudował w gdańskim Teatrze Wybrzeże białe pudełko, wydawałoby się arcyfunkcjonalną maszynę do grania, w której siedzimy razem z aktorami. Po kilkudziesięciu minutach okazuje się jednak, że biały aż oczy bolą moduł ogranicza, a nie otwiera spektakl. Ani to bowiem willa malarza Bałandaszka, ani jego galeria. Przy centralnie ustawionym podeście Kaliskst je prawdziwy posiłek, ale krzesła ani jednego nie ma. Jego goście muszą więc kucać albo niezobowiązująco przysiadać na podłodze. Najwygodniej ma Mirosław Krawczyk (Teufan), bo jeździ na wózku inwalidzkim.

Sęk w tym, że Tumidajski nie stworzył świata, o który drżymy, którego nam żal po przyjściu "Onych". "Oni" od Tumidajskiego wyglądają jak lokalna partyjna klika, grupa radnych osiedlowych. Mają w klapy marynarek wpięte plakietki z napisem "On". Automatycznie czyta się to z angielska jak "Włączone. Na chodzie". Zamiast nazwiska sygnał: jestem motorkiem nowego porządku. Z wrażeniem pragmatystów-menedżerów, jakie chcieliby roztaczać kłóci się podejrzana jowialność Melchiora Abłoputo (bardzo dobry Cezary Rybiński), szeroki uśmiech Prangiera (Jarosław Tyrański). Dorota Androsz (Rosika) nademocjonalnie skanduje swoje repliki, ale wystarczy chwila nieuwagi, a przegryzie widzowi krtań trafionym w punkt gestem lub grymasem.

Dziwna sprawa z tym przedstawieniem. Ważniejsze staje się to, czego w nim nie ma, co zostało zaniechane, niż to, co jest. Tumidajski zmarnował na przykład pomysł na projekcje wideo rzucane na jedną ze ścian białego pokoju. Można było w ten sposób pokazać kawałek rzeczywistości, który próbują przetworzyć Oni. Albo zbiory z galerii Bałandaszka (Duchamp, Kandinski, Dali, Warhol, Kantor, Sasnal). Albo nawet zadekretowane przez nową władzę spektakle komedii dell'arte w czystej formie. Zamiast tego oglądamy na ekranie metaforyczny substytut stosunku Kaliksta i Spiki polegający na przebierance w nowe szatki.

Z jednej strony reżyser chowa się za konwencją komedii obyczajowej. Z drugiej - mieszczański, grzeczny ton, w jakim utrzymano przedstawienie kompromituje w pewnym sensie Witkacego. Sprowadza jego walkę o formę teatralną, ponure proroctwa społeczne do salonowego bajdurzenia. W gdańskim spektaklu oglądamy jakichś nieważnych, podtatusiałych salonowych buntowników. Mirosław Baka krok po kroku ośmiesza Bałandaszka artystę-dorobkiewicza, który nawet przed samym sobą udaje, że jeszcze mu się chce - kobiet, destrukcji, czystej formy. Baka gra go jak postać z angielskiej farsy, ot zwykły safandulowaty burżuj zaplątany w przerastające go wypadki, nad którymi nie umie zapanować. Zresztą nie tylko on, wszyscy witkacowscy szaleńcy z tej sztuki tylko gadają, jacy to są demoniczni, nienasyceni, zdeprawowani. A tak naprawdę poczciwość goni poczciwość. Ocalał przebieg fabularny sztuki, niegłupio wymyślony i skompromitowany główny bohater. I jak zwykle podobali mi się gdańscy aktorzy. Nie szybują w kosmosie, nie odkrywają nowych formalnych planet, tylko serwują porządnie zbudowane postaci. Ogląda się "Onych" Tumidajskiego jak ostatnio wszystko w Gdańsku: zwięźle i sympatycznie, ale bez koniecznego ciężaru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji